65. Pokój z Luanami

10.3K 736 91
                                    

Nick, Gansey i Chris pojechali z nami. Ten ostatni od początku wygląda jakby chciał mnie zabić. Jego dłonie napotykają broń, kiedy tylko mnie widzi. Same jego spojrzenie w sumie mogłoby zabić. Nie musi się trudzić z narzędziem. Myślałam na początku, że ma tak tylko do obcych, ale teraz już sama nie wiem czy kiedykolwiek mnie polubi.

Gansey jedzie tylko ze względu na to, aby Chris nie zrobił czegoś głupiego. Są rodziną, więc wcale się nie dziwię, że jego jako jedynego słucha. Chociaż podobne zadanie ma Nick. Jedzie, aby pilnować Matta. Z tego co wiem to chłopak jest prawą ręką Matthew. Poznał go kiedy miał trzy lata. Ich rodzice to przyjaciele, więc wcale mnie to nie dziwi.

Hektor został w bazie. Podobno jest najlepszym hakerem. Chociaż wydaje mi się, że lepszego po prostu nie znaleźli, a Hex był w pobliżu. Trochę szkoda, że on nie jedzie z nami, bo od początku był dla mnie miły. Czułabym się lepiej gdyby on pojechał a Chris został, ale nie mogę zmieniać ich przyzwyczajeń. Tak robili zawsze, a ja muszę się do tego przystosować.

Nicklaus zaparkował auto za miastem. Wszystko prawie się wali, a powietrze śmierdzi jedynie zgnilizną. To miejsce przyprawia o mdłości i sprawia, że na ciele mam ciarki ze strachu. Zaciskam mocniej dłoń na kiju bejsbolowym, ale nic to nie daje. Dlatego łapię za rękę odruchowo najbliższą osobę, która stoi obok mnie. Podnoszę głowę, aby zobaczyć czy nie złapałam przypadkiem Chrisa. Szczęście akurat sprawia, że chłopak jest kilka metrów za mną i szuka czegoś w krzakach. Osobę, którą trzymam za rękę to Joker. Czerwona szminka sprawia, że nie czuję się wcale lepiej, ale akuratnie nie mam żadnego wyboru. To ja chciałam jechać i to ja poniosę teraz tego konsekwencje.

- Dobrze się czujesz? - spytał jakby zmartwiony Matt.

- Tak. Czemu pytasz?

- Każdy przeżywa swoje pierwsze razy inaczej. Na przykład Gansey zwymiotował na pierwszej akcji. Chciałem go wtedy usunąć z grupy, ale murem stanął za nim Chris. Jeśli wyrzucę jednego to drugi też musi odejść. Takie jest ich prawo. - Matt podrapał się w tył głowy chcąc przypomnieć sobie czy aby na pewno tak to brzmiało. - Chris natomiast na każdej akcji jest jak narkoman, który właśnie zażywa. Z każdym kolejnym razem chce więcej, więc Gansey musiał zostać. - Matt pociągnął mnie za rękę, abym się zatrzymała. Aktualnie więc stoję z nim twarzą w twarz. - Musimy teraz zejść na dół, więc uważaj. - Przenosi swoją rękę na moje plecy, aby następnie pochylić mnie w dół. - Nienawidzę tego miejsca.

- Co to jest za akcja? - Poczułam mocne zaciśnięcie na mojej dłoni, więc pewnie Matt się zdenerwował i nie wie co powiedzieć. Jestem ciekawa czy powie mi prawdę.

- Traktat pokojowy z Luanami. - Wzruszył ramionami jakby to było jego codziennością. Następnie stanęliśmy naprzeciwko siebie. - Ostatnio zajęli nasze tereny i wozy, więc musimy ustalić granicę. Dlatego spotykamy się dzisiaj z członkami zarządu Luan. Dziwna nazwa.

- A jak wy się nazywacie? - pytam, a Matt tylko się uśmiecha.

- Nie mamy nazwy. Nadajemy nazwy tylko rzeczą. Rodzina ma zawsze uformawane nazwisko. Dlatego nazwa jest taka sama jak nazwisko wielkiego i pamiętnego człowieka w Hali. Jesteśmy Noen.

Chciałam jeszcze zapytać o tego człowieka, ale przerwało nam hałas z boku. Pięć sylwetek wyłoniło się z mroku. Jeden z nich ma około dwa metry. Drugi jest chyba z trzy razy niższy. Trzeci ma wszędzie jakieś błyskotki. Nie widziałam nawet kobiety, aby miała tyle bransoletek czy pierścionków. Czwarty wygląda jak Ebenezer Scroog, a przynajmniej ja go sobie tak wyobrażałam. Natomiast piąty wyróżnia się tylko tym że jest blondynem z niebieskimi oczami.

- Joker - mówi ostatni, który przyszedł. - Przyszedłeś sam, więc twoja prośba jest prawdziwa. Chcesz współpracy.

- Tak w sumie to chcę odzyskać swoje terytorium. - Matt puszcza moją rękę i robi krok w kierunku przybyszy. - Już nawet chyba wiem jak to zrobić. - Mogę nawet przysiąc, że właśnie się uśmiechnął. Jednak cała piątka zrobiła kilka kroków w naszą stronę.

- Ciekawe jak to zrobisz. Jesteś... - Oczy Ebenezera lądują na mojej osobie przez co urywa w połowie zdania. - Nie jesteś sam. Jest z tobą Harley.

Łapię mocniej kija i podnoszę go do góry, aby położyć go sobie na ramionach. Powinnam grać wariatkę, więc jeszcze im pomacham. Jakby każdy się bał podnieść dłoń do góry, bo nikt nie odpowiedział na mój gest. Trudno. Chowam dłoń za siebie, aby następnie ściągnąć kąciki ust e dół i udawać obrażoną. Miejmy nadzieję, że oglądanie filmu z Izzy się do czegoś przydało.

- Zły ruch, chłopaki. Powinniście być milsi. - Mówiąc to Matt cały czas kręcił głową jakby chciał im pokazać, że naprawdę okropnie się zachowali.

- Traktatu nie będzie - odezwał się najwyższy, a Matt zaczął się śmiać jak opętany. Zupełnie tak jak Joker.

- Oczywiście, że nie. Mam co do was inny plan.

Nim się obejrzałam Matt już stoi z założonymi z tyłu rękoma. Jego śmiech staje się coraz głośniejsze, a oni zamiast zrobić cokolwiek to stoją i sie na niego patrzą. W dodatku jego śmiech jest tak zaraźliwy, że aż sama zaczynam się śmiać.

- Ciekawe czy będzie ci tak śmiesznie kiedy ukatrupimy Harley?

- Zły ruch. Zły ruch. Zły ruch. - Zaczął mówić to jak mantrę poruszając jednocześnie głową na boki. - Powinieneś przeprosić ją za to co powiedziałeś. Ona ma się tu czuć jak księżniczka, bo nią jest. - Piątka chłopaków zaczęła się śmiać, ale Mattowi już nie było tak do śmiechu. Nie wiem o czym on myśli, ale mam nadzieję, że nas stąd jakoś wyciągnie. - Skoro tak wam jest do śmiechu to mogę wam coś obiecać. - Ebenezer prychnął na niego, a najwyższy z nich idzie w moją stronę. - Śmiej się, ale tobie jako pierwszemu odstrzele łeb. Drugi zginie ten kto dotknie Harley i to śmiercią męczeńską. Reszta będzie wyliczanką.

- A jak to niby zrobisz?! - krzyknął ten najwyższy, który jest najbliżej mnie. Jedynie dwa metry dalej. - Jesteś sam bez broni, a twoja dziewczyna ma tylko kij bejsbolowy.

Chłopak nadal się do mnie zbliża i teraz widzę jego uśmiech. Odległość między nami zmniejsza się do półtora, a ja mocniej zaciskam dłoń na uchwycie kija a słabiej na jego drugiej stronie. Natomiest chłopak robi kolejny krok i zostaje między nami tylko metr odległości. Wyciąga już dłoń, aby mnie złapać, ale wtedy robię obrót ręki, a kij ląduje na jego czaszce. Mężczyzna odsuwa się trochę do tyłu. Następnie słyszę uderzenie w kogoś. Spoglądam na Matthew, który jest skulony w pół. Ebenezer stoi zwycięsko obok niego.

- Jeszcze raz, a dostanie mocniej.

Na potwierdzenie swoich słów uderza chłopaka jeszcze raz. Czuję jak krew gotuje mi się w żyłach. Nie wiem czy to wściekłość wywołana widokiem cierpienia bliskiej osoby czy to, że nikt nam teraz nie pomaga chociaż było nas więcej, ale po chwili widzę leżącego pode mną chłopaka, który był najwyższy, ale teraz jest już tylko długim dywanem. Nie wiem czy to ja mu coś zrobiłam, ale wiem, że to mnie o to oskarżają jego przyjaciele, którzy wycelowali broń w moją i Matta stronę. Boję się, ale Matthew nie ma z tym jakimś problemów, bo zaczyna się śmiać. Jest to dość psychiczny śmiech. Coś na wzór Lorda Voldemorta, kiedy zabił Harrego Pottera, a przynajmniej mi się tak wydawało.

- Śmieszne jest to, że zawracacie uwagę na siebie, a ja na to co się dzieje dookoła. Gdybyście byli tacy jak ja to wiedzieli byście, że macie przełożony pistolet do głowy.

Słyszę pierwszy strzał, a Ebenezer leży już plackiem na ziemi. Pierwszy wystrzelił Nick, którego zauważyłam kiedy przeciwnik zaczął upadać. Nicklaus okrążył chłopaka, aby podejść do mnie. Uśmiechnął się lekko, a ja wypuściłam kija z dłoni, który z głuchym dźwiękiem upadł na ziemię. Nick schował broń za pasek od spodni, następnie uderzył nogą w brzuch chłopaka, który nadal leży jak dywan pode mną, i owinął mnie rękoma. Dalej była już tylko ciemność.

Fucking mazeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz