12. Morderstwo sprzed lat.

164 29 4
                                    

{VICTORIA}

SOBOTA, 26 KWIETNIA

     – Nie mogłeś sobie odpuścić dnia bez Claire, co, Willy? – prychnęłam, patrząc jak moja przyjaciółka znów wlecze za sobą tego niemiłego chłopca, który już mierzył mnie krzywym spojrzeniem. – To miało być babskie wyjście. Żadnych chłopaków. Chyba że nie uważasz naszego Willy'ego za chłopaka... Wtedy to co innego...

     Will spiorunował mnie spojrzeniem, a Claire zarumieniła się na moją uwagę.

     – Uznaliśmy z Claire, że przyda ci się ktoś, kto w razie czego cię ogarnie. Padło na mnie.

     – Nie o to przecież chodziło, Will – oponowała dziewczyna, patrząc na przyjaciela z naganą. – Po prostu pomyśleliśmy, że Will mógłby się przydać. Nie jest przecież głupi.

     – My też nie.

     – Wiem, ale... No wiesz, Will szybko łapie niektóre rzeczy. Poza tym nie jest przecież taki zły, nie? – Chwyciła przyjaciela za rękaw jego kurtki. – Może i jest nieco gburowaty, ale doskonale wiem, że go lubisz. Mimo wszystko.

     No, to była prawda. Choć tego dnia wolałabym spędzić czas tylko z Claire.

     Staliśmy pod miejską biblioteką, która w strugach deszczu i na tle bezkresnej szarości nieba prezentowała się dość ponuro. Fasada ze starej cegły i dość strzeliste okna przywodziły mi na myśl europejskie kościoły z czasów średniowiecza. Nigdy nie lubiłam tego miejsca. Kojarzyło mi się z ciszą, rzędami książek śmierdzących kurzem i starocią oraz z zastępami zmęczonych studentów. Patrząc na nich, obiecywałam sobie, że ja w ich wieku nie stanę się taka. Nigdy nie lubiłam się uczyć, choć wiedziałam, że do tutejszego college'u przyjmą mnie bez zbędnych ceregieli, nawet jeżeli moje oceny nie będą perfekcyjne. Mabsfield nie było jak reszta Stanów – rządziło się innymi zasadami, funkcjonowało inaczej. Byłam więc spokojna o swoją przyszłą edukację. Biblioteka jednak w pewien sposób wzbudzała we mnie niepokój na nowo. 

     Weszliśmy do budynku i od razu zajęliśmy miejsca znajdujące się najbliżej regałów, na których spoczywały tony gazet. Biblioteka mieściła się na dwóch piętrach – na parterze znajdowały się regały z książkami z różnorakich dziedzin naukowych oraz stoły, przy których studenci mogli do woli się uczyć. Wyżej umieszczono czytelnię z masą komputerów, do których jak ćmy często zlatywały dzieciaki z pobliskich domów, by skorzystać z internetu z dala od bacznych spojrzeń rodziców. Poza tym na piętrze znajdował się kącik z regałami książek fantastycznych, romantycznych i młodzieżowych. Nigdy jednak tam nie byłam, bo czytać też nie lubiłam.

     Zasiedliśmy przy sześcioosobowym stole i położyliśmy nasze kurtki na krzesłach. W sobotnie przedpołudnie wyjątkowo nie było tu widać aż tylu uczących się studencików.

     – Więc czego dziś szukamy? – zapytał Will, mierząc mnie uważnym wzrokiem. – Artykułów o Yvonne Wright? – Westchnął ciężko. – Ale wiesz, że nie odkryjemy więcej niż policja, nie? Nie mamy odpowiedniego przeszkolenia, sprzętów...

     – Słuchaj, w Scooby Doo...

     – To nie jest Scooby Doo, Vicky. To prawdziwe życie.

     – Wiem przecież! – fuknęłam i opadłam na krzesło. Claire usiadła naprzeciwko mnie, a Will tuż obok niej, jak cień. – Chodziło mi o to, że no wiecie... nawet jeżeli jesteśmy dzieciakami, to zawsze możemy coś odkryć! Nie jesteśmy przecież głupi, nie?

     Will spojrzał na mnie z powątpiewaniem.

     – Chyba powinienem pogadać z twoimi rodzicami o szkodliwym wpływie bajek na twój mózg, Vicky.

The Witching HourOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz