Śmierć…
To wiadome, że przyjdzie nowa. Zmarła Benedykta, przyszłam ja. Zmarła Barbara, przyszła Liliana. Zmarła Urszula, przyszłaś ty. Zmarła Małgorzata, przyjdzie nowa.
Nowa…
Służba…
Pan.
Pierścień.Pierścień…
Wstałam i jak w automacie rozczesałam się i założyłam kostium do wyjść. Po wsunięciu peleryny i baletek zeszłam do kuchni, gdzie przygotowałam sobie śniadanie. Muszę więcej jeść.
Gdy skończyłam posiłek zmyłam talerz i opuściłam posiadłość. Samotna wędrówka jest bardzo smutna.
Gdy w końcu byłam w miasteczku, zarzuciłam na głowę kaptur. Przecież już nie jestem bezimienną, teraz jestem morderczynią.
Uważnie rozglądałam się po ludziach, lecz nigdzie nie dostrzegałam Filipa. Czy on jest niepoważny? Jest w niebezpieczeństwie, powinien odejść. Co on tak długo tutaj robi?
Nagle go zauważyłam. Śmiał się z czegoś razem ze swoim przyjacielem. Czy powinnam podchodzić? Dlaczego mącę mu życie?
Niepewnie ruszyłam w jego stronę, a gdy już byłam zaraz przy nim, oburącz złapałam jego dłoń. Odwrócił się gwałtownie, a cała moja pewność siebie znikła. Podniosłam na niego wzrok spod kaptura.
-Rozalia!-zawołał z uśmiechem.
Spojrzał na swojego towarzysza, który pokiwał głową. Ruszyliśmy wzdłuż drogi.
-Znowu mi uciekniesz?-spytał sarkastycznie-albo zemdlejesz?
Zaśmiałam się nerwowo, a on odpowiedział mi prawdziwym śmiechem.
-To już zrobiłam, wymyślę coś nowego-odrzekłam z taką samą ironią.
Przez chwilę szliśmy w ciszy.
-To ty wczoraj mnie uratowałaś, tak?-spytał półszeptem.
Odwróciłam wzrok. Nie chciałam odpowiadać na to pytanie. Mogłabym zaprzeczyć…
-Znasz jakieś miejsca poza miasteczkiem, gdzie moglibyśmy porozmawiać?-rzekłam wymijająco.
-Oczywiście!-zakrzyknął gwałtownie-pójdę po mojego konia i pokażę Ci je, zaczekaj tutaj.
Chłopak odszedł, a ja oparłam się o murek. Czy powinnam mu powiedzieć prawdę? Z jednej strony-kłamstwo uchroni mnie od niewygodnych pytań, z drugiej strony-nie chcę go okłamywać.
Już po chwili przyprowadził do mnie konia, na którego mnie wsadził, a następnie usiadł za mną i trzymając wodze powoli jechaliśmy. Byłam przerażona, jednak dzięki wolnemu tempu potrafiłam ukryć swoje emocje.
Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Chłopak zeszkoczył, po czym zdjął mnie z grzbietu.
-Jesteś lekka jak piórko-skomentował.
Uśmiechnęłam się, a Filip przywiązał zwierzaka do drzewa. Wywiózł mnie na uroczą polankę nad rzeką. Poprowadził mnie przez zarośla na małą plażę. Usiedliśmy.
-Ładnie tutaj-stwierdziłam.
-Co prawda, to prawda. Ładną mamy pogodę jak na połowę listopada.
-Nie powiedziałabym. Jest zimno.
Chłopiec objął mnie, a ja wtuliłam się w niego. Naprawdę było mi zimno, ale niegrzecznie by było teraz zażądać powrotu.
-To byłaś ty, tak?-powtórzył wcześniejsze pytanie.
Zastanowiłam się. Na szczęście rozmawiałam z Filipem, a nie Panem. Ten chłopak jest bardzo cierpliwy.
-Tak, to byłam ja-odparłam-ale nie rozmawiajmy o tym, proszę Cię.
-Dobrze.
Spędziliśmy ze sobą kolejne kilka godzin. Opowiadał mi te wszystkie dziwne rzeczy, których ja nie rozumiałam, jednak przytakiwałam i uważnie słuchałam. Dowiedziałam się o tym, jak wygląda polowanie na królewskich dworach, jak wyglądają owe dwory, opowiedział mi o turniejach rycerskich, na których bawi się szlachta. Było to przygnębiające, gdyż ja nie miałam mu nic do powiedzenia. Byłam zwykłą, nudną służącą.
-Podobno doktor Ireneusz dostał powołanie na dwór Pana tego miasteczka.
-Wiem o tym, w końcu tam pracuję-odrzekłam lekkomyślnie.
-Pracujesz dla Pana?-zdumiał się.
-Tak.
-I mnie uratowałaś?-spytał.
-Owszem-odpowiedziałam niepewnie.
Do czego on zmierza?
-I co musiałaś zrobić, żeby mnie puścili?
Spojrzałam na niebo.
-Muszę wracać-powiedziałam, zmieniając temat.
-Co musiałaś zrobić?-powtórzył-tylko to chcę wiedzieć. Powiedz, a ja zawiozę Cię pod samą posiadłość.
-Łaski bez!-zawołałam i wstałam.
Zaczęliśmy się śmiać. Chłopak poderwał się, a ja zaczęłam uciekać. Począł mnie gonić.
-Powiedz!-zawołał.
-Jak mnie złapiesz!
Podwinęłam suknię i wbiegłam do rzeki. Woda była lodowata, lecz chłopak zatrzymał się na brzegu, co było moim zamierzeniem.
-Zadowolona jesteś z siebie?
Zachichotałam i pokiwałam głową. Droczyliśmy się jeszcze jakiś czas, po czym zmuszona byłam dać mu za wygraną. Na szczęście zapomniał, o co chodziło. A może specjalnie odpuścił?
Gdy wracaliśmy atmosfera była bardziej luźna. Filip co rusz pospieszał nagle konia, gdy zauważył, że boję się tego. Przejeżdżając przez miasteczko zrobiło mi się ciężko na sercu… ja mieszkam w zamku, mam wszystkiego w dostatku, a Ci ludzie muszą żebrać. Gdzie tu sprawiedliwość? I dlaczego na ulicy były same kobiety i dzieci? Spytałam o to mojego towarzysza.
-Tutaj nie ma biedy. Na ulicy kończą tylko sieroty i wdowy po biednych mężach, którzy zostają ścięci. Nie mają pieniędzy na utrzymanie domu, więc trafiają tutaj.
Zacisnęłam dłonie na wodzach. W następną poniedzielę coś im dam. Muszę im coś dać. Jednakże co? Nie wiadomo, czy w ogóle Pan mnie wybierze… może o to chodziło z pierścieniem? Może chciał sprawdzić, czy go oddam biednym?
Rozmawiając dojechaliśmy pod bramę posiadłości. Zeszkoczył i zdjął mnie z grzbietu. Spojrzałam na niego, po czym go przytuliłam, co on ze zdziwieniem odwzajemnił. Staliśmy tak długo.
-Musisz odejść-szepnęłam-mój Pan Cię zna, Jakub jest na Ciebie rozgniewany. Jesteś w niebezpieczeństwie.
Odsunęłam się i spuściłam głowę, którą on uniósł.
-Odejdź ze mną.
To zdanie zmroziło mi krew. Dlaczego nie myślę o ucieczce…? Pan mnie zniewolił. Wszystko, co robił, zmieniało moją psychikę. Czy jestem w stanie uciec?
-Fi…
-Nikt się o tym nie dowie!-zawołał półszeptem.
-To nieprawda. Mój Pan nas znajdzie i zabije. Nie mogę Cię narażać, nie znowu…-rzekłam szybko i niepewnie-musisz wrócić do matki. Pamiętasz, co mi opowiadałeś?
Patrzył mi w oczy.
-Wyrwę Cię z jego rąk, miła. Obiecuję Ci to. Żaden z nas nie odda życia.
Nie spuszczając ze mnie wzroku ucałował moją dłoń.
Usłyszałam jakiś hałas, więc oprzytomniałam.
-Musisz iść-powiedziałam szybko-uważaj na siebie.
Pobiegłam za siebie. Po chwili doszedł do mnie tupot kopyt, a ja przekroczyłam drzwi frontowe.
Z kuchni wydobywały się dźwięki i wspaniały zapach. Weszłam do pomieszczenia.
-Rozalia!-zawołała Weronika-idź się przebrać i wróć nam pomóc. Jutro śniadanie dla nowej służki, musi być uroczyście.
Pokiwałam głową. Wychodząc spojrzałam na Lilianę chichoczącą do Konrada. Wyglądali razem ślicznie, jednak uroku tej sceny odbiera to, co wczoraj powiedziała. Woli Jakuba, bo jest pewno bogatszy. To przyszłościowe, owszem, ale i brzydkie.
Jakub… cóż mam o nim myśleć? Powinnam z nim porozmawiać, ale tak bardzo tego nie chcę… zranił mnie.
Gdy już byłam w roboczej sukni wróciłam do kuchni, porozmawiałam z Weroniką i zabrałam się do pracy.
Ucieczka… to poważna i nieodwracalna decyzja. Lecz gdzie ja mam uciec? Ja-bezimiena? Kim jestem? Zapomniałam.
Ktoś wrzasnął, a ja z przerażenia podskoczyłam. Przyspieszył mi oddech i gwałtownie się odwróciłam. Wszyscy dziwnie na mnie patrzyli.
-Oparzyłaś się?-spytała najstarsza, podchodząc do mnie.
-Kto krzyknął?-spytałam przestraszona.
Dziewczyna ściągnęła brwi i obejrzała się na resztę.
-Nikt nie krzyczał. Wszystko dobrze, Rozalio?
Rozejrzałam się, po czym z zawstydzeniem wróciłam do gotowania. Czy jest ze mną coś nie tak? Czy ja szaleję?
W okolicach godziny dwudziestej trzeciej wszystko miałyśmy gotowe i niemal wszystko wysprzątane. Wtedy Weronika zarządziła, że musimy przygotować jeszcze pokój dla nowej, toteż wzięłyśmy się do pracy mimo wielkiego znużenia. Gdy w końcu miałyśmy fajerant wróciłam do siebie i niewiele myśląc położyłam się i zasnęłam.
![](https://img.wattpad.com/cover/106339322-288-k642704.jpg)
CZYTASZ
Bestia
FantasyCo nas kształtuje? Historia ta opowiada historię młodziutkiej Rozalii, która pewnej ulewnej nocy traci pamięć: przeszłe wspomnienia ukryte są głęboko w jej podświadomości i nie jest w stanie przypomnieć sobie nawet w jakich okolicznościach trafiła d...