Rozdział dwudziesty pierwszy: Pomona i Septimus jak żywi

4.4K 481 389
                                    

Notka od autorki: I w ten sposób trafiliśmy tutaj. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że ta bomba uderzy tak mocno.

Nie cię szlag, Lucjuszu.

---* * *---

Harry wyczuwał spięcie Lucjusza i jego szok. Minęły go niczym ciepłe powietrze. Harry obserwował jego twarz i zobaczył na niej lekkie spięcia, kiedy na przykład oczy Lucjusza chciały uciec na bok i tylko jego żelazna kontrola trzymała je w miejscu. Coś niemal roztrzaskało jego maskę, być może fakt, że jego syn otarł się o śmierć.

Albo i nie, pomyślał Harry, przypominając sobie sen, który go obudził i wygonił z pokoju wspólnego Slytherinu. Cień pochylał się nad spokojnie śpiącym w swoim łóżku Draconem. Harry wyszedł na korytarz, żeby odetchnąć świeżym powietrzem i wtedy nagle zobaczył stojącego tam Lucjusza, a jego sen niespodziewanie nabrał znacznie więcej sensu.

Lucjusz wreszcie pozbierał się na tyle, by odpowiedzieć. Podniósł podbródek.

- Nie będzie pan mi mówił, jak mam wychowywać syna, panie Potter - powiedział głosem tak zimnym, że Harry'ego nie zdziwiłoby, gdyby mróz się pojawił na otaczających ich ścianach. - Jesteśmy w tej chwili w trakcie tańca sojuszu, więc wolałbym pana nie skrzywdzić. Proszę zejść mi z drogi. Powołuję się na Officium Auctoris. Nie jest pan w stanie mnie powstrzymać przed zabraniem mojego syna ze szkoły.

Harry zamrugał. Officium Auctoris oznaczało, że najstarszy członek rodu decydował, co jest słuszne dla wszystkich pozostałych. Harry nie przypominał sobie, żeby ktokolwiek powołał się na to od dobrych pięćdziesięciu lat, ponieważ ogólnie uważano, że tak drastyczne ingerowanie w życie innych czarodziejów jest pozbawione smaku, do tego świadectwem przegranej w zbyt wielu tańcach. Odwoływano się do niego wyłącznie w ostateczności. To było zaskakujące, że Lucjusz sięgnął po takie środki...

I kompletnie nie w jego stylu. Harry przymrużył oczy i czekał z rękami założonymi za plecami.

- Proszę się odsunąć, panie Potter - powiedział Lucjusz jeszcze chłodniejszym głosem. - Wie pan, że nie ma pan w tym momencie nad nami żadnego autorytetu.

- Czekam - powiedział Harry.

Lucjusz po prostu jeszcze bardziej przymrużył oczy. Nie musi się krzywo uśmiechać, jak Snape, pomyślał Harry. Przekazywał swój autorytet całym swoim ciałem, ramionami, dłońmi, stopami równie stanowczo co swoim wyrazem twarzy.

Tylko, że teraz całym swoim chłodem okazywał strach, ale Harry był z tego rad. Przerażeni ludzie robili głupie rzeczy. Harry wiedział, że Lucjusz się przed nim nie wycofa, ale jeśli zrobi coś głupiego, to może sam uzna, że powinien to zrobić.

- Czeka pan, panie Potter? - zapytał Lucjusz, kiedy w końcu do niego dotarło, że Harry nigdzie się nie wybiera.

- Na sól, dym i srebro - powiedział Harry i czekał dalej.

- Nie potrzebuję... - zaczął cedzić Lucjusz.

- Ależ tak, potrzebuje pan - przerwał mu spokojnie Harry. - Gdyby chciał pan powołać się na swoje prawo do kontroli życia Draco, to nie, nie potrzebowałby ich pan. Ale jeśli próbuje się pan na to powołać w trakcie tańca sojuszu, to potrzebuje pan soli, dymu i srebra, by stworzyć przestrzeń, do której nie będę w stanie wejść. - Zacisnął za sobą swoje ręce, kiedy zobaczył jak twarz Lucjusza zasnuwa burza gradowa furii i wezwał własną magię. - Mój sojusz dotyczy całej pańskiej rodziny, panie Malfoy, nie zaledwie pana. Jeśli spróbuje pan zabrać Dracona bez odpowiednich rytuałów, to mogę po prostu wyjść z założenia, że ktoś się za pana podszywa i pana zaatakować. I mam do tego pełne prawo, ba, to wręcz mój obowiązek, by chronić pańską rodzinę przed niepoprawnie wykonanym Officium Auctoris. Prawdziwy Malfoy nie zapomniałby o takich szczegółach. Czy mam pana sprawdzić na wywar wielosokowy? - Harry pilnował, by jego głos był nienagannie uprzejmy, pewien, że wygra ten taniec.

Oswobodzony z mrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz