66. Ironia losu.

91 12 8
                                    

{MEGHAN}

PONIEDZIAŁEK, 9 CZERWCA

     – Mówisz, że Juliette, ta stara wiedźma, zaprosiła cię na kawę? – Adrian nadal nie dowierzał temu, co starałam się mu od kilku chwil wytłumaczyć. – Tak po prostu? Do tej kawiarenki, co jest dwa lokale obok?

     Posłałam mu zirytowane spojrzenie, narzucając sobie niedużą torebkę na ramię. Dziś miałam wiele spraw do załatwienia.

     – Czy muszę ci to jeszcze raz wytłumaczyć? Nie rozumiesz, gdy ktoś ci coś mówi za pierwszym razem? – Westchnęłam i nieco się uspokoiłam, widząc naburmuszoną minę Adriana. – Już ci mówiłam: zadzwoniła do mnie z rana i poprosiła o spotkanie na neutralnym gruncie. Zaproponowałam tę kawiarnię, bo jest blisko.

     – Po prostu trudno mi to sobie wyobrazić. Ostatnim razem, jak ją widziałem, rzucała kulą ognia... w tego... Jak on tam się nazywał? George?

     – Gregory.

     – No... Uważaj na siebie. I nie daj się jej, gdy będzie rzucać w ciebie ogniem – wymamrotał i rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby spodziewał się, że ktoś nas obserwował (choć Michael i Ruby pojechali do jego rodziców, a Neil o tej porze chyba jeszcze spał). – Zadzwoń, jak będziesz już po rozmowie.

     Pokręciłam głową i podeszłam do niego. Salon pachniał zaduchem i pizzą, którą zamówiliśmy wczorajszego wieczora. Pudełka po niej wciąż leżały na pod półką z telewizorem, a stolik do kawy zastawiony był puszkami po piwie i szklankami. Gdyby Ruby z rana się nie spieszyła, zapewne zaraz posprzątałaby ten bałagan. Też bym się tym zajęła, gdyby nie spotkanie z Juliette. Wolałam jednak nie spóźniać się, nie znając dobrze wiedźmy. Nie miałam pojęcia, czy nie obraziłaby się, gdybym nie zjawiła się w kawiarni na czas.

     Adrian położył dłonie na mojej talii, a ja poczułam, że się rumienię. Nie potrafiłam panować nad swoimi reakcjami pod intensywnym spojrzeniem tego mężczyzny. W sumie to nawet nie musiałam się przy nim ukrywać z moimi uczuciami. Adrian, miałam nadzieję, doskonale je znał. Pozwoliłam się więc mu pocałować, czując, że moje serce trzepotało lekko w piersi. Tak mógłby wyglądać każdy początek mojego dnia.

     Kiedy się od siebie odsunęliśmy, ruszyłam w stronę korytarza i machnęłam mu ręką na pożegnanie. Adrian zawołał znów za mną:

     – Tylko zadzwoń, okej?!

     Do kawiarni weszłam punkt jedenasta. Dzień był przyjemny i słoneczny, ale niewielu ludzi wychodziło na ulicę, wiedząc, co wydarzyło się przedwczoraj na tutejszym cmentarzu. Od wczoraj trwały prace porządkowe w miejskiej nekropoli, a mieszkańcy Mabsfield z ostrożnością podchodzili do siebie nawzajem. Zresztą Carterowie i Maxwellowie zalecali na razie izolację, w razie gdyby Gregory i jego poplecznicy postanowili jeszcze bardziej zagrozić miasteczku. Zdaniem wiedźm czarownik jednak opuścił Oregon wraz ze swoim dużo młodszym rodzeństwem, jak i z Grantem i Aidanem Ashlandami oraz Robertem Wrightem. Szeryf nie potrafił znieść ciosu ze strony syna, dlatego wziął sobie kilka dni wolnego – pierwszy raz od lat.

     Kawiarnia, którą wybrałam, była niedużym, kameralnym lokalem. Ściany pomalowano na pastelowe kolory, a fotele, przy których stały szklane stoliczki, obite były przyjemnym w dotyku materiałem. Juliette już na mnie czekała, siedząc w jednym z nich i popijając parującą kawę. Stojące za ladą kelnerki, patrzyły na nią z niepokojem, wymieniając się znaczącymi spojrzeniami. Widząc mnie, prawdopodobnie zrozumiały, że święciło się coś ważnego, bo nie zdobyły się nawet na sztuczny uśmiech w moim kierunku.

The Witching HourOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz