45.

1.4K 172 63
                                    


Dzisiaj był ten dzień - 1 kwietnia. Yoongi od rana przeczytał już żart o odkryciu życia w drugiej najbliższej im galaktyce, rozpadzie jednej z kpopowych grup, a Tae próbował nabrać go, że on i Jimin się zaręczyli. Wszystko jednak zbywał ruchem ręki, bo dziś przecież był ten dzień.

Odprawił Hobiego rano długą serią pocałunków i nie pozwolił mu otworzyć drzwi, zanim ten obiecał mu po raz dziesiąty, że od razu po egzaminie zadzwoni i przyjdzie do biblioteki.

W pracy siedział jak na szpilkach. Spoglądał w stronę milczącego telefonu, nie mogąc się przed tym powstrzymać. Nawet wypożyczający książki zauważali jego stres i sami zaczynali nerwowo przygryzać wargi, albo potupywać nogą. 

Około południa był już na skraju wyczerpania. Właściwie sam nie wiedział, czego bardziej oczekuje, potwierdzenia przyjęcia, czy nie zdania egzaminu sprawnościowego. Pragnął szczęścia i bezpieczeństwa Hobiego, a w tym przypadku jedno wykluczało drugie. Sytuacja beznadziejna. Jakakolwiek informacja dotrze do niego pod wieczór i tak nie będzie w pełni zadowolony. Więc czym się martwił. Na dodatek mama zadzwoniła, tylko po to, żeby zestresować go serią pytań, czy to aby na pewno dzisiaj i czy"Pani Wong jeszcze żyje". Miał ochotę do niej jechać i ustawić ją w kącie, jak nieposłusznego bachora. 

- Cześć, hyung. 

Wystraszony aż podskoczył na krześle. Czy on kiedykolwiek zazna spokoju w swojej samotni? 

Uspokoił się jednak, a nawet ucieszył, widząc nad biurkiem Jungkooka. 

- Cześć, dawno się  nie nie widzieliśmy - postarał się o uśmiech - co u ciebie?

- Ok, chyba sporo rzeczy się stabilizuje. Chociaż... jednak nie wszystkie... - schował ręce głęboko w kieszenie bluzy. Ostatnimi dniami do Seulu docierało coraz więcej ciepłego powietrza, śniegowe i deszczowe chmury uciekały, tak samo jak zimowa aura. Zastąpiła ją zapowiedź ciepłej, pachnącej kwiatami wiosny - długo jeszcze pracujesz?

- Ustawowo do 18, z tym, że nikt tej ustawy nie pilnuje - wzruszył ramionami i zdjął okulary, zeby przetrzeć je o sweter. 

- To możesz wyjść?

- Teraz?

- Chciałbym pogadać, a tutaj się duszę. Nie wiem jak możesz przesiadywać tu całe dnie, hyung - Kook spojrzał z obiekcją po wysokim pomieszczeniu o intensywnym zapachu starości.

- A ja nie wiem jak możesz biegać za piłką dwie godziny i nie paść trupem. 

- Praktyka, ćwiczenia, kondycja. 

- Słowa mi nie znane. 

- Tak samo jak mi dyscyplina, spokój, porządek. 

- Dobra, znaj moją łaskę, młody - podniósł się ociężale z łamiącym strzelaniem w kościach - i tak dzisiaj nie jestem w nastroju, żeby tu bezczynnie siedzieć. 

- Może w coś zagramy, skoro cię nosi hyung? Musi być jakiś sport, który lubisz.

- Dawno temu wypowiedziałem mu wojnę, ja i sport to jak Batman i Joker, jak smerfy i Gargamel, Jak Rosja i Stany Zjednoczone. 

- A w kosza?

- Namówił. 

Jungkook dobrze pamiętał, że hyung przyznał się kiedyś po pijaku do zamiłowania rozgrywkami NBA i posiadania kilku plakatów z koszykarzami w pudle w piwnice. Podobno sam grywał, ale tylko po lekcjach i to samotnie, albo z jakimś jednym kolegą, którego imię wyleciało mu z głowy, nie wiedzieć czemu przywodziło tylko na myśl pustynię. Do drużyny nawet nie startował, bo nie pozwalał mu wzrost, a na wf-ie nie grywał, bo najczęściej miał lewe zwolnienia, albo robił za tabliczkę z wynikiem. To w sumie smutne, co dało Kookowi do myślenia, bo on ani przed, ani po wyjawieniu tej tajemnicy nie rwał się, aby pomagać takim wyrzutkom podczas zajęć. 

Kartka papieru 2| SopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz