Filip wjechał do miejscowości nieopodal.
Śniłam jedynie w głębokim śnie, więc gdy tylko do tej fazy doszłam, zobaczyłam ten obraz. Podświadomie wróciłam żywych i z przerażeniem rozejrzałam się. Nie mogłam wybaczyć sobie mojej chwili ludzkiej słabości. Zasnęłam!
Odrzuciłam rosyjską literaturę na bok i pobiegłam do bramy.
-Bramo! Otwórz się, błagam! Na moje życie, błagam, usuń niewidzialny mur i zwróć mi wolność! O nich więcej nie proszę, jak o wolność...
Oparłam się czołem o przezroczystą ścianę i rozpłakałam się rzewnie.
-Filipie, błagam cię! Przyrzekałeś mi miłość, więc teraz ją okaż! Okaż miłosierdzie i zburz te cegły koloru powietrza!
Oparłam się plecami o ścianę i zjechałam w dół.
-Aleksandrze, zdejmij czarnoksięskie zaklęcie i oddaj mi wszystko, co odebrałeś...
Przez głowę przewinęły mi się wszystkie sceny, w których Pan mnie poniżał. W których bawił się mną, moimi uczuciami, robił mi krzywdę. Mimo mojej wątłej i kruchej postury te obrazy dały mi tyle siły, że uderzając z rozmachem pięścią w mur, skręciłam sobie dłoń. Zawyłam boleśnie i przycisnęłam ją sobie do serca.
-Przysparzasz mi samych cierpień...-rzekłam do Aleksandra.
Gdy oswoiłam się z bólem i uspokoiłam skołatane myśli, ponownie ogarnęła mnie pustka. Gniewnie się podniosłam, poszłam do kurnika i rozpędziłam kurczaki. Głośno krzyczały, a ja koiłam zmysły jakimkolwiek dźwiękiem, choćby tak prozaicznym.
Nie miałam pojęcia. O czym? O wszystkim. A przede wszystkim nie widziałam swojej przyszłości. Poszłam do szopy, wzięłam łopatę i zaczęłam kopać w swoim ulubionym miejscu w ogrodzie. To znaczy: chciałam kopać, ale koniec końców ból lewej ręki uniemożliwił mi pracę. Wykopałam zaledwie dół na wsadzenie i zakopanie filiżanki, bynajmniej zwłok.
Nawet usztywnienie połamanych palców nie dało mi możliwości wykopania mogiły, więc dałam sobie spokój. Wbiłam niezgrabnie łopatę w ziemię i poszłam do rezydencji.
Działałam mechanicznie. Z tą dłonią i rozpaczą w duszy sprzątałam dom. Zajęło mi to cztery dni. Ostatniego dnia wylałam tatianową zupę na drogę przed bramą, bo skwaśniała. Nawet jej nie posmakowałam.
Rzuciłam gar w krzaki obok drogi i wróciłam dokończyć sprzątanie.
Naprawdę żałowałam swoich słów, bo Bóg mnie za nie ukarał. Powiedziałam, że będę skończona, że nie będę już musiała żyć. Tak więc Bóg odebrał mi głód, Bóg odebrał mi wrażliwość. Chodziłam z nieludzko wygiętą dłonią, gdyż nawet nie czułam momentów, w których spadał mi opatrunek. Stan apatii wpędzał mnie do grobu, który samoczynnie się wykopywał.
Gdy uprzątnęłam wszystko, co tylko mogłam, zebrałam się za układanie książek alfabetycznie. Zajęło mi to cały kolejny tydzień.
Wiedziałam już, że oszalałam. Nawet sny do mnie nie przychodziły. Człowiek szalony nie zasługuje nawet na to, co jego. Doszłam do tego piorąc koszulę Pana. Robiłam to codziennie w południe od drugiego dnia mojej choroby. Ale nawet dnia pierwszego nie była brudna.
Postanowiłam posprzątać pokój Aleksandra doszczętnie. Ponownie wyjęłam wszystkie foldery i zaczęłam układać ich zawartość chronologicznie. Było tego mnóstwo. Zajęło mi to kolejny tydzień. Łącznie cierpiałam już dziewiętnaście dni.
Po ułożeniu ostatniego stosu kartek zemdlałam. Obudziłam się w południe i poszłam wyprać koszulę. Brzmi to strasznie niedorzecznie, ale nie przejęłam się tym. Nie byłam świadoma tragizmu.
Wyglądałam mizernie. Blada, odwodniona (piłam znikome ilości wody) i wychudła. Zaczęłam mieć urojenia. Zawsze uważałam je za coś romantycznego, ale wtedy przekonałam się o ich upiornej naturze. Słyszałam stukot obcasów, słyszałam Aleksandra mówiącego do mnie po łacinie, słyszałam ryk konia obok mojej twarzy siedząc w szklanej sali.
-Zamknij się!-wrzasnęłam na Pana.
Zamachnęłam się na niego lewą pięścią. Ku mojemu zaskoczeniu nikogo tam nie było. Zachwiałam się, źle stanęłam i upadłam. Utraciłam czucie w zranionej dłoni i złamałam jakąś kość. Dyskomfort nie pozwalał mi chodzić, więc podpełzłam do ściany w salonie i oparłam się o nią. Spojrzałam na słońce i przed chwilą odpoczynku poczołgałam się na dwór, by wyprać koszulę. Wróciłam do domu, jednak w drodze uszkodziłam sobie coś jeszcze i już nie byłam w stanie się poruszać.
-Rozalio?
Podniosłam wzrok i zobaczyłam Filipa. Uśmiechnęłam się w szczerym zdziwieniu i podniosłam ku niemu prawą rękę. Pomógł mi wstać i pozwolił podeprzeć na jego ramieniu. Posadził mnie do stołu. On sam usiadł obok i pogłaskał mnie po nieczynnej dłoni.
-Kochana... Co ta bestia ci zrobiła?
-Dziękuję...-wyszlochałam-dziękuję, że przyszedłeś. Myślałam, że to mój koniec...
Przytulił mnie troskliwie i poczochrał po brudnej głowie.
-Gdzie on jest? Chcę stoczyć z nim pojedynek. Tylko jeden z nas może żyć na tym świecie.
-Nie ma go tutaj. Ale błagam cię, nie zuchwal się na walkę z nim. On zna tajemną wiedzę.
Filip prychnął lekceważąco.
-Również posiadam moc. Tą mocą jesteś ty w moim sercu, najmilsza.
Narzeczony wypuścił mnie z ramion, dobył szabli i obejrzał się nerwowo po pokoju. Wykonał szarżę na obraz, który spadł na ziemię i złamał się w pół. Zaatakował jeszcze kilka wazonów, po czym wszedł do biblioteki. Nie chcąc stracić swego ukochanego z oczu wstałam na jedną nogę i doczłapałam nieporadnie do czytelni.
Ale go tam nie było. Nie było! Wpadłam do środka, równocześnie trącając jakąś półkę, z której spadło kilka egzemplarzy. Upadłam na twarz. Czołgałam się rozpaczliwie po podłodze, aż w końcu odpuściłam.
-To było urojenie...-szepnęłam gorączkowo-urojenie! Przeklinam cię, mój miły! Każ mnie, ale nie tak boleśnie!
Potoczyłam się niezdarnie do salonu, po drodze przewracając etażerkę z wazonem. Upadł z hukiem, a jeden z jego odłamków ugodził mnie w zdrową nogę. Wbił się mocno, ale nie w miejsce tętnicy. Utwierdziłam go jeszcze mocniej w mojej skórze podczas wleczenia się w stronę sypialni. Gdy byłam przy ścianie pomiędzy drzwiami do mojej komnaty, a drzwiami do kuchni, opadłam z sił. Trudno było złapać mi nawet drobny oddech.Wezmę z koszykiem maliny moje
I tę plecionkę różową,
Maliny będziem jedli oboje,
Wieniec mu włożę na głowę.Odśpiewałam ostatkiem energii tę frazę. Często te słowa nuciła Liliana podczas zbierania jeżyn. Spojrzałam na krwawiące udo.
-Oh! Jaka ja niemądra. Nie ubrałam się nawet ładnie.
Zaśmiałam się leciutko i oparłam głowę o ścianę.Prowadź mnie teraz, miłości śmiała
Gdybyś mi skrzydła przypięła,
Żebym najprędziej bór przeleciała,
Potem Filona ścisnęła.Leżałam tak jeszcze z pół godziny. Tak przypuszczam, bo w głębi duszy zgubiłam poczucie czasu. Moim ostatnim urojeniem był widok nadzwyczaj nieprzyjazny.
Zobaczyłam Aleksandra w białej koszuli bez fraka, kamizelki ani żabotu, z odpiętymi trzema pierwszymi guzikami. Miał obcisłe, czarne culotte, tego samego koloru pończochy oraz pantofle. Gdy tylko zauważył moją sylwetkę w agonii, skoczył w moją stronę i kucnął zaraz przede mną. Nie miał maski, a jego twarz nie była zniszczona. Rozczochrane włosy opadały mu na twarz. Wyglądał pięknie.
Zasnęłam.Niezidentyfikowana postać
Szlachcic siedział i zginał się w przód, jakby bolał go brzuch. Chwytał się również boleśnie za głowę. Ale, pomimo cierpienia, nie przestawał pisać listu.
-To już prawie wiek, Aleksandrze.
Poderwał się gwałtownie. Wyglądał niczym przestraszone zwierzę. Ten widok tak radował moje serce!
-Czego chcesz?-spytał.
Jego głos był przepełniony szacunkiem i trwogą. Stuknąłem laską dwa razy o parkiet, a ona rozpłynęła się w setkę motyli. Wypełniły cały pokój. Zdezorientowany Woronow oddał im natychmiast wolność, otwierając drzwi na oścież. Jak jedna dusza wyleciały z głośnym trzepotem. Gdy ostatni z nich odleciał, wrota zostały zamknięte. Bestia wróciła na swoje miejsce.
-Dlaczego tak samo nie zwrócisz wolności swojej ukochanej? Przecież to takie proste!-skomentowałem zgryźliwie.
Ponownie gniewnie wstał.
-To twoja wina!-zawołał.
Przez napięcie mięśni brzucha, ten jeszcze bardziej dał się we znaki. Aleksander zgiął się w męce i oparł dłonią o biurko.
-Nie przybyłem na przyjacielskie pogaduchy, uczniu.
Mruknąłem tajemną frazę, dzięki której od razu znalazłem się obok chłopca. Wzdrygnął się pod wpływem mojego dotyku, gdy unosiłem jego podbródek w górę.
-Oglądałeś się dzisiaj w lustrze?
Chciał mi się wyrwać, ale mocniej ścisnąłem jego żuchwę. Pokiwał przecząco głową.
Skinąłem dłonią na zwierciadło po drugiej stronie pokoju, zrzuciłem maskę i ukazałem mu jego oblicze. Zobaczyłem, jak robi wielkie oczy.
-Zwracasz mi wolność?-spytał radośnie.
Zaśmiałem się.
-Skądże! To ty zwracasz wolność swojej ukochanej!
Puściłem go i rozbawiony wyszedłem z pokoju. Szepnąłem magiczne zdanie i przemieniłem się w kruka. Wyleciałem przez okno.
Aleksandrowi tylko dwie chwile zajęło zrozumienie powagi sytuacji. Wybiegł tak jak był z zamczyska (a wyglądał nader śmiesznie), wskoczył na ogiera, przycisnął się do jego szyi, kopnął go w bok i pognał na zachód w stronę Słońska.
W głębi duszy jestem dobrym człowiekiem, więc wspomagałem momentami wyczerpanego konia w pędzie. Czułem, że to był jego ostatni, zasłużony galop.
Po kilku godzinach byliśmy w leśnej rezydencji Woronowów. Usiadłem w mojej ptasiej postaci na ganku i zabrałem się za obserwację bliskich mojemu sercu kukiełek. Aleksander zeskoczył ze zwierzęcia i pobiegł zmaltretowany w stronę domu. Tak jak myślałem: koń upadł i nie zostało mu zbyt długo czasu. Dlaczego tak wspaniałe okazy nie są czczone? Zakrakałem i tym samym skróciłem jego mękę. Teraz będzie wiecznie kłusował po bladych polach Elizjum z innymi, zasłużonymi towarzyszami.
Spojrzałem do wnętrza. Aleksander w rozpaczy tulił Rozalię do swojej śnieżnobiałej piersi. Nie zważał na nieporządek, który panował dookoła. Cóż to dziewczę tu robiło? Może walczyło z Szatanem?
Tak, jak już wspominałem: jestem miłosierny. Nic tak nie chwyta za serce jak zakochany mężczyzny, który dzierży na rękach bezwładne ciało ukochanej. Chciałem pomóc mojemu przybranemu synowi, lecz chciałem się również nacieszyć tym widokiem. Woronow w cierpieniu! Wyborność.

CZYTASZ
Bestia
FantasyCo nas kształtuje? Historia ta opowiada historię młodziutkiej Rozalii, która pewnej ulewnej nocy traci pamięć: przeszłe wspomnienia ukryte są głęboko w jej podświadomości i nie jest w stanie przypomnieć sobie nawet w jakich okolicznościach trafiła d...