27. Wyzwanie rzucone z obawą

679 128 88
                                    

Amberly spojrzała w oczy Gasparda, tak lodowate, tak odległe. Naprawdę łudziła się, że ten człowiek coś do niej czuł? Gaspard Grindelwald był nieprzewidywalny. Nie mogła mu ufać, tak jak zresztą sam jej kiedyś powiedział.

— Nic nie rozumiesz — odpowiedziała w końcu i poczuła, że uścisk dłoni na jej włosach zelżał. Gaspard odsunął się.

— Czego nie rozumiem? Że szukałaś pocieszenia w ramionach innego? Że nic dla ciebie nie znaczy przysięga małżeńska? W czym on jest lepszy ode mnie, co?! — warknął, a jego dłoń z włosów przeniosła się na szyję Amberly. Dziewczyna przełknęła ślinę bojąc się, że mężczyzna zacznie ją dusić.

— Mówiłeś, że nie krzywdzisz kobiet — wyszeptała, drżąc na całym ciele. Octavian powoli pogładził jej policzek kciukiem w miejscu, gdzie niegdyś miała ranę po uderzeniu przez Lestrange'a. Teraz została tylko cieniutka, ledwie widoczna blizna.

— Owszem, nie krzywdzę kobiet... fizycznie — odpowiedział cicho, a Amberly miała wrażenie, że w jego głosie zabrzmiała nuta groźby. — Ale rany na ciele często są mniej bolesne niż ciernie, które wbijają się prosto w serce. Może chcesz się przekonać? — szepnął.

Amberly nie była w stanie wykonać żadnego ruchu, została osaczona w narożniku. Tak jak w grze w szachy, kiedy każdy ruch jest zwiastunem nadchodzącej porażki. Można jedynie próbować odwlec klęskę w czasie. Ale co to za różnica, kiedy ona nadejdzie? Może lepiej od razu to zakończyć, poddać się? Amberly nigdy nie była wojowniczką, unikała konfrontacji. W życiu walczyła intelektem, sprytem, często unikaniem bezpośrednich starć. Może czas przejść do ataku? Podjęcie inicjatywy zawsze jest trudne, ale czasem skutkuje nieoczekiwanym zwycięstwem.

— Puść mnie. Nie przyszłam tu po to, żeby... — zaczęła, próbując wyrwać się z jego rąk, kiedy kątem oka zauważyła błysk zielonych płomieni, z których wyłonił się Harry Potter.

Expeliarmus! Protego! — krzyknął mężczyzna, a Shepherd siłą zaklęcia został gwałtownie odepchnięty od Amberly.

— Amberly, nic ci nie jest? — zapytał Potter, przyciągając ją i zasłaniając własnym ciałem.
— Podejrzewałem, że tak będzie... — westchnął i zwrócił się w stronę Shepherda. — Nie powinienem był jej do ciebie przysyłać. Jesteś nieobliczalny! Brak mi słów!

Grindelwald milczał, dysząc ciężko. Odwrócił się od nich i nalał sobie whiskey, od razu wychylając zawartość i napełniając kolejną szklankę.

— Amberly, nic ci nie jest?

— Nie...

— Bierz proszek Fiuu i wracaj do Nory, już — rzucił Potter, patrząc na Shepherda ze złością. Był też zły na siebie, że pozwolił Amberly tu przylecieć.

Dziewczyna nie skończyła jeszcze rozmowy z Shepherdem, więc nie miała zamiaru opuszczać tego miejsca. Potter jednak stanowczo pociągnął ją w stronę kominka. Nie było sensu się spierać. Wzięła od niego garść magicznego proszku, lecz zanim rzuciła go w palenisko, odwróciła się i spojrzała z wyrzutem na Shepherda. On jak zwykle zachował kamienną twarz, z której niewiele można było wyczytać. — Nora! — zawołała, po czym zniknęła w wirze płomieni.

— Czyś ty do reszty oszalał? Miałem nadzieję, że powściągniesz te swoje rozszalałe emocje, ale widzę, że to klątwa rządzi tobą! — rzucił Potter, doprowadzając do porządku zdemolowany przez Shepherda salon i usuwając zaklęciem butelkę z trunkiem. — Doprowadź się do porządku — dodał, a Shepherd wyjął z kieszeni buteleczkę eliksiru trzeźwosci i wypił całą jej zawartość.

— Łatwo ci mówić, kiedy nigdy nie miałeś takiego problemu — odburknął Shepherd.

— Zdziwilbyś się, jakbyś usłyszał, z jakimi problemami musiałem się zmagać — odparł Potter. — Ale nie w tym rzecz. Potraktowaleś niewinną dziewczynę, jak zwykły drań. Nie widzisz, że jej na tobie zależy?

Bursztyn i Lód - ZAKOŃCZONE ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz