Rozdział 43

292 16 1
                                    

Po tym jak opuściłam teren hotelu, przeszłam dwie ulice, zanim wsiadłam do przypadkowej taksówki. Po dwudziestu minutach jazdy i piętnastu w staniu w korku, zapłaciłam i tym oto sposobem dotarłam na ulicę w której już kiedyś mieszkałam.

Zanim weszłam do jednego z najdroższych hoteli na Brooklynie, przyjrzałam się jeszcze raz w swoim odbiciu na wystawie sklepu.

Miałam ciemno czerwono, falowane włosy. Oczy były zielono szare. Nigdy nie lubiłam tego koloru. Na twarzy miałam lekkie piegi, a blisko łuku brwiowiego widniała blizna, która zwracała uwagę i dzięki niej wyglądałam na dwudziestoparo latke. Karnacja była ciemna, jak po opalaniu. Ubiór składał się z szarej bluzki, czarnej, skórzanej kurtki, błękitnych spodni i białych air max'ów. Brakuje tylko farby i pędzla...

Pociągnełam walizki do pięcio gwiazdkowego hotelu, zwracając przy tym uwagę większości ludzi. Podeszłam do recepcji, przy której wszyscy krążyli i roz poznałam po drugiej stronie Jonathana Collinsa. Jak zwykle ubrany w bordowo, złoty uniform z blond włosami idealnie ułożonymi do góry.
Uśmiechnął się sztucznie i zaczął gadać durną formułkę, dopóki nie ujrzał mojej twarzy. Dosłownie zaniemówił, by następnie się podnieść sprzed komputera i mnie przytulił.

- Carrie... Nie było Cię tutaj przez miesiące- nie ukrywał szczęścia- Jak tam Francja?

- Wspaniale- uśmiechnęłam się szczerze, ponieważ mi brakowało tego faceta, który ma mnie za wielbicielkę sztuki- Nie masz pojęcia, jak tam trudno znaleźć miejsce parkingowe. Nie długo wakacje, ale zdecydowałam sobie odpuścić ostatnie dwa miesiące.

- Moja szkoła- zaśmialiśmy się- Ten pokój co zwykle?

- Zawsze. Kiedy kończysz?

- O 16.

- Pójdziemy razem do pizzerii? No wiesz, nie będę musiała jeść kolacji i obiadu.

- Z tobą to bym nawet do opery poszedł- znowu się zaśmialiśmy. Jonathan był bad boy'em i za nic nie odwiedza miejsc typu teatr , ale dla mnie zrobiłby chyba wszystko.

- Więc jesteśmy umówieni- puściłam mu oczko.

Blondyn przywołał ręką kogoś za mną i już po chwili nie miałam przy sobie swoich bagaży. Nie mówiąc nic więcej, udałam się do wolnej windy, zabierając wcześniej kartę. Wjechałam na trzydzieste piętro i po ominięciu kilkoro osób weszłam do pokoju 398.

W środku był salon z kuchnią, sypialnia, łazienka i balkon z widokiem na miasto. Najważniejsze, że jest wielkie, wygodne łóżko i telewizor.
W sypialni, pod ścianą stały już moje walizki. Rzuciłam niedbale plecak i bluzę, wskakując na piankowy materac. Biała pościel pachniała lawendą, którą tak uwielbiałam.

Weszłam w stan nieświadomości z przymrużonymi oczami. Ocknełam się akurat przed szesnastą. Nigdy się nie śpieszyłam i zawsze przeciągałam nieuniknione. To spotkanie jest jednak jedno z tych, na których mi zależy.

Pstryknięciem palców sprawiłam, że moje włosy zostały zaplecione w warkocza, a ubrania nie były już pogniecione.
Wyjełam z plecaka pieniądze, telefon i słuchawki i schowałam do kieszeni. Zjechałam na parter, gdzie czekał na mnie mój "przyjaciel". Prawdziwi przyjaciele się ponoć nie okłamują.

- No wreszcie- odezwał się, gdy mnie zauważył- Myślałem, że tu z nudów umrę.

- No wiesz co? To tylko trzy minuty. Chyba, że tak bardzo mnie kochasz, że miałeś nadzieje iż szybciej przyjdę, co? -powiedziałam na wpół żartując.

Przez całą drogę żartowaliśmy i opowiadaliśmy co się u nas działo. Ja oczywiście kłamałam. W takich sytuacjach żałuję tego co robię, ale jak mijają, więcej tego nie czuję.

W pizzerii również panowała przyjemna (sztuczna) atmosfera. Jednak kiedy chciałam ugryźć kolejny kawałek Margarity, kątem oka dostrzegłam ruch, niebezpieczne blisko mnie. Dostrzegłam jedynie długie blond włosy i czerwony materiał, zanim pizza nie pojawiła się mojej twarzy.
W całym lokalu zrobiło się nagle cicho. Wkurwiłam się tak mocno, że dobrze, że odruchowo zamknełam oczy, bo zmieniły barwę. Po sekundzie opanowałam swoją chęć mordu, jednak z większym trudem niż ktokolwiek może sobie to wyobrazić. Mam dość zbierania doświadczeń typu: " Co przeżywają nastolatki".

Uchyliłam powoli powieki na których czułam sos. Brałam głębokie wdechy. Na kazałam sobie spokój. Przecież po to uczę się samokontroli, prawda? Ale jeszcze nikt, do chuja, nie od ważył się na coś takiego wobec mnie. Nie ważne w czyjej twarzy.

Mój towarzysz błyskawicznie się podniósł, złapał za blondynę i zaczęli się awanturować. Wywnioskowałam z tego całego zamieszania, że blondi się z nim przespała i liczyła na coś więcej. Jace zaczął ją wyzywać od chorej szmaty, ale więcej nie słuchałam.

Wymknełam się do łazienki i zmyłam z siebie sos. Niestety został na koszulce i nie dało się tego zmyć. Czułam się tak zażenowana, jak chyba nigdy. Miałam ochotę...

Znowu siedziałam przy stoliku i właśnie podnosiłam kolejny kawałek pizzy. Boże, dziękuję ci za tą moc, bo nie wiem co by się stało, gdyby to się na serio wydażyło.

-... I u mojego kumpla będzie nie długo impreza...- mówił Jace.

- Wiesz, co? Chętnie przyjdę, ale muszę już spadać, więc się zdzwonimy, okay?- przerwałam mu.

- Tak szybko? - zdziwił się, bo w końcu siedzimy ty pare naście minut i nawet nie z jedliśmy połowy, co nigdy się u nas nie działo. Dokładniej rok temu.

- Chcę uniknąć konwersacji- rzuciłam pare banknotów na stół i odeszłam zanim przybyła Barbie. Słyszałam jak podchodzi do Jace'a i krzyki awantury, ale zamknełam drzwi do lokalu.

Nie chcę nigdy przechodzić przez taką zniewagę i upokorzenie. Nie wiem skąd we mnie spowrotem tyle emocji, jak u... Nie... Przecież on żyje. Musi żyć! To na pewno moje człowieczeństwo wychodzi na wierzch... Ale muszę się upewnić.

Nawet nie zauważyłam kiedy się zatrzymałam. Nie udałam się do hotelu, w którym będę przez jakiś czas mieszkać, a w przeciwną stronę.

Po długim czasie znalazłam tani lombard. Szybko kupiłam stary model samsunga, etui i ładowarkę.

W niedalekim kiosku do kupiłam jeszcze trzy karty z różnymi numerami telefonów. Użyłam jednej by zadzwonić do Paula. Odebrał po trzech sygnałach.

- Kto mówi? - usłyszałam jego głos.

- Błagam, powiedz mi, że żyje- przeszłam do sedna. Odpowiedziała mi jedynie cisza, która sama w sobie była odpowiedzią- Obiecałeś, że nic mu się nie stanie. Mówiłeś, że nic mu tam nie grozi. Podobno nigdy nie kłamiesz.

- Nie wiadomo, czy nie żyje...

- Czuję, że jednak jest martwy. Jego cząstka we mnie wstąpiła. Zawsze tak jest jeśli ktoś mi bliski zginie. Będę czuła wszystko, co on by poczuł i zanim to okiełznam cały plan szlak trafi.

- Naprawdę mi przykro.

- To nic nie zmieni. Wybacz, ale muszę kogoś zabić- rozłączyłam się, zanim zdążył coś dodać.

Zmieniona Przez ŚmierćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz