67. Dwa tysiące lat.

91 12 0
                                    

{VICTORIA}

WTOREK, 10 CZERWCA

     Mama uśmiechała się do mnie lekko z miną, która świadczyła, że zaraz chciała palnąć coś w stylu: „Będzie dobrze" albo „Nie martw się, Vicky". Wyszła ze szpitala około godzinę temu i już chciała do niego wracać. Tym razem na oddział psychiatryczny. Nie protestowałam, bo sama pragnęłam się tam wybrać. Martwiłam się tylko, czy powinna się tak męczyć po tak trudnym dla niej okresie.

     – Bez przesady, Vicky – powiedziała, zarzucając torebkę na ramię. Stała w naszej rodzinnej kuchni i odstawiła talerz po risotto do zlewu. Autorką posiłku byłam ja i doskonale wiedziałam, że jej nie smakował. – Nie jestem niedołężna, kochanie. Już wszystko ze mną w porządku.

     – No, poza tym że przez pewien czas stałym elementem twojego wyglądu był turban z bandaży.

     – Czas przeszły. – Posłała mi mniej pewne spojrzenie. – Muszę zobaczyć Dakotę. Wiesz, że mimo tego co zrobiła, nadal jest moją córką.

     Uznałam, że dalsza dyskusja nie miała sensu. Mama, kiedy chciała, potrafiła być tak samo uparta jak ja. Tę cechę zdecydowanie odziedziczyłam po niej, a nie po ojcu, z którym nie było nigdy kontaktu. Zresztą w tamtym momencie siedział z nami w kuchni i przyglądał się swojemu pustemu talerzowi. Jeszcze w szpitalu, przy wypisie mamy, był całkiem przytomny, ale teraz wrócił do swojej zwykłej postawy. Podejrzewałam, że gdyby ktoś mu wytłumaczył, o czym właśnie rozmawiałyśmy, stanąłby po mojej stronie.

     Nikt jednak nie zawracał sobie głowy ojcem. Kilkanaście minut później cała nasza czwórka wsiadała do auta, kierując się do szpitala. Mama prowadziła, mimo że początkowo musiała znosić protesty moje i Mel. W końcu jednak wyjechaliśmy i skierowaliśmy się do miejsca, gdzie teraz przebywała Dakota. Wszyscy byliśmy spięci, nawet ojciec.

     – Ciekawe czy nas wpuszczą – mruknęłam, gdy mama szukała miejsca parkingowego. – Zwykle nie wpuszczają tłumów do psychicznie chorych.

     – W takim razie sama pójdę do Dakoty – odpowiedziała mama. – Muszę ją zobaczyć.

     Miłość matki do dziecka była dla mnie w tamtej chwili zagadką. Dakota skrzywdziła ją – w zasadzie to mogła ją zabić, gdyby uderzyła mamę mocniej – a moja rodzicielka i tak pragnęła ją zobaczyć. Na pewno kochała moją siostrę, ale ja na jej miejscu prawdopodobnie nie podchodziłabym z takim entuzjazmem do spotkania ze swoim oprawcą.

     Kiedy w końcu zaparkowaliśmy i weszliśmy do budynku, poczułam, że to wszystko było bardzo realne. Moja siostra wylądowała na oddziale psychiatrycznym podobnie jak Susannah Adams. Z podobnymi osiągnięciami jak tamta wariatka. Nie mogłam w to uwierzyć, ale wszystkie wszystkie znaki na niebie świadczyły, że była to prawda – pani z rejestracji, która powiedziała nas, gdzie moglibyśmy znaleźć lekarza Dakoty, rozmowa z psychiatrą o stanie mojej siostry i sam jej widok, gdy leżała na łóżku przypięta pasami. Pielęgniarze mówili, że czasem się rzucała, wykrzykując nienawistne słowa.

     Stałam w drzwiach i patrzyłam na nią zszokowana. To wszystko wydawało się tak realne... Aż nazbyt realne. Mama spojrzała na mnie z niepokojem i zapytała:

     – Wszystko w porządku, Vicky?

     Prychnęłam i wyrwałam się z odrętwienia. Co to w ogóle za głupie pytanie?

     – No pewnie. Dakocie jest do twarzy w tej szpitalnej piżamce i z tymi wszystkimi bajeranckimi pasami.

     – Nie żartuj sobie. Chodź.

The Witching HourOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz