41. Anioł zagłady.

186 24 12
                                    

{ADRIAN}

SOBOTA, 24 MAJA

     Meghan parła do przodu, kompletnie mnie ignorując. Przebierała nogami tak szybko, że chwilami musiałem podbiegać, by za nią nadążyć. Nie podobało mi się to wszystko – ten kretyński pomysł z odwiedzeniem grobowca, w którym spoczywał gość mogący przerobić nas na papkę mrugnięciem, a także jej cholerny upór. Doskonale wiedziałem, że za jej nieustępliwością krył się ból i chęć wypełnienia pustki. Czułem się tak samo tuż po tym, gdy Luis trafił do pudła. Byłem też świadomy, że takie działania mogły doprowadzić do jej autodestrukcji.

     Zrównałem się z nią dopiero w bramie cmentarza. Rzuciła na mnie tylko okiem, ale nic nie powiedziała. Musiałem więc przejąć inicjatywę.

     – Maggie, zastanówmy się jeszcze nad tym. Przecież to głupi pomysł. Spójrz, tam w tej krypcie kryje się gość starszy od dinozaurów, który zapewne...

     – Gideon nie jest starszy od istot wymarłych sześćdziesiąt sześć milionów lat temu.

     – Tego nie wiesz.

     – Nie. Aczkolwiek jestem w stanie to wydedukować. – Nagle przystanęła i wzięła się pod boki. Zahamowałem i mimowolnie przyjrzałem się jej twarzy. W jej oczach błyskała determinacja. – Adrian, jeżeli nie jesteś w stanie wejść ze mną do krypty, zawróć. A jeżeli nie jesteś też w stanie zamknąć ust choćby na pięć minut, pojedź do mieszkania, zjedz coś i pójdź spać. Nie przyszłam tu, byś biegał za mną i błagał o to, bym zaniechała działania.

     – Byś zaniechała działania? Co? Przecież ja ci po prostu staram się pokazać, że ten plan nie ma rąk i nóg.

     Meghan prychnęła i ruszyła w stronę krypty, ale w ostatniej chwili złapałem ją za rękę. Szarpnęła się, ale w końcu spojrzała w moje oczy. Przez chwilę po prostu się w siebie wpatrywaliśmy, aż w pewnym momencie, zupełnie nieświadomie, wyszeptałem:

    – Jeżeli oszalejesz, temu miasteczku już nic nie pozostanie. Wiesz o tym, prawda?

    Wydawała się zaskoczona moim wyznaniem. Przez chwilę patrzyła na mnie niepewnie, ale zaraz się opanowała. Nie wyrwała się z uścisku mojej dłoni.

     – W razie czego przekazałam wszystkie najważniejsze informacje Anthony'emu. Ufam mu. Jeżeli cokolwiek mi się stanie, w co wątpię, skoro pani Carter twierdzi, że nic już w krypcie nie ma, on zajmie się miasteczkiem. – Odwróciła wzrok, jakby dłużej nie potrafiła patrzeć mi w oczy. – Nie jestem niezastąpiona, Adrian. Nikt nie jest. A teraz... Czy mógłbyś już puścić moją dłoń?

    Natychmiast wykonałem jej prośbę.

    Wiedziałem, że nie miałem z nią szans. Nie potrafiłem przekonać jej do zmiany decyzji. Meghan była uparta, dumna i raczej nie przyznawała się do porażek. Dlatego wiedziałem, że mimo moich protestów będzie parła do przodu. Była świadoma, że Gideon mógł być nadal aktywny, ale nie zamierzała się poddać. W pewien sposób chciała chyba utrzeć nosa Carterom. A właściwie pani Carter, bo Anthony, lizus, wierzył w każde słowo Meghan.

     Szedłem za nią posłusznie, a kiedy krypta Wrightów pojawiła się na horyzoncie, zagaiłem:

     – Czułbym się chyba bezpieczniej, gdybyś opanowała swoją moc. W sensie wiesz – w sekundę możesz zamrozić w czasie lecący w twoją stronę pocisk, możesz unieruchomić wroga... To bardzo praktyczna zdolność. Czemu nie chcesz jej opanować?

     Meghan nawet nie obróciła się w moją stronę. Szła przed siebie.

     – Nie jest moja.

The Witching HourOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz