24. Poskramiacz smoków

672 123 68
                                    

Kiedy następnego dnia Amberly się obudziła, przez chwilę musiała przypominać sobie, gdzie się znajduje. Świadomość ostatnich wydarzeń uderzyła w jej umysł z impetem. Musiała się wydostać z tego małego pokoju i rozprostować nogi. Miała wrażenie, że jak tego nie zrobi, to oszaleje. Ubrała się w leżące obok jej łóżka mugolskie ciuchy i wyjrzała za okno. Widok zaparł jej dech w piersiach. Niezliczone pagórki pokryte białym śniegiem iskrzyły się w promieniach wschodzącego słońca, a niebo było bezchmurne. Co za wspaniała pogoda! Postanowiła jak najszybciej wyjść na zewnątrz, w końcu od tak dawna nie była na spacerze.

Zeszła po wąskich schodach przez kilka pięter. Z dołu dochodziły jakieś odgłosy porannej krzątaniny. To pewnie domownicy szykowali śniadanie. Od razu zaburczało jej w brzuchu. Wiedziona jakimś dziwnym instynktem bez trudu odnalazła kuchnię. Ostrożnie przekroczyła próg i aż otworzyła usta z zachwytu. Co za cudownie przytulna kuchnia! Pani Weasley uwijała się przy kredensie wymachując różdżką niczym dyrygent batutą przed orkiestrą, a noże, talerze, garnki i sztućce śmigały posłusznie w powietrzu, a to mieszając sałatkę, a to lądując na stole w zgrabnym szeregu. Amberly obserwowała ten przedziwny spektakl niczym zahipnotyzowana, kiedy podskoczyła na dźwięk chrząknięcia mężczyzny siedzącego przy stole.

— Cześć, jak się spało? — zapytał z dobrodusznym uśmiechem rudowłosy piegowaty mężczyzna o barkach i ramionach tak szerokich i umięśnionych, że Amberly przez chwilę nie mogła oderwać od nich wzroku. Toż to jakiś olbrzym! Olbrzym jednak wcale nie wydawał się groźny. Uśmiechał się przymilnie i odsunął uprzejmie krzesło obok siebie, tak aby Amberly mogła na nim usiąść.

— Dzień dobry, mam nadzieję że nie przeszkadzam — powiedziała, nie będąc pewna, czy powinna zająć miejsce przy wyszorowanym drewnianym stole.

— Ależ kochaniutka, co ty opowiadasz! Właśnie miałam cię wołać na śniadanie. Mam nadzieję, że lubisz tosty?

— Ojej... uwielbiam, bardzo dziękuję — odparła, a jej początkowe onieśmielenie nieco zmalało.

— Chyba się jeszcze nie przedstawiłem, jestem Charlie.

Charlie podał jej swoją ogromną dłoń, a Amberly uścisnęła ją, wyczuwając pod palcami mnóstwo zgrubień i stwardnień. Natychmiast pomyślała, że ten człowiek pracy się nie boi. Ubrany był w kraciastą koszulę, której podwinięte rękawy ukazywały umięśnione i poznaczone licznymi bliznami przedramiona. Mężczyzna widocznie uchwycił jej wzrok, bo pospieszył z wyjaśnieniem.

— To blizny od bezpośredniego spotkania ze smokami... Pracuję jako poskramiacz smoków.

— Aha... — zdołała tylko wykrztusić Amberly. Widok blizn i poparzeń był przerażający i jednocześnie fascynujący. Siłą woli zmusiła się do oderwania wzroku od potężnych ramion mężczyzny.

Śniadanie upłynęło całej trójce w wyśmienitych nastrojach. Weasleyowie nie zadawali pytań, co dla Amberly było wygodne, gdyż na prośbę Harry'ego Pottera nie zamierzała wspominać o tym, co wydarzyło się na dworze Lestrange'a. Nie chciała narażać Shepherda... Albo raczej Octaviana, a może Gasparda? Przecież był jej mężem, więc powinna nazywać go po imieniu. Co prawda małżeństwo zostało zawarte w nietypowych okolicznościach, jednak pomimo tego Amberly czuła się prawowitą żoną Octaviana... Gasparda. Jej początkowy entuzjazm związany z uczuciami do Grindelwalda nieco ostygł, ponieważ trudno jej było sobie wyobrazić zwykłe, normalne życie u boku tego tajemniczego człowieka. Potrzebowała to wszystko przemyśleć, przewietrzyć głowę. Pani Weasley wesoło szczebiotała o swoim mężu, który wyjechał na szkolenie z Ministerstwa, i zaczynała już opowiadać o wszystkich swoich synach zaczynając od najstarszego, kiedy przypomniała sobie o gotujących się przetworach i szybko zakasała rękawy odwracając się w stronę kuchenki.

— Czy mogłabym wyjść na spacer? Widziałam, że ma pani piękny ogród — zwróciła się Amberly do gospodyni.

— Ależ tak, czuj się jak u siebie w domu, złociutka — odrzekła wesoło pani Weasley i nucąc przywołała zaklęciem słoik z cukrem.

— Chętnie ci wszystko pokażę — zaproponował Charlie i już po chwili oboje w puchowych kurtkach wyszli na skrzące się białym śniegiem podwórko. Było tak mroźno, że ich oddechy zamieniały się w kłęby pary.

— Masz, trzymaj — powiedział Charlie, podając jej imponującej wielkości rękawice.

— Dziękuję, ale obawiam się, że będą kilka razy za duże...

— To przecież żaden problem — odparł, zmniejszając rękawiczki zaklęciem do pożądanej wielkości.

Amberly podziękowała więc mężczyźnie i wciągnęła je na swoje czerwone już od mrozu ręce. Spacerowali po ośnieżonych zakątkach podwórka, a Charlie opowiadał dziewczynie o swoich braciach i jedynej siostrze. Wszyscy z jego rodzeństwa posiadali rodziny, więc pytanie nasunęło się Amberly automatycznie.

— A ty? Nie założyłeś rodziny?

— Cóż... Nie spotkałem jeszcze odpowiedniej osoby — odpowiedział, patrząc na Amberly znacząco. Dziewczyna zarumieniła się pod jego spojrzeniem. Dlaczego ten mężczyzna tak na nią działał? Był najmilszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała, ot co.

Była pod wrażeniem nieustannego ciepła bijącego z jego orzechowych oczu. Charlie nie oceniał jej, nie dokuczał, mówił co myśli i nie owijał w bawełnę. Stanowił kontrast w porównaniu do Shepherda. Gaspard był zazwyczaj chłodny i powściągliwy, jednak kilka razy odsłonił swoją wrażliwą stronę przed Amberly. Były to subtelne gesty, pojedyńcze słowa, jednak dziewczyna wyłapała je niczym poszukiwacz złota potrząsający sitem. Te niewielkie okruchy uczuć były dla niej cenne niczym bryłki cennego kruszcu. Charlie odezwał się do niej, ściągając ją z powrotem na ziemię.

— Zawsze jesteś taka zamyślona? Bujasz w obłokach... Co takiego zaprząta twoją głowę? — zapytał, a w jego głosie nie było śladu wścibskości, lecz tylko przyjacielska ciekawość.

— Po prostu mam kilka spraw do przemyślenia... — odparła wymijająco. — Myślisz, że moglibyśmy wybrać się na tamte wzgórza? Wyglądają tak przepięknie. Uwielbiam piesze wędrówki.

— Hmm... Myślę, że jest to możliwe. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem — powiedział, mrugając do niej żartobliwie – Jeśli chcesz, możemy się przejść na szczyt tamtego wzgórza. Stamtąd jest wspaniały widok — dodał, wskazując na pagórek o którym mówił.

Wędrowali w śniegu głębokim miejscami po kolana. Amberly całkowicie się rozluźniła i kiedy Charlie odwrócił się, żeby zawiązać sznurowadło, bezszelestnie ulepiła kulę ze śniegu i rąbnęła go prosto w jego szerokie plecy. Charlie nie pozostał jej dłużny. Gonił ją dopóki nie dopadł jej i nie przygwoździł swoim potężnym ciałem do śnieżnej zaspy, nacierając ją bezlitośnie śniegiem. Po chwili oboje wyglądali niczym dwa bałwany. Amberly zaśmiewała się do łez. Dawno nie czuła się tak wesoło i beztrosko. Otrzepała swoje długie włosy z białego puchu i znieruchomiała, czując na sobie spojrzenie Charlie'go. Był w nią wpatrzony jak w obrazek.

— Chyba czas wracać — powiedziała z zakłopotaniem, unikając jego wzroku.

— Tak, wracajmy. Moja mama mnie udusi jeśli w porę nie spróbujesz jej obiadu. Pewnie umiera już z niecierpliwości — zaśmiał się, a Amberly chcąc nie chcąc mu zawtórowała.

Wracali w dół zbocza, a zachodzące słońce oświetlało im wydeptaną w śniegu ścieżkę różowo-pomarańczowym blaskiem. Amberly pomyślała ze wzruszeniem, że to był jeden z najpiękniejszych dni w jej życiu. I nie mogła oprzeć się wrażeniu, że nie tylko dla niej.

Bursztyn i Lód - ZAKOŃCZONE ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz