57. W mrokach niepewności

465 102 42
                                    

Cisza i spokój, w które spowity był dom, zupełnie nie pasowały do tego, co działo się w sercu Amberly. Umierała z niepokoju, wpatrując się w tarczę księżyca, upiornie krwawą i złowieszczą. Przekonywała samą siebie, że przecież wszystko będzie dobrze, nie może być inaczej. Wiedziała, że gdzieś tam, w jakiejś dalekiej puszczy, jej Gaspard toczy teraz walkę o siebie, o nich, o nią. Tak bardzo pragnęła ujrzeć jego postać pojawiającą się w ciemnym ogrodzie. Wybiegłaby mu na spotkanie, opatrzyła rany, dała ukojenie po tym wszystkim co przeżył. W jakiś sposób czuła, że mężczyzna cierpi. Była o tym przekonana, tak jakby ich serca łączyła niewidzialna nić. Godziny mijały, a jego nie było. Dlaczego wciąż nie wracał? Amberly nie zmrużyła oka, choć zaczynało już świtać. Krążyła po pustym, zimnym salonie, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Kiedy minie ta przeklęta pełnia? Miała wrażenie, jakby trwająca noc zawisła w próżni wieczności i niekończącego się mroku. Tylko wciąż tląca się w jej duszy nadzieja, że Gaspard prędzej czy później wróci, utrzymywała ją przy zdrowych zmysłach. Miłość jest słodkim i ciężkim brzemieniem. Jakże boleśnie to teraz odczuła.

Drgnęła gwałtownie, kiedy usłyszała cichy dźwięk stukania dobiegający zza okna. To sowa! Czyżby wiadomość od Oscariusa? Otworzyła okno i szybko odwiązała świstek papieru od nóżki ptaka, który chwilę później zerwał się do lotu. Niecierpliwe rozwinęła pomięty rulonik.

Nie doszło do przemiany. Jest na krawędzi życia i śmierci.

Liścik wypadł z jej drżących rąk. Co to miało oznaczać? Jak to na krawędzi życia i śmierci? Przecież to niemożliwe, żeby umierał! Jej Gaspard przezwycięży wszystko. Jest silny, musi wytrzymać. Nie mogła znieść tej niepewności. Ścisnęła dłonie w pięści, a z jej oczu kapały łzy. Pierścionek zaręczynowy od Gasparda uwierał ją w palec, boleśnie przypominając o obietnicy szczęśliwego dnia, który jak się okazało, mógł nigdy nie nadejść.

***
Oscarius otarł szorstką ręką swoją zmęczoną, pooraną zmarszczkami twarz. Miniona noc była ciężka dla wszystkich wilkołaków. Zaćmienie księżyca, szczególnie takie jak to, które miało miejsce poprzedniej nocy, zaburzało proces przemiany, przysparzając im dodatkowego cierpienia, przedłużając ich męki. Tej nocy księżyc był niebiesko-krwawy. Ostatnie takie zjawisko odnotowano półtora wieku temu. Do tej pory przeżył kilkanaście zupełnych zaćmień księżyca po swojej przemianie, i wszystkie z nich były okrutnie ciężkie. Chłopcy do południa lizali rany po poprzedniej nocy. Na szczęście, koniec końców, wszyscy wyszli z tego bez długotrwałych konsekwencji. Nie mógł niestety powiedzieć tego o leżącym przed nim na drewnianym legowisku nieszczęśniku. Co za tragedia! Nigdy nie słyszał o przemianie w trakcie niebiesko-krwawej pełni. Widocznie zakłóciła ona cały proces. Zresztą nie było mowy o żadnej przemianie. Nie tylko zaburzyła, ale wręcz uniemożliwiła jej dokonanie. A może do powstrzymania transformacji przyczyniły się jeszcze inne, dodatkowe okoliczności, jak ugryzienie w czasie animagii? Tego nie wiedział i zapewne nigdy się nie dowie. Jedyne, czego był pewien, to tego, że Gaspard nie przeszedł nawet cząstkowej przemiany. Nie odnalazł żadnych śladów, mogących świadczyć o tym fakcie. Żadnej sierści, śladów łap czy pazurów. Nic. Jedynie sam Gaspard wyglądał mizernie. Gdy go odnalazł, ledwo dychał, był zimny, a serce niemal zatrzymało swój bieg. Natychmiast sprowadził go do Wilczego Jaru. Wątpił, aby miał duże szanse na przeżycie. Jeśli już miał jakąkolwiek szansę, to na namiastkę życia, przy krawędzi śmierci. Ale co to za życie? Nędznego, pozbawionego woli robaka, bez sił, skazanego na łaskę i niełaskę innych. Funta kłaków nie byłoby warte takie życie. Zastanawiał się nawet przez moment, czy go nie dobić. Psia mać! Może trzeba było. Ale kiedy zobaczył tego wojownika leżącego w plugawym, parszywym błocie, gdzieś w zapomnianej nawet przez szczury puszczy, nie mógł postąpić inaczej. Gaspard Grindelwald zasługiwał na godniejszą śmierć. I on mu ją, w miarę możliwości, zapewni. A jeśli biedaczyna przeżyje? To byłby cud. A niechby i przeżył, tylko żeby wrócił do siebie po tym wszystkim. Niechby i wrócił.

***
Minęło kilka dni. Kilka najdłuższych, najmroczniejszych dni i nocy w życiu Amberly. Mogła je tylko porównać do czasu, kiedy w pożarze zginął jej ojciec, a później z rozpaczy jej matka. Amberly była wówczas dzieckiem. Jej smutek i żal szybko zostały złagodzone listem z Hogwartu, a podróż do magicznego miejsca skutecznie zagoiła rany w jej sercu. Co prawda blizny wciąż od czasu do czasu się odzywały, wielokrotnie nie dając jej spokojnie przespać nocy. Tęskniła za rodzicami, lecz aby zapomnieć o straszliwych wydarzeniach pochłaniała książki, pilnie uczyła się do wszystkich egzaminów, regularnie pisywała listy do babci.

Wracała do niej co lato oraz na święta. Babcia, artystyczna dusza, żyła w swoim kolorowym świecie barw, rozmaitych farb, wszelkiego rodzaju płótna, pędzli i innych szpargałów, za pomocą których po długim czasie tworzyła wspaniałe dzieła sztuki. Amberly podziwiała jej talent i wspierała ją w tej pasji, jednak babcia przez to nie poświęcała wnuczce tyle uwagi, ile młoda, dorastająca dziewczyna potrzebowała. Mimo wszystko Amberly kochała Rosalie z całego serca i ze wzruszeniem wspominała te rzadkie, krótkie chwile spędzone na wspólnym zrywaniu czereśni, pieleniu chwastów pośród truskawek czy odnawianiu starej huśtawki. Amberly kolekcjonowała w sercu te drobne gesty, ulotne, prozaiczne chwile napełniające jej życie tak wytęsknioną normalnością.

I w pewnym momencie w jej wybrakowanym, wyblakłym życiu pojawił się on. Tajemniczy i niedostępny profesor Octavian Shepherd, a tak naprawdę mężczyzna o wielkim sercu, Gaspard Grindelwald. To nic, że wraz z nim pojawiły się w jej życiu trudności, przykrości, cierpienie i strach. Nie było przecież w tym jego winy. Gdyby nie on, już dawno by nie żyła. A nawet jeśli jakimś cudem by przetrwała, to tak poraniona, że bez wątpienia odechciałoby się jej dalej żyć. Gdyby Rabastan lub Greyback się do niej dobrali... Wolała nawet sobie tego nie wyobrażać. Ale Gaspard do tego nie dopuścił. Wykorzystał wszystkie swoje możliwości, aby ją ochronić. Uratował ją z opresji kilkukrotnie. Pokazał jej, że jest gotów narazić dla niej własne życie. Podarował jej wszystko, co miał. Zaufanie, troskę, czułość, pierwsze porywy miłości i pożądania w jej młodym, spragnionym ciepła sercu. I teraz, po tym wszystkim, miał do niej nie wrócić?

On wróci. Na pewno. Czekała na niego. Mijały dzień za dniem. Tydzień za tygodniem. Przecież gdyby coś się wydarzyło, Oscarius by ją o tym powiadomił. Wnioskowała więc, że Gaspard ciągle walczy o życie. Miała nadzieję, że po prostu dochodzi do zdrowia i z jakiegoś powodu nie może się z nią skontaktować. Nie znała tego Oscariusa. Może nie należał do osób, które chętnie piszą listy. Może najzwyczajniej w świecie nie miał czasu. Tak. Na pewno był jakiś racjonalny powód braku jakichkolwiek dalszych wieści.

Dla spożytkowania czasu lub bardziej dla zabicia go, postanowiła wziąć się za porządki. Dzięki monotonnym czynnościom takim jak mycie okien czy ścieranie kurzy mogła przestać myśleć, oderwać się od wszystkiego. Na skutek jej codziennych wysiłków cały dom lśnił, a ogród gotowy był na wiosnę. Został jej do posprzątania jeszcze strych. Nie wchodziła natomiast do gabinetu Gasparda. Byłoby to dla niej zbyt trudne, zbyt bolesne. Starała się nie dopuszczać do siebie myśli, że już go więcej nie zobaczy. Odpychała to, uciekała od tego. Raz czy dwa zwątpiła w jego powrót, w to, że żyje. Ale szybko brała się w garść, zajmując ręce czymkolwiek.

I pewnego razu, dzień przed jej dwudziestym czwartymi urodzinami, wydarzyło się coś, co z początku wydawało jej się snem na jawie, swoistą projekcją pragnień pogrążonego w tęsknocie i smutku serca. Na ścieżce prowadzącej do drzwi wejściowych pojawił się mężczyzna. Bez wątpienia był to mężczyzna, sądząc po jego posturze. Nie tak potężny jak Gaspard, nie tak postawny. Ale przecież miał te same srebrne włosy, ten sam płaszcz... Czyżby to był on?

Niewiele myśląc, niczym w amoku wybiegła boso na werandę i stanęła jak wryta.

— Gaspard? — wykrztusiła, patrząc na skąpaną w mroku postać. Postąpił krok naprzód, a jego twarz została oświetlona blaskiem padającym z półotwartych drzwi. Amberly zamarła w bezruchu, a widok tej twarzy zmroził jej serce.

Bursztyn i Lód - ZAKOŃCZONE ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz