Mówi się, że w momencie największego zagrożenia, gdy wiesz, że zbliża się koniec, całe życie przelatuje ci przed oczami. Gówno prawda.Sprawa ze śmiercią ma się zupełnie inaczej. Gdy jakiś obcy facet przykłada ci lufę pistoletu do skroni, a jego sługus wiąże ci ręce kawałkiem sznurka, zastanawiasz się tylko nad jednym...
GDZIE CI CHOLERNI AVENGERSI?!
Gdyby za każdym razem ratowali świat tak długo, to pewnie wszyscy byśmy zginęli. Więc skoro nie ma co liczyć na pomoc, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Przy nas stało tylko trzech. Jeden w nas celował, dwóch pozostałych wiązało nam ręce. Cała reszta znajdowała się w pewnej odległości, celując do nas z karabinów maszynowych. Szanse były mizerne, ale trzeba było spróbować.
-Przeteleportujesz nas za samochód?- spytałam szeptem Lokiego po francusku. Już nie raz chwalił się, że jako bożek zna wszystkie midgardzkie języki. Może w końcu te jego przechwałki doprowadzą nas do czegoś dobrego.
-Jeszcze jedno słowo, a rozwalę ci łeb ślicznotko, więc lepiej się zamknij.- zagroził facet z bronią. Nie przejęłam się tym zbytnio, już dawno dotarło do mnie, że zginę szybciej niż normalni ludzie.
Spojrzałam tylko na Lokiego, który do mnie mrugnął. To chyba znaczyło"tak". Staliśmy obok siebie, więc wystarczyło się tylko do siebie minimalnie zbliżyć byś się stykali. Musieliśmy zrobić to powoli, by nie sprowokować faceta z gnatem. Tak więc zrobiliśmy. Gdy tylko moje ramię dotknęło ciała Lokiego, poczułam szarpnięcie w okolicach pępka, a po otwarciu oczu okazało się, że znajdujemy się za samochodem z transportem. Najlepiej by było, gdybyśmy całkowicie się stamtąd wynieśli, ale zdaję sobie sprawę z tego, że teleportacja z osobą towarzyszącą, jest trudna sztuką i nie uratuje nas z tej sytuacji. Ja musiałam to zrobić.
Wyciągnęłam pistolet ze specjalnej skrytki w futrze i mocno go chwyciłam. Spojrzałam na Lokiego, który siedział obok i lustrował mnie wzrokiem. Nie wiedział dokładnie co mam zamiar zrobić.
-Nie przejmuj się, też nie wiem co wyprawiam.- szepnęłam do niego i lekko wychyliłam się zza auta. Gangsterzy skołowani rozglądali się na boki, nie rozumiejąc gdzie zniknęliśmy. Gdy trochę się uspokoili i przestali tak wiercić, wymierzyłam dwa strzały w ramię jakiegoś faceta. Następnie znowu się schowałam, gdyż reszta kolesi zorientowała się skąd doszedły strzały i zaczęli odpłacać się tym samym.
-Proszę, powiedz, że przynajmniej trafiłaś.- jęknął bożek, gdy kawałki szkła z szyby rozsypały się tuż nad naszymi głowami.
-Trafiłam.- odgryzłam się.
-Zabiłaś go chociaż?
-Oczywiście, że nie. Nie jestem mordercą.- krzyknęłam. Oczywiście nie musiałabym tego robić, gdyby nie zagłuszały mnie odgłosy wystrzeliwanych kul.
-Pięknie. Zginiemy tu.- stwierdził Loki i patrzył na mnie jakby to była moja wina. Może rzeczywiście trzeba było siedzieć cicho i czekać na pomoc...
Wychyliłam się ponownie z zamiarem ponownego oddania strzału, ale szybko schowałam się z powrotem gdy seria pocisków przeleciała mi koło ucha.
-Wiesz, naprawdę się cieszę, że umrę akurat przy tobie.- odparł zielonooki. Już od pewnego czasu nie był Brendonem, ale dopiero teraz miałam chwilkę by dokładniej mu się przyjrzeć. Cóż, możliwość bliskiej śmierci absorbuje trochę uwagi.
-Chcesz mieć pewność, że już nie oddycham zanim odejdziesz z tego świata?- zaśmiałam się.
-Bardziej chodzi mi o to, że w jakiś sposób...zacząłem cię tolerować.- z jego twarzy znów mogłam odczytać coś w rodzaju poczucia wyższość. Zauważyłam, że zawsze, jak stara się mówić coś miłego, przybiera właśnie taki wyraz twarzy. Dumny, jakby chciał pokazać, że tak naprawdę mu nie zależy.
-Też cię lubię, magik.- odparłam. Zdałam sobie sprawę, że nawet nie jest taki najgorszy, gdy się go lepiej pozna. Co oczywiście nie zmienia faktu, że jest okropnie wkurzający i wredny.
Gangsterzy zbliżali się do nas, cały czas zużywając amunicję. Ta bezsilność doprowadzała mnie do szału. To nie jest śmierć jaką sobie wymarzyłam. Wyzionąć ducha ukrywając się za zniszczonym samochodem. Żałosne.
-Użyj tej złości.- Loki przysunął się bliżej.- Wiem, że jesteś w stanie nas ocalić.- wyszeptał.
Zastanawiałam się przez chwilę. Co mi szkodzi spróbować? Postanowiłam posłuchać rady bożka. Wiem, że moją mocą kierują emocje. Skupiłam się więc na konkretnym uczuciu, które było mi w tej sytuacji najbliższe. Na gniewie. Nie było to takie trudne. Już po kilku sekundach poczułam niesamowitą moc. Jeszcze nigdy nie odczuwałam jej aż tak dużo. Wrzasnęłam i walnęłam pięściami w ziemię. Wszystko się zatrzęsło. Ziemia, na której siedzieliśmy, zadrżała. Strzały ucichły, domyśliłam się, że nasi oprawcy leżą na podłodze, odepchnięci siłą wstrząsu. Jednak podłoże drgało coraz mocniej, a ja nie mogłam tego powstrzymać. Sufit zaczął się walić, ściany kruszyć. Ogarnęła mnie panika. Starałam się skupić i to zatrzymać, ale im bardziej się starałam, tym bardziej pogarszałam sprawę. Spojrzałam w stronę bożka szukając pomocy. Ten doskoczył do mnie i położył mi rękę na czole. Wypowiedział kilka słów w nieznanym mi języku i zaczęła ogarniać mnie niesamowita senność. Moje siły zaczęły ze mnie wypływać, jakby ktoś wyciągnął nagle korek z wstrząśniętego szampana. Oczy mimowolnie mi się zamknęły...
Loki
Gdy tylko na mnie spojrzała, domyśliłem się, że nie umie tego zatrzymać. Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy, że jej oczy całkowicie zaszły zielenią, tak jak zwykle, gdy używa swoich zdolności. Musiałem działać, więc doskoczyłem do niej i użyłem zaklęcia usypiającego, które kiedyś wypróbowałem na niej w hotelu. Podziałało, ale budynek wciąż trząsł się w posadach, co zwiastowało szybkie zawalnie się ścian i sufitu. Musiałem coś zrobić.
Chwyciłem dziewczynę w ramiona i wytworzyłem w okół nas tarczę, która powinna nas ochronić przez kawałami betonu i stali. Kilka sekund później, cały budynek zwalił nam się na głowy i znaleźliśmy się w całkowitej ciemności. Zakopani żywcem pod gruzami.
~~*~~
Dzięki nowoczesnej technologii Starka i sile Rogersa, wykopanie nas nie trwało zbyt długo. Cieszyłem się, że już nie muszę podtrzymywać bariery, gdyż moje siły zaczęły już zacznie słabnąć.
-Nic wam nie jest?- spytał zmartwiony Kapitan.
-Gdybyście raczyli zjawić się wcześniej, na pewno byłoby znacznie lepiej.- warknąłem. Jakoś gdy próbowałem przejąć władzę nad światem, nie ociągali się aż tak bardzo.
-Co z nią?- spytał Stark. Wciąż trzymałem Venus kurczowo w moich ramionach.
-Trochę...wymknęła się spod kontroli. Musiałem ją unieszkodliwić.- wyjaśniłem i podałem dziewczynę brunetowi.
-Dzięki Bogu, że jej nie zabiłeś.- odparł Stark i uniósł się w powietrze.- Polecę z nią do wierzy, przydałoby się ją trochę zbadać.
Tak jak powiedział, tak zrobił. Po chwili oglądałem jego sylwetkę szybującą po nocnym niebie.
-Jesteś pewny, że nic ci nie jest?- dopytywał się Rogers. Otrzepałem trochę pyłu z marynarki.
-Jakby cię to obchodziło.- odparłem lodowato i wygramoliłem się spod zawalonego budynku.
Dziękuję Wam za 6 tysięcy! ❤
Mam nadzieję, że ten rozdział się wam podobał.Do zaczytania ;)
CZYTASZ
Boskie uczucia || Loki
FanfictionNowy Jork. Miasto wyzwań, spełnionych marzeń, sukcesów i...bohaterów. Do pary brakuje tylko złoczyńców. Ale nie martwcie się, jest ich tutaj dość sporo. Granica między jednym, a drugim jest wbrew pozorom dość mała. Sama wiem to najlepiej. Nowe mia...