47. Komplikacje natury wolitywnej

489 102 60
                                    

Gaspard siedział na podłodze opierając się plecami o drzwi swojej sypialni, w której spała teraz Amberly. A raczej miała spać, bo od kilku godzin słyszał jej urywane szlochy. Był jak w transie. Dobrze, że jego ciało pamiętało, żeby wprawiać serce w ruch, nabierać kolejny oddech, mrugać powiekami. Sam był w rozsypce. Dziwił się, że jeszcze był w stanie pomyśleć o czymkolwiek. Przy zdrowych zmysłach trzymała go tylko jedna myśl. Jeden cel. Uwolnić tę dziewczynę od klątwy. Uwolnić od siebie samego. To on tak naprawdę był dla niej przekleństwem. On wprowadził w jej młode, niewinne życie tyle zła, okrucieństwa i cierpienia. Na szczęście istniała szansa na odwrót. Szkoda tylko, że bez niego. Był gotów zmierzyć się ze skutkami klątwy, które zapewne niebawem go zniszczą. Nie spodziewał się, żeby wytrwał dłużej, niż kilka tygodni, może miesięcy. Ale niech szlag weźmie jego nędzne życie. Tak bardzo pragnął uratować od tego losu Amberly. Jakżeby pragnął, żeby jego ojciec nie nosił nazwiska Grindelwald. Nigdy tak bardzo jak w tej chwili nie chciał być kimś innym. Ale niestety, był  przeklętym Grindelwaldem.

***
Następny dzień przywitał Gasparda chmurną szarością nieba i ponurą mgłą, napierającą na okna. Gdy tylko zaczęło świtać, dotarło do niego, że przecież Amberly zapewne nic od kilku dni nie jadła. Przypomniał sobie, że na początku roku szkolnego przydzielono mu w Hogwarcie skrzata.

— Mędrek? — spróbował, a jego głos rozbrzmiał w ciemnej kuchni.

Trzasnęło, a przed mężczyzną zmaterializował się dość wysoki jak na te stworzenia skrzat domowy.

— Mędrku, nie spodziewałem się, że nadal mi podlegasz... — powiedział ze zdziwieniem, ale i ulgą. Nigdy nie miał głowy do zajmowania się gośćmi.

— Mędrek wciąż czeka na pana w Hogwarcie, sir. Wielce Szanowna Pani Dyrektor McGonagall ma nadzieję, że Octavian Shepherd wróci jeszcze do szkoły, sir. To zaszczyt panu służyć, sir.

— Cieszę się, Mędrku, ale to nie służba, tylko pomoc. Potrzebuję twojej pomocy.

— Oczywiście, z przyjemnością będę panu słu... To znaczy, pomagać, sir — powiedział skrzat, kłaniając się nisko.

— W takim razie przygotuj jakieś lekkie śniadanie. I coś gorącego do picia.

— Robi się, sir.

Skrzat ponownie się ukłonił i zniknął z głośnym pyknięciem.

***
Amberly usłyszała na dole hałas. Udało jej się zasnąć jakiś czas temu, ale był to sen wyczerpujący, nie dający odpoczynku. Z ciężkim sercem wstała z posłania, które w nocy stworzyła sobie na podłodze. Nie była w stanie spać w jego łóżku. Ciekawe, ile kobiet w nim miał... Nie, nie obchodziło jej to. Już dziś się od niego uwolni. I jak dobrze pójdzie, nigdy więcej go nie spotka. Z tą myślą założyła na siebie jakieś rzeczy pozostawione jej poprzedniego wieczora przez Shepherda, po czym ostrożnie zeszła na dół. Odwiedziła po drodze łazienkę.

W świetle dnia wystrój domu nie wydawał się już tak ponury i surowy. Kilka dodatków i odsłonięcie wszechobecnych ciężkich zasłon nadałoby wnętrzu bardziej przytulnego charakteru. Ale co ją to obchodziło, przecież to nie był jej dom, zganiła się w duchu i skierowała się w stronę kuchni.

Ze zdziwieniem zauważyła, że stół był nakryty, a w powietrzu unosił się słodki zapach ciasta i kawy. Na Diadem Roweny Ravenclaw! Co to niby miało być? Stos rogalików wszelkiej maści, obok dzbanek z parującym kakao, a jeszcze dalej dzbanuszek z kawą. Była niesamowicie głodna, więc nie zważając na swoje okropne samopoczucie zasiadła do stołu. Nie obchodziło jej, co sobie pomyśli Shepherd. Miała to gdzieś. Sięgnęła po rogalik i wgryzła się łapczywie. Stosik na tacy zmniejszał się w zawrotnym tempie.

Bursztyn i Lód - ZAKOŃCZONE ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz