~45~

6.2K 450 135
                                    


Następne sekundy były dla mnie jednym, wielkim chaosem. Zdążyłam się już pożegnać ze światem. Gdy tylko poczułam zimny metal na skroni, chciałam pociągnąć za spust. No i pociągnęłam. Siła odrzutu powaliła mnie na podłogę. Usłyszałam nawet wystrzał. Tylko czemu dalej żyłam?

Poczułam na sobie jakiś ciężar, więc otworzyłam oczy. Ten pomiot żeńskiej nazwy psa, nawet umrzeć mi nie da w spokoju. Wszystko nagle stało się jasne. Żyłam, bo kula wcale nie przeleciała mi przez łeb. Tyler rzucił się na mnie i w ostatniej chwili wykręcił mi dłoń w inną stronę, tak że w suficie została dziura. Teraz siedział na mnie okrakiem, trzymając mi mocno ręce.

-Nie po to się tak męczyłem, żebyś się teraz sama zabiła!- krzyknął. Zaczęłam wierzgać.

-Złaź ze mnie!- gdy to nie podziałało splunęłam mu w twarz. Wyraźnie się wkurzył.

-Chciałem to zrobić inaczej, ale skoro tak ochoczo się do tego rwiesz...- powiedział z uśmiechem psychopaty (którym zresztą był) i zaczął mnie dusić. Nie miałam z nim szans. W jego silnym uścisku, umierałam. Powietrze uchodziło ze mnie. Zdecydowanie za szybko.  Ale byłam na to przygotowana. Zacisnęłam ręce silniej na dywanie. I wtedy to poczułam. Rozsypane kawałki ziemi, które zostały w zakamarkach tkaniny. Nie wiem czemu, ale pomyślałam od razu o Lokim. O tym, co mi powiedział. Że nie chce takiego życia. Życia beze mnie. Ja również nie chciałam życia bez niego .

Musiałam wziąć się w garść. Zrobiłam więc jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Złapałam Tylera mocno za twarz, a moje paznokcie wbiły się w jego policzki. Resztkami sił, skoncentrowałam się. Na gniewie. Na bólu. Na wszystkich negatywnych emocjach, które wywoływał we mnie ten koleś.

To była moja ostatnia deska ratunku. Udało mi się z kwiatkiem, to może i z człowiekiem mi się uda. Wierzch moich dłoni zaświecił się na zielono. Chyba zaczęło działać. Kradłam mu energie. Tyler zaczął słabnąć. Ja rosłam coraz bardziej w siłę. Czułam ją w każdej komórce mojego ciała. Nową moc, która sprawiała, że wracałam do życia. To było jak ciepło, rozchodzące się po całym ciele. Z czasem powoli podnosiłam się do góry. Tyler ze mną walczył, ale zawsze była ta jedna rzecz, w której nie mógł mi dorównać. Moja moc. Kiedy już byłam w pozycji stojącej, sytuacja się odwróciła i teraz ja powaliłam go na ziemię. Siedziałam na nim okrakiem, ani na sekundę nie zdejmując dłoni z jego twarzy. Czułam się jak taka energetyczna pijawka.

-Zawsze wiedziałem, że wciąż jesteś tą złą.- powiedział cicho, gdy już znacznie osłabł.

-Co?- w pierwszej chwili, nie zrozumiałam, o co mu chodzi. Szum mocy tętnił mi w uszach i ogłupiał mnie zupełnie. Było mi tak dobrze. Czułam się taka silna, taka potężna, że chciałam wyssać z niego życie. Aż do ostatniej kropli. Cudza energia była dla mnie niczym boski nektar.

-Zabijasz mnie.- szepnął, gdyż nie miał siły powiedzieć tego głośniej.- Znowu.

W jego ustach zabrzmiało to strasznie. Czy rzeczywiście chce być takim człowiekiem? Mordercą. Jak wtedy patrzyliby na mnie inni? Jak ja, sama patrzyłabym na siebie? Twarz Tylera była blada, nieobecna. Gdybym go teraz zabiła, wcale nie stałabym się lepsza od niego. Zabrałam powoli ręce. Tyler leżał tam, tracąc przytomność. Przynajmniej choć ta chwilę mam go z głowy. Wstałam.

Od razu się zachwiałam i upadłam na dywan obok mężczyzny. Czułam jak coś rozsadza mnie od środka, jakby stado ptaków próbowało wydostać się z mojego wnętrza. Tego było za dużo. Za dużo energii. Moja własna moc mnie przytłaczała. Traciłam kontrole. Znowu.

Budynek się zachwiał. Wszystko w promieniu kilku mil zaczęło się trząść. No tak. Moc szukała ujścia i znalazła je, wywołując trzęsienie ziemi. Im mocniej starałam się to powstrzymać, tym bardziej Nowy Jork trząsł się w posadach.

-Przestań!- ryknęłam na cały pokój. Byłam tak potężna, a jednocześnie zupełnie bezsilna wobec własnych umiejętności. Pomyślałam, że już kiedyś przecież byłam w takiej sytuacji. Tylko wtedy był przy mnie Loki i tylko dzięki niemu jakoś udało mi się przeżyć.

I wtedy stało się coś niemożliwego. Usłyszałam jego głos.

-Venus!- krzyknął ewidentnie Loki gdzieś z głębi pokoju. Kanapa zasłaniała mi cały widok, ale i tak wiedziałam, że to niemożliwe żeby tu był. Albo zaczynałam wariować, albo to te moje zdolności. Przy takiej dawce energii już nic mnie nie zdziwi.

Ale to wariactwo zaczęło się pogłębiać. Zobaczyłam go. Był w tym swoim asgardzkim stroju. Podbiegł do mnie i zaczął szybko oceniać sytuacje.

-Wchłonęłaś za dużo...-mruknął pod nosem.

-Co ty nie powiesz.- odpowiedziałam mu przez zaciśnięte zęby. Wciąż starałam się to jakoś wszystko powstrzymać.

-Musze trochę przejąć.- powiedział. Nie spodobał mi się ten pomysł.

-Nie.- odsunęłam ręce, które chciał wziąć.

-Jeśli tego nie zrobię, to cię rozsadzi.- warknął.

-A co z tobą? Jak ciebie rozsadzi, to co wtedy zrobię?!- wrzasnęłam, a budynek zatrząsł się gwałtownie.

-Nie bój się. Oboje to przeżyjemy, tylko musisz mi zaufać.- powiedział spokojnie i pogłaskał mnie po twarzy. Ten gest ciutkę mnie uspokoił. Podałam mu dłoń. Loki zaczął mruczeć coś pod nosem. Zamknął oczy. Wyglądał bardzo poważnie. Podobało mi się to. Czułam też, że ta moc rzeczywiście ze mnie powoli uchodzi. Niczym z balonika. Powoli, ale ze skutkiem, Loki zabierał mi część energii. Trzęsienie ziemi zaczęło się uspokajać. To działa.

Po piętnastu minutach, było po wszystkim. Ziemia pod Nowym Jorkiem się uspokoiła. Słychać było tylko wycie syren, ale nie przejmowałam się tym teraz. Oboje z bożkiem byliśmy wyczerpani. Krople potu spływały nam po czołach. Usiedliśmy na ziemi, opierając się plecami o kanapę. Zmęczeni łapaliśmy oddech. Kosztowało nas to sporo wysiłku.

-Nie mogę uwierzyć, że przywiązałaś mnie do muszki klozetowej.- powiedział z wyrzutem i objął mnie ramieniem.

-A ja nie mogę uwierzyć, że się uwolniłeś i za mną pojechałeś.- powiedziałam, wtulając się w niego. Bardzo się cieszyłam, że gdy to wszystko się kończy, jest tu ze mną właśnie Loki.

-W końcu znam się na magii, zapomniałaś?- uśmiechnął się lekko.

-Mój bohaterski magik.- powiedziałam pieszczotliwie i przybliżyłam się żeby go pocałować. Jednak zanim nasze usta się złączyły, usłyszeliśmy huk. Zerwaliśmy się za równe nogi.

-To ktoś od Tylera?- spytałam.

-Nie wiem. Powaliłem każdego jakiego spotkałem na drodze tutaj.- odpowiedział Loki. Słyszeliśmy ciężkie kroki, od strony naszych pokoi. Oboje byliśmy przygotowani do walki. Kroki były coraz głośniejsze. Aż w końcu na szczycie schodów stanął Thor. Przeleciał wzrokiem cały salon. Od śpiących Avengersów na wózkach inwalidzkich, po nieprzytomnego Tylera na podłodze, aż w końcu zatrzymał spojrzenie na naszej dwójce.

-Coś mnie ominęło?




No to ten.
Do zaczytania ;)

 Boskie uczucia || Loki Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz