15 ღ ...kiedy to co dobre się kończy...

2.3K 124 24
                                    

Willow opatuliła się mocniej kocem, który podkradła Alice. Właściwie pożyczyła od Belli, której dostarczył go Edward, podbierając go niczego nie spodziewającej się chochlikowatej.

Black już od godziny spędzała czas na ławce w ogrodzie Cullenów. Chciała napawać oczy widokiem rozgwieżdżonego nieba. I choć miała świadomość, że kilka mil dalej stacjonują wilkołaki, tylko czekające na sposobność, by wedrzeć się do posiadłości, pozwoliła sobie na chwilę o tym zapomnieć. Przymknęła powieki, gdy chłodny wiatr musnął jej skórę, przy okazji rozwiewając delikatnie ciemne loki.

Odetchnęła świeżym powietrzem. Z niemrawym uśmiechem usiłowała rozpoznać najbardziej znane gwiazdozbiory. Nigdy nie była orłem, jeśli chodziło o geografię, ale w obliczu swoich wakacji u Cullenów stwierdziła, że nie miała do roboty nic ambitniejszego. Oczywiście w przerwach od mikroekonomii.

— Lubisz astrologię? — zagadnęła Alice, pojawiając się obok zdezorientowanej dziewczyny. Wciąż nie mogła przyzwyczaić się do tempa, w którym wampiry wykonywały niektóre czynności. Jednego dnia Alice spokojnie przechadzała się po podwórku, drugiego dreptała po domu dziesięć razy szybciej, pozostawiając za sobą jedynie smagnięcia wiatru.

— Lubię to za duże słowo — stwierdziła Black, tym razem darując sobie uwagę o zachowaniu Al. — Gwiazdy są ładne... I ciekawe... Ale kompletnie się na nich nie znam.

— To tak, jak ja... — odparła Cullen, zajmując miejsce na ławce. — Tyle lat żyje na świecie, a jeszcze nigdy nie mogłam się przemóc, by zająć się gwiazdami.

— Jakie było twoje życie? — zapytała po chwili Willow, spoglądając na siedzącą obok dziewczynę. Jej idealna, alabastrowa twarz zdawała się odbijać blask księżyca. Sama Alice z uwagą przyglądała się migoczącym na niebie punktom.

Nie pamiętała swojego życia. Czy było pełne trosk i obaw, jak to Jaspera? Czy niemal idealne jak należące do Rosalie? Nie wiedziała, czy miała już męża i dzieci. Może gdzieś na świecie chodzili jej prawnukowie, nawet do niej podobni.

— Czasami wyobrażam sobie, kim mogłam być. Może jakąś średniowieczną księżniczką? Albo zakonnicą... Sławną malarką? Może młodą matką..? — Alice uśmiechnęła się, kierując spojrzenie na Willow. — Nie pamiętam mojego życia sprzed przemiany.

— Och... — brązowooka spuściła wzrok. Nie wiedziała do końca, czy to, co powiedziała mogło w jakiś sposób urazić wampirzycę. Nie wydawała się zbytnio przejęta samym pytaniem, ale Black czuła, że popełniła gafę. — Przepraszam.

— Nie masz za co przepraszać. Przecież nie wiedziałaś. — Krótkowłosa wzruszyła ramionami, a jej lodowata ręka leciutko ścisnęła dłoń Black, spoczywającą na drewnianej ławce.

Willow wzdrygnęła się, co nie uszło uwadze Cullen.

— Powinnaś przyzwyczajać się do lodowatego dotyku — zachichotała, po czym puszczając Black perskie oko, podążyła do wejścia.

Willow podążyła za nią wzrokiem, marszcząc brwi. Wiedziała, że Alice prawdopodobnie nie wykrztusi z siebie rozwinięcia zdania, a raczej porady, która bardzo ją zaciekawiła. Po chwili brunetka spojrzała w niebo, jakby upewniając się, czy może Cullen nie chodziło o pogodę.

— W sensie, że spadnie śnieg? W sierpniu?

— Hej mała!

— Hej duży! — zawołała Willow, machając ochoczo w stronę wychodzącego z pokoju Emmetta.

Mimo, że jej całe ciało drżało, a żołądek odgrywał pieśń godową wielorybów, była gotowa do egzaminu. Chociaż nie, nie była gotowa. Była przerażona, zdenerwowana, a w tym wszystkim nie pomagał fakt, że od ostatnich korepetycji z Carlisle'em minął dokładnie tydzień. Dziewczyna miała jeszcze nadzieję na powtórzenie materiału, jednak na nic jej prośby. Wampir twierdził, że stan Belli pogorszył się i nie chciał odstępować jej na krok. Po dwóch próbach Willow darowała sobie. Pewnie dlatego siedziała i nerwowo skubała paznokcie, w oczekiwaniu na wykładowcę - kata.

Edward nie odrywał czujnego spojrzenia od Carlisle'a. Od godziny siedział obok Belli, i monitorował jej stan, mimo że dziewczyna spała, a brunet zadeklarował swoją obecność. Od tygodnia z doktorem było coś nie tak. Strzępki myśli, które usłyszał Edward pozwoliły mu wysnuć wnioski. Szanował jednak ojca i czekał cierpliwie, aż ten sam się do niego zwróci.

— Może chcesz o tym porozmawiać? — zapytał w końcu.

Carlisle oderwał spojrzenie od krajobrazu za oknem. Spojrzał na Edwarda, który najzwyczajniej w świecie stał przy oknie i czekał.

Doktor chciał rozmowy, potrzebował rozmowy. Wątpił jednak, czy Edward był odpowiednią osobą, by słuchać. Znał jego podejście do Willow i potrafił z góry stwierdzić, co odpowie mu syn. Przynajmniej miał osiemdziesiąt procent pewności.

— Jej krew... — zaczął powoli, prawie szepcząc.

Edward natychmiast pokiwał głową. Zbyt dobrze znał to palące, drażniące uczucie. Kiedy coś tak uzależniającego jest na wyciągnięcie ręki, a rozum zabrania sięgnięcia po to.

— Masz trudność, żeby się opanować...

— Prawie... — Carlisle zacisnął gwałtownie szczękę, przypominając sobie sytuację sprzed tygodnia.

Willow przeprosiła go za swoje słowa, jednak on nie mógł jej winić. Wszystko, co się stało, było od początku do końca jego winą. Trzysta cholernych lat żyje wśród ludzi, a dał się omamić przypadkowej dziewczynie, z ładnie pachnącą krwią.

— Prawie ją skrzywdziłem.

— Jesteś głodny. — Wzruszył ramionami Edward, jakby to miało w jakiś sposób usprawiedliwić doktora. Oboje wiedzieli, że dla wampirów z ich stażem nie ma wytłumaczenia. Albo trzymasz kontrolę, albo nie. W obu przypadkach musisz zmierzyć się z konsekwencjami.

— Przeraziła się.

Edward prychnął cicho.

— Przynajmniej zmniejszyło się nam ryzyko, że zamieni się w wielkiego psa.

— To też mnie zastanawia — przyznał po chwili Carlisle. — Przodkowie przekazali jej silne geny. Skoro dziewczyna z bocznej linii zdołała się przemienić, dlaczego Willow, będąc w prostej... Nie jest w stanie?

— Nie wiem — przyznał po chwili Edward. Spojrzał na Belle, która uśmiechnęła się przez sen. Mimowolnie uniósł kącik warg ku górze.

Po chwili skierował spojrzenie na blondyna, który wciąż miał nieodgadnioną minę.

— Musisz coś zjeść, albo trzymać się od niej z daleka...

— A myślisz, że co robię od tygodnia? Gdy tylko Bella urodzi, Willow musi zniknąć — szepnął doktor, gdy tylko do jego uszu dotarły kroki.

Jacob powoli zbliżał się do pokoju. Jego przyspieszony oddech sugerował, że czymś się denerwował. Carlisle nie chciał jednak już na wstępie peszyć chłopaka. Czekał więc cierpliwie na to, co zrobi.

Black stanął w drzwiach, przyglądając się niepewnie zgromadzonym. Kiwnął do Edwarda, uśmiechnął się na widok śpiącej Cullen i w końcu zdecydował się zerknąć na Carlisle'a.

Jake pamiętał rozmowę z Willie. Dziewczyna miała sporo racji mówiąc, że doktorowi należą się przeprosiny.

— Przepraszam. — Podszedł, wyciągając dłoń do blondyna.

Carlisle natychmiast wstał i bez wahania potrząsnął ręką Jacoba. Nie spodziewał się takiego gestu z jego strony, tym bardziej chłopak zrobił na nim wrażenie.

— Myślę, że masz sporo racji. Willow powinna opuścić wasz dom jak najszybciej. Zrobi to, gdy tylko będzie bezpieczniej. A na razie porozmawiam z nią, aby nie wchodziła żadnemu z was w drogę.

Następny rozdział za tydzień.

Promień słońca || Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz