Rozdział 47

207 15 0
                                    

- Dawno cię nie widziałam, dziecko- powiedziała sympatycznie kobieta. Oczywiście wiedzieli tutaj jak mam na imię, ponieważ kupiłam ten domek ponad dwa lata temu. Znam bardzo dobrze ją i jej rodzinę. Widziałam przez jej okna jakiś ruch, a sądząc po motorze z zgiecieniem w boku, zastawionym przy Skodzie, jej syn znów przyjechał odwiedzić rodzicieli.

- Niestety- odwzajemniłam uśmiech kobiety- Przez ostatni miesiąc nie znalazłam chwil by wrócić. Teraz kiedy tu jestem, nie mam nawet jak wrócić.

- Ale jak to, dziecko? - spytała otwierając mi bramę.

- Musiałam przyjechać po dokumenty. Poprosiłam swojego chłopaka, żeby mnie przywiózł, a on mnie tutaj zostawił. Jak go znowu zobaczę, to wszystko wygarnę- skłamałam idealnie- Zostawił mnie szmat drogi od domu. Nie mam nawet czym wrócić, bo tutaj mam jedynie stary rower i swój ukochany quad. Pewnie będę łapać stopa...

- Wykluczone- przerwała mi- Nick cię podwiezie.

- Nie chcę robić kłopotu...- znowu mi przerwała.

- Nie robisz kłopotu, moja droga. Mój synek i tak miał wracać do swojego mieszkania. Pożyczy od ojca samochód, żebyś mogła wziąć twoje rzeczy.

- Nie wiem jak pani dziękować- udawałam wdzięczną.

- Masz przywalić temu kto cię tu zostawił, albo ja sobie z nim "porozmawiam"- zaśmiałyśmy się, bo wiemy, że mimo ta kobieta wygląda niewinnie jest w stanie każdego tak opierdzielić, że masz ochotę płakać i wyć. To jest, proszę państwa, ideał matki! Najczęściej używała tej broni przeciwko wrogom swojego syna i jego samego. Dlatego ją lubię.

Niby dobra dla każdego, a po prostu diabeł w anielskiej skórze. Mnie też lubi ze względu na to jak się przekomarzam z jej synem. Dla mnie to zabawa, ale on próbuje zmienić moje nastawienie do niego. To serio dziwne. Myśli, że to, co do niego mówię jest na poważnie i się nie zniechęcił.

Rozmawiam z panią Cooper jeszcze kilka minut, aż z tyłu domu nie wychodzi Nick. Bez koszulki. Wnioskując po nożycach ogrodowych, które trzymał, pracował w tylnej części ogrodu.

Zmienił się, ale nie tak bardzo jak ja. Kiedy podchodził mogłam mu się lepiej przyjrzeć. W wardze miał srebrny kolczyk, więcej mięśni, a jego gęste włosy pociemniały. Oczy prawie zamknął przez słońce, które go oślepiało. Mimo wszystko szedł w naszą stronę, ale pewnie mnie nie rozpoznał.

- Właśnie o tobie mówiłyśmy, Nickuś- powiedziała jego mama, a ten nie rozumiejąc uniósł rękę otwierając szerzej oczy. Kiedy to zrobił widziałam ten jego błysk. Zawsze go miał kiedy mnie widział, ale nadal nie wiem co on oznacza i nie chcę wiedzieć. Posłałam mu swój zniewalający uśmiech, który odwzajemnił.

- No, no- zaczęłam, kiedy skanowaliśmy wzrokiem siebie nawzajem- Widzę, że chodzisz na siłke. Wyprzystojniałeś...

- A ty wypiękniałaś- odbił piłeczkę- Ładnie ci w tych włosach.

- Ooo, dziękuję- uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

- Nickuś, masz dzisiaj zawieść naszą Amandę, bo nie ma jak wrócić- odezwała się pani Cooper, zwracając na siebie uwagę- Jakiś łajdak ją tu zostawił, ale mam nadzieję, że sama ci wszystko opowie. No, zbierać się dzieciaczki. Za pół godziny macie stąd wyjeżdżac.

- Wyrzucasz mnie? - chłopak złapał się teatralnie za serce.

- A owszem, owszem. Teraz się zbierajcie, zanim ojciec wróci od mechanika. Pogadacie sobie w samochodzie, a teraz sio.

Tak jak i rozkazała, po trzydziestu minutach odjeżdżaliśmy z terenu działki. Bagaże mieliśmy w bagażniku, ale ja miałam ich zdecydowanie więcej. Pani Cooper nam pomachała, co odwzajemniłam.

- Może mi zdradzisz, jak to się stało, że trafiłaś tutaj bez transportu? - spytał Nick.

- Nie- odpowiedziałam z nutką rozmawienia w głosie.

- Noo, weś...

- Nie ważne co bym ci odpowiedziała, to bym skłamała.

- Cóż za prawdomówność- prychnął, udając obrażonego.

- No, ejjj. Nie fochaj się na mnie- zrobiłam minkę kotka, kiedy na mnie spojrzał- Proszę.

- A co będę z tego miał? - uniosł jedną brew do góry, wracając wzrokiem na trasę.

- Hmmm, kupię ci paczkę M&M'sów- zaproponowałam wracając do wspomnień.

- Nadal to pamiętasz?- prychnął śmiechem.

- Takich rzeczy się nie zapomina. Byliśmy nad molo. Zrobiło się ciemno, a my zrobiliśmy się głodni. Wszystkie nasze drobniaki daliśmy sprzedawczyni, która zamiast hot-doga'a dała nam M&M'sy. Okazało się, że w ogóle nie znała angielskiego, a ty się wkurzyłeś i paczka wystrzeliła na wszystkie strony...

- A potem przyszedł właściciel, który chyba był jej mężem. Kiedy go zobaczyła udawała, że na nią krzyczałem, to pogonił nas mopem...

- Ale ty się naprawdę darłeś w niebo głosy. Myślałam, że mi bębenki pękną. A wkurzyłeś się bo nie chciałeś się ze mną dzielić tym hot-dog'iem - śmiałam się, a Nick się zawstydził tym razem unikając mojego wzroku- Ejjj, no... Nie przejmuj się. To było mega słodkie.

- Jak dla mnie to było żenujące.

- Powinieneś poznać tych samych ludzi co ja, zanim byś powiedział, że coś jest żenujące. W Nowym Jorku spotkałam tyle idiotów i jeszcze więcej wariatów. Ty jesteś na pewno fajny i słodki- na te ostatnie się zarumienił.

- Nie mów tak.

- Będę mówić, bo taka jest prawda.

- Gdybyś więcej o mnie wiedziała, to z pewnością byś tak, nie myślała- chyba myślał, że nie słyszę, ale słyszałam.

- Może mi powiesz, co się stało z twoją kochaną maszyną? - zmieniłam temat.

- Kiedy przyjeżdżałem do rodziców, miałem wypadek- kłamał, na pierwszy rzut oka- Dlatego mój ojciec był w warsztacie.

- Acha...

Przez całą drogę gadaliśmy, aż nie pamiętam o czym. Raczej o wszystkim i niczym. Nick jechał dość szybko i sprawnie wymijał inne auta. Miał w tym wprawę. Nie dążyłam jednak skąd ma takie zdolności. Odstawił mnie na obrzeżach Manhattanu.

- Daj mi swój numer, to się spotkamy i kupię ci te M&M'sy - powiedziałam nachylając się do wnętrza auta. Nie długo potem miałam karteczkę z ciągiem cyfr.

- A ty mi dasz swój?! - krzyknął kiedy zaczęłam się oddalać ze swoimi torbami i plecakiem.

- Odezwę się! - od krzyknełam jedynie skręcając na skrzyżowaniu. Pewnie dziwnie wyglądałam. Nastolatka z dwiema torbami, plecakiem, czapką z daszkiem i ogólnie ciuchami, jakby wróciła z rodzinnej farmy. Miałam jednak to gdzieś i szłam tak z kilkanaście minut po Manhattanie. Skręciłam w ślepą uliczkę. Przy śmietnikach zauważyłam dwójkę mężczyzn. Jeden przypierał drugiego do muru trzymając.

Nie zwrócili na mnie uwagi, więc zrobiłam swój słynny skaner.
Ten pod murem to zwykły biznesmen, ale drugi to mój stary kumpel, Wade Wilson znany także jako Deathpool. Nic dziwnego, że go nie poznałam, albowiem był cały w dresach. Nawet kawałka jego skóry nie widziałam.

Wade skręcił gościowi kark, odwracając się w moją stronę. Uśmiechnął się psychopatycznie, a ja nie zostałam mu dłużna.

- No proszę, proszę... Cóż za spotkanie. Gdzie twoje rajstopy?

- A ty to kto? - uśmiech zszedł mu z twarzy.

- Swojej kumpeli nie poznajesz, Wade?

Zmieniona Przez ŚmierćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz