27. Desperacja.

114 22 9
                                    

{MIRANDA}

SOBOTA, 10 MAJA

      Dom Emmeline był ogromny i wystawny. Wnętrze urządzono gustownie, widać było, że dekoratorzy śpiewająco wywiązali się ze swojej roboty. Salon, w którym aktualnie przyjmowała mnie dziewczyna był duży i dobrze oświetlony przez żyrandol, który zdobił sufit. Przez duże okna przedzierał się widok wspaniałego ogrodu Warnerów, na który musieli wydać chyba kilkanaście tysięcy dolarów.

     Emmeline żłopała wino z gwinta. Kiedy tylko weszłam do jej domu, dziewczyna zaproponowała mi alkohol. Odmówiłam, czując na sobie karcący wzrok Thomasa. Wciąż nie mógł przeżyć mojej wpadki z imprezy w San Francisco, więc wolałam go nie drażnić. Poza tym nie czułabym się dobrze, pijąc z Emmeline. Alkohol traktowałam jako dodatek do dobrej zabawy. Emmeline zachowywała się tak, jakby wino, które piła, było jej niezbędne do normalnego funkcjonowania w świecie.

     Thomas krążył po pokoju, kiedy Emmeline i ja siedziałyśmy na sofie. Wcześniej jej lokaj przyniósł nam po kawałku ciasta, ale nie mogłam nawet spojrzeć na słodycze.

     – Susannah nie pogardziłaby pierdoloną szarlotką – mruknęła Emmeline.

     Mimo ostrych słów, słyszałam w jej głosie nutkę czułości. To było dziwne.

     Pokiwałam posępnie głową.

     – Hm... nie mogę nic przełknąć. Jakoś tak.

     – Jak tam randka z Demetrym Juniorem?

     Spojrzałam na nią zaskoczona. Upiła kolejny łyk wina.

     – Skąd wiesz?

     – Wiem wiele rzeczy. Wystarczy sprytnie przeszukać zapis z miejskich kamer i voilà.

     – Jesteś troszkę przerażająca.

     – Tak, tak. Więc? Nie zanudziłaś się na śmierć z tym sztywniakiem?

     – Victor nie jest sztywniakiem – zaprotestowałam. Czułam potrzebę bronienia chłopaka. – I jest bardzo miłym facetem. Naprawdę. Po prostu trzeba dać mu czas, by się przełamał i trochę wyluzował. Jest zabawny, miły...

     – Jeżeli już dwa razy powtórzyłaś słowo „miły", to musi być naprawdę nudny.

     Zarumieniłam się.

     Wtedy do pokoju wszedł Wetter, zapowiadając:

     – Przybył Charles Graystone. Czy wpuścić go, panienko?

     Emmeline skinęła po prostu głową.

     Zmarszczyłam brwi. Jaki Charles Graystone? Jedyny chłopak, z którym kiedykolwiek widziałam Emmeline, nazywał się Ren Hathaway i zdecydowanie nie należał do facetów, z którymi dziewczyna chciałaby się widzieć. Poczułam, że moje serce zaczęło bić szybciej. Byłam naprawdę zaciekawiona. Widząc to, Emmeline spiorunowała mnie wzrokiem.

     – Niczego sobie tylko nie wyobrażaj, idiotko. Nie interesuję się głupimi romansami i innymi bzdurami.

     Uniosłam dłonie w obronnym geście.

     – Przecież nic nie mówię.

     – Ale zaraz zaczniesz pierdolić jakieś farmazony, więc od razu mówię: daj sobie z tym spokój.

     Do salonu wkroczył zdecydowanym krokiem bardzo wysoki dwudziestokilkulatek. Dość przystojny, choć nie w moim typie. Miał burzę ciemnych loków, oczy podobnego koloru i oliwkową skórę. Zaciskał pięści, uwydatniając żyły w rękach wystających z rękawów jego prostej, błękitnej koszuli. Stanął przed sofą i stolikiem i wbił spojrzenie w Emmeline. Najpierw badał jej twarz łagodnym wzrokiem, po czym w jego oczach pojawił się czysty gniew.

The Witching HourOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz