{MIRANDA}
SOBOTA, 10 MAJA
Dom Emmeline był ogromny i wystawny. Wnętrze urządzono gustownie, widać było, że dekoratorzy śpiewająco wywiązali się ze swojej roboty. Salon, w którym aktualnie przyjmowała mnie dziewczyna był duży i dobrze oświetlony przez żyrandol, który zdobił sufit. Przez duże okna przedzierał się widok wspaniałego ogrodu Warnerów, na który musieli wydać chyba kilkanaście tysięcy dolarów.
Emmeline żłopała wino z gwinta. Kiedy tylko weszłam do jej domu, dziewczyna zaproponowała mi alkohol. Odmówiłam, czując na sobie karcący wzrok Thomasa. Wciąż nie mógł przeżyć mojej wpadki z imprezy w San Francisco, więc wolałam go nie drażnić. Poza tym nie czułabym się dobrze, pijąc z Emmeline. Alkohol traktowałam jako dodatek do dobrej zabawy. Emmeline zachowywała się tak, jakby wino, które piła, było jej niezbędne do normalnego funkcjonowania w świecie.
Thomas krążył po pokoju, kiedy Emmeline i ja siedziałyśmy na sofie. Wcześniej jej lokaj przyniósł nam po kawałku ciasta, ale nie mogłam nawet spojrzeć na słodycze.
– Susannah nie pogardziłaby pierdoloną szarlotką – mruknęła Emmeline.
Mimo ostrych słów, słyszałam w jej głosie nutkę czułości. To było dziwne.
Pokiwałam posępnie głową.
– Hm... nie mogę nic przełknąć. Jakoś tak.
– Jak tam randka z Demetrym Juniorem?
Spojrzałam na nią zaskoczona. Upiła kolejny łyk wina.
– Skąd wiesz?
– Wiem wiele rzeczy. Wystarczy sprytnie przeszukać zapis z miejskich kamer i voilà.
– Jesteś troszkę przerażająca.
– Tak, tak. Więc? Nie zanudziłaś się na śmierć z tym sztywniakiem?
– Victor nie jest sztywniakiem – zaprotestowałam. Czułam potrzebę bronienia chłopaka. – I jest bardzo miłym facetem. Naprawdę. Po prostu trzeba dać mu czas, by się przełamał i trochę wyluzował. Jest zabawny, miły...
– Jeżeli już dwa razy powtórzyłaś słowo „miły", to musi być naprawdę nudny.
Zarumieniłam się.
Wtedy do pokoju wszedł Wetter, zapowiadając:
– Przybył Charles Graystone. Czy wpuścić go, panienko?
Emmeline skinęła po prostu głową.
Zmarszczyłam brwi. Jaki Charles Graystone? Jedyny chłopak, z którym kiedykolwiek widziałam Emmeline, nazywał się Ren Hathaway i zdecydowanie nie należał do facetów, z którymi dziewczyna chciałaby się widzieć. Poczułam, że moje serce zaczęło bić szybciej. Byłam naprawdę zaciekawiona. Widząc to, Emmeline spiorunowała mnie wzrokiem.
– Niczego sobie tylko nie wyobrażaj, idiotko. Nie interesuję się głupimi romansami i innymi bzdurami.
Uniosłam dłonie w obronnym geście.
– Przecież nic nie mówię.
– Ale zaraz zaczniesz pierdolić jakieś farmazony, więc od razu mówię: daj sobie z tym spokój.
Do salonu wkroczył zdecydowanym krokiem bardzo wysoki dwudziestokilkulatek. Dość przystojny, choć nie w moim typie. Miał burzę ciemnych loków, oczy podobnego koloru i oliwkową skórę. Zaciskał pięści, uwydatniając żyły w rękach wystających z rękawów jego prostej, błękitnej koszuli. Stanął przed sofą i stolikiem i wbił spojrzenie w Emmeline. Najpierw badał jej twarz łagodnym wzrokiem, po czym w jego oczach pojawił się czysty gniew.
CZYTASZ
The Witching Hour
ParanormalDRUGI TOM SERII O IZOLOWANYCH Mabsfield ciężko jest się podnieść po tragedii, która nawiedziła miasto rok temu. Mieszkańcy patrzą na siebie z rosnącą nieufnością, a w rodzinie Maxwellów dochodzi do rozłamu, który może wpłynąć na całe miasteczko. Na...