52. Matka.

120 15 6
                                    

{EMMELINE}

SOBOTA, 31 MAJA

     Pomieszczenie, w którym się zmaterializowaliśmy, było ciemne i niesamowicie chłodne, co kontrastowało z temperaturą panującą na zewnątrz. Rozejrzałam się po wnętrzu ponurego korytarza z podejrzliwością i ostrożnością. Podobnie zachowywali się moi towarzysze – Miranda, Charles, przydupas Mirandy i ten dupek, Ren. Korytarz był wąski i śmierdział zaniedbaniem, podobnie jak domki letniskowe znad Słonego Jeziora. Z lewej strony wzdłuż ściany ciągnęły się drewniane schody, które nie wyglądały na najstabilniejsze. Chyba żadne z nas nie miało wątpliwości, że trafiliśmy do prawdziwej meliny.

     Melissa jako jedyna z nas zachowała spokój z oczywistych względów. Podeszła powolnym krokiem do drzwi, które znajdowały się na prawo ode mnie. Prawdopodobnie prowadziły do salonu. Dotknęła klamki i zerknęła na naszą piątkę z uśmiechem.

     – Co to za niemrawe miny? Czegoś się boicie?

     Miranda przestąpiła z nogi na nogę.

     – Roi się tu od duchów.

     – O, tak... My, stare dusze, zawsze przyciągamy do siebie inne dusze. – Spojrzała na mnie znacząco. – Albo po prostu nasza moc przyciąga do siebie zmarłych. Też to zauważyłaś, Emmeline?

     Spięłam się. Wiedziałam, że mówiła dokładnie o tym samym, o czym kilka tygodni temu wspominała mi sama Miranda – o tajemniczej łunie, która czasem się za mną ciągnęła. Wnuczka Millins podejrzewała, że był to jakiś duch, a ja nie miałam na razie podstaw, by nie wierzyć w jej słowa. A teraz, kiedy Melissa ze złośliwym uśmieszkiem o tym powiedziała, nie miałam wątpliwości, że byłam nawiedzona. Jakieś zmarłe gówno naprawdę się za mną ciągnęło.

     Miranda przysunęła się bardziej do mnie, ale ani na mnie nie patrzyła, ani nie dotykała. Od chwili, gdy wykrzyczałam na cały głos, co siedziało mi od dawna w głowie, zachowywała bezpieczny dystans. Inni również starali się na mnie patrzeć. Charles wydawał się zszokowanym moim wyznaniem, kopia Demetry'ego nie wiedziała, gdzie podziać oczy, a o tym ostatnim nie chciałam nawet myśleć. Przez chwilę nawet łudziłam się, że może Melissa go nie zabrała, ale czułam na sobie jego palący wzrok i wiedziałam, że były to tylko marzenia.

     Ruszyłam w stronę Melissy, niewiele myśląc. W głowie miałam już jedynie siostrę.

     – Gdzie jest Susannah?

     – Tutaj – odparła z uśmieszkiem i otworzyła drzwi prowadzące do salonu. – Ale najpierw sprawy ważniejsze.

     Wepchnęła mnie do pomieszczenia, a później wpuściła do środka resztę. Dopiero kiedy zamknęła za nami drzwi, zdałam sobie sprawę, kto właśnie jawił się przed moimi oczami. Na rozsypującym się fotelu siedziała kobieta w eleganckiej garsonce – wyglądała, jakby dopiero urwała się z korporacji istniejącej w samym centrum Nowego Jorku. Naprzeciwko niej na kanapie spoczywała drobna blondynka, która wgapiała się we mnie jak w obrazek, i dobrze mi już znana Hanna Addams. Hanna Addams z Yvonne Ross wewnątrz. Jej złote oczy lśniły ze strachu, kiedy na mnie spoglądała.

     Automatycznie zacisnęłam pięści, czując rosnącą we mnie złość. Melissa mnie wykiwała. W budynku nie było Susannah, tylko trzy inne, stare jak świat wiedźmy. W pomieszczeniu aż trudno było przebywać przez ilość mocy wylewającą się z ich ciał.

     – Co ta jebana kurwa tu robi? – warknęłam, wskazując na Yvonne. – To jakiś żart?

     – Rozumiem, że możesz nie tolerować obecności Yvonne – podjęła jedna z wiedźm, ta w garsonce – i wiem, że może być ci nieprzyjemnie ze względu na to, co spotkało twoją siostrę, ale...

The Witching HourOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz