47.

1.3K 167 118
                                    

- Brałaś moje leki? - Cheng wszedł do dużego pokoju, gdzie przy otwartym oknie dziadek drzemał w swoim fotelu, a ciotka chodziła z kąta w kąt i dopalała papierosa, rozmawiając przy tym przez telefon.

- Nie przeszkadzaj, rozmawiam - warknęła na niego i wróciła do tłumaczenia swojemu rozmówcy, dlaczego jej racja jest ważniejsza niż jego. Normalnie by się jej nie stawiał, ale chodziło o jego własność. Bardzo istotną własność. Jeśli nagle zstąpił by na niego strach, a nie miałby przy sobie leków, jego stan pogorszyłoby się w przeciągu kilku minut, dochodząc do paniki. 

Właśnie teraz czuł, jakby wszystkie zwoje w jego głowie zaczynały płonąć, a strach zakradał się do niego od tyłu, stukał w ramię i z szerokim uśmiechem dyszak mu a kark.

- Oddaj mi je - zaczepił ją ponownie, tym razem łapiąc za ramię. Wyszarpnęła się wściekle i oderwała telefon od ucha.

- Jesteś głuchy, czy głupi?! Rozmawiam przez telefon.

- Nic mnie to nie obchodzi. Zabrałaś moją własność. Oddaj, a dam ci spokój.

- Jak ty w ogóle do mnie mówisz? - syknęła na niego - nie mam twoich zasranych leków, nawet nie wchodzę do twojego pokoju. A teraz zejdź mi z oczu, zanim ci coś zrobię.

Cofnął się, bo sam czuł jak jego rozpacz przeradza się w agresję. Ciotka nie była prawdomówna, ale umiał rozpoznać jej kłamstwa na kilometr. Teraz nie wyczuł tego fałszywego tonu i wykręcania się na wszelkie możliwe sposoby. Ona nic nie wiedziała. A skoro nie ona i nie dziadek, który nie ruszył się sam z fotela od roku, to zostawał tylko on.

Był dzisiaj przygaszony. Dobrze to ukrywał, ale Cheng miał radar na kłamców. Myślał, że to jego ostatnie kłopoty ciągle nie dawały mu spokoju, ale, żeby porywać się do kradzieży jego leków. Musiało stać się coś jeszcze.

Natychmiast w jego głowie powstało tysiące różnych scenariuszy. Chwycił za telefon i wybrał numer przyjaciela. Raz, drugi i kolejny, ale odpowiedzi brak. Godzina wybiła dosyć późna, lecz nie chciało mu się wierzyć, że Kook śpi. Sen od razu pociągnął za sobą koszmarne dopowiedzenia - może wziął leki, żeby opanować nerwy, miały etykietę i wiedział na co są. A co jeśli nie po to zabrał je ze sobą.

Odrzucił telefon, żeby się uspokoić. Nie mógł pozwolić, aby paniczny lęk i czarne przepowiadanie przyszłości przejęło nad nim kontrolę. Nie chodziło tu o niego, nigdy nie chodziło o Chenga i jego problemy z psychiką. Martwił się tylko o Kooka, myślał tylko o nim, właściwie jego misją było pomóc wyjść temu chłopakowi na prostą. Teraz jego nieostrożność mogła zniszczyć wszystko, o co walczył.

Nie czekał ani chwili dłużej. Dzwonieniem niczego nie załatwi. Czym prędzej ubrał się w byle jakie ciuchy i wyszedł z mieszkania, ignorując wołanie ciotki Liu. Autobusy już nie kursowały, więc została mu tylko szybka przechadzka przez ciemne osiedla. Do drzwi mieszkania Kooka dotarł zdyszany i trzęsący się od wysiłku i nerwów. Zadzwonił, nie myśląc o tym, że może obudzić domowników. Musiał wiedzieć tylko, że nic mu nie jest. Prócz tego niewiele miało znaczenie.

Zadzwonił jeszcze kilka razy, zanim otworzył zaspany młodszy brat Jungkooka. Jednym okiem przyjrzał mu się spod roztrzepanej grzywki.

- Matko, wy to wiecie, kiedy sobie robić odwiedziny - wymamrotał.

- Przepraszam, ale to ważne - zignorował jego pretensje - jest Kook?

- Pisał mi, że idzie spać do Jimina.

- Kiedy ci to pisał?

- Ze dwie godziny temu.

Zmusił się, żeby ustać prosto i nie wybuchnąć na brata Jungkooka, młody nie był niczemu winny.

Kartka papieru 2| SopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz