35. Przywódca Renegatów

686 118 62
                                    

Wysoki mężczyzna odziany w długi, czarny płaszcz kroczył kamienistą drogą w głębi lasu. Jego krótkie, srebrzyste włosy połyskiwały w ciemności. Pojedyncze liście umykały spod jego stóp, przesuwane miękką dłonią wiatru. Nagle mężczyzna zatrzymał się, nasłuchując i unosząc prawe ramię. W oddali rozległ się trzask łamanej gałązki, jakby ktoś ją niechcący nadepnął, naruszając aksamitną ciszę zimowej nocy.

— Przychodzę w pokojowych zamiarach — odezwał się mężczyzna spokojnym głosem.

Zamarł w bezruchu, widocznie wyczekując odpowiedzi. I nie mylił się, gdyż zza gęstwiny splątanych krzewów dobiegł go ochrypły głos.

— Ktoś ty za jeden?

— Jeśli usłyszałbyś moje nazwisko, to już w tej chwili płaszczyłbyś się na ziemi w pokłonie — odpowiedział pewnym głosem mężczyzna.

— Tak? A dlaczego niby mam ci wierzyć?

— Dlatego... Signum Virtutio! — zawołał, a z jego różdżki wyłonił się jaśniejący symbol, unosząc się ponad jego postać i oświetlając leśny trakt. Po chwili rozpłynął się w nicość.

Spośród plątaniny krzewów wyłonił się jakiś zwalisty, łysy mężczyzna, ubrany w błyszczący w mroku skórzany płaszcz.

— Ja... Nie wiedziałem. Nie spodziewałem się takiego przybysza. Niech pan pozwoli, że poprowadzę go do naszej siedziby.

— W takim razie prowadź — odrzekł Grindelwald, podążając za ciężkimi krokami strażnika.

Na razie wszystko szło gładko. Gdyby przysadzisty przewodnik się odwrócił, zobaczyłby w marmurowo-bladej twarzy Gasparda Grindelwalda wyraz najwyższego skupienia. Pomimo tego, że strażnik był odwrócony do niego plecami, wciąż trzymał w gotowości różdżkę. A nie była to byle jaka różdżka. Jej rdzeń stanowił niezwykle trudny do zdobycia włos wilkołaka. Takiej różdżki nie można kupić w zakurzonym sklepiku Olivandera na Pokątnej ani nigdzie indziej. Rdzeń do tego typu różdżki trzeba zdobyć samemu.

— Już niedaleko — odezwał się strażnik, a Grindelwald poczuł, jak teren się obniża.

W powietrzu czuć było wilgocią i dymem. Nagle poprzez ciemność Shepherd dostrzegł jarzącą się wokół ogromnego głazu obręcz światła. Ten monstrualny kamień zamykał wejście do Wilczego Jaru, gdzie od stuleci zbierały się różnej maści wilkołaki. Było to schronisko wygnańców, wyrzutków społeczeństwa czarodziejów. Budowane przez dziesięciolecia, okryte mgłą tajemnicy i strachu. Grindelwald po raz drugi w życiu przekraczał próg tego przybytku. Miał nadzieję, że uda mu się wydostać z tego miejsca, nim znów nadejdzie pełnia.

Został zaprowadzony poprzez pachnący wilgocią i mchem korytarz do komnaty wejściowej, w której strażnik zostawił go bez słowa. Czekał. Po dłuższej chwili usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i znów podążał za łysym mężczyzną, tym razem korytarzem w dół, oświetlonym wiszącymi na ścianach płonącymi pochodniami. Mijali liczne rozgałęzienia zmierzajac ciągle prosto. W końcu dotarli do ciężkich, granitowych płyt, które stanowiły swego rodzaju trudne do sforsowania wrota. Strażnik jednak przyłożył do nich rękę, a odrzwia rozsunęły się, ukazując oczom Shepherda oświetlone pomieszczenie, którego ściany wyłożone były drobnymi kamyczkami. Było tu przestronniej, a przy suficie wydrążono otwory, które musiały pełnić rolę wentylacji, gdyż Gaspard mógł odetchnąć znacznie świeższym powietrzem. Na drewnianym siedzisku wyłożonym różnego rodzaju futrami siedział czarnowłosy mężczyzna, którego wąskie oczy zmrużyły się na widok przybysza jeszcze bardziej. Wskazał Gaspardowi miejsce na takim samym fotelu, a strażnika odprawił machnięciem ręki.

Bursztyn i Lód - ZAKOŃCZONE ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz