Willow wiedziała, że Carlisle słyszał jej kroki. Doskonale widział ją, stojącą przed szklanymi drzwiami i jej drżącą dłoń, odsuwającą je. Dziewczyna żałowała, że wampir ma super słuch i wzrok, bo gdyby nie to, mogłaby spokojnie postać gdzieś za ścianą i zrobić kilka wdechów. W końcu tak bardzo tego potrzebowała.
— Cześć — powiedziałą cicho, wciąż nie będąc w stanie przekroczyć progu. Jej serce waliło jak szalone, choć nie wiedziała nawet, czego dotyczyć będzie rozmowa. No, może miała pewne podejrzenia, jednak zawsze mogła się mylić. I sama już nie wiedziała, czy chciałaby.
— Wejdź — zachęcił ją Carlisle. — Chcę ci coś pokazać.
Willow zmarszczyła brwi, jednak zamknęła za sobą drzwi i powolnym krokiem podeszła do doktora, który pochylał się na dębowym, solidnym stołem. Przed nim leżała dość duża, poniszczono, na pewno dość wiekowa księga. Jej poniszczone strony były nie tylko poplamione, w niektórych miejscach nawet przepalone.
Black była zmuszona stanąć tuż obok Cullena, by móc przyjrzeć się lepiej. Natychmiast uderzył ją jego zapach, tak przyciągający jak zwykle, mącący umysł.
— C-co to? — zapytała, przyglądając się wypisanym słowom. Nie mogła ich odczytać.
— To pierwsze zapiski na temat mojego rodu. Po łacinie... — Carlisle opuszkami palców gładził stronnice, jakby były najdelikatniejszym materiałem.
— Z którego roku? — zapytała cicho Willow, gdy palcem wskazującym odważyła się dotknąć jednej ze stron.
— Powstały około piętnastego wieku.
Dziewczyna zabrała dłoń, zupełnie jakby książka zaczęła parzyć. Carlisle uśmiechnął się pod nosem, pozwalając sobie zerknąć na brunetkę.
— To zabytek!
— Owszem. — Kiwnął głową. Przewrócił kilka kolejnych kartek. — Widzisz te zapiski? — Wskazał na niewyraźne bazgroły na marginesie.
Willow przytrzymała włosy i pochyliła się, chcąc choć spróbować coś odczytać.
Gdy tylko znalazła się jeszcze bliżej doktora, usiłując rozszyfrować kaligrafię, Carlisle zmuszony był odsunąć się dwa kroki. Zapach Black był zbyt mocny, zbyt pociągający.
Sądził, że dziewczyna nie zwróciła na to uwagi, jednak gdy tylko poczuła że się oddalił, wyprostowała się gwałtownie, odwracając się do wampira.
— Czemu ciągle to robisz? — zapytała, usiłując zapanować nad złością, która w zastraszającym tempie ją wypełniała.
Gubiła się już zupełnie w słowach i czynach doktora. Wnioski za każdym razem wysnuwała inne, a w tym wielkim domu nie było choćby jednej osoby, której mogła się zwierzyć. Przynajmniej nie z własnej woli.
Carlisle skanował złotymi oczami jej twarz, nie do końca rozumiejąc reakcję.
— Robię co?
— Odsuwasz się! Jakbym parzyła, albo była co najmniej owrzodzona! — wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, zupełnie nie kontrolując ani jednego słowa.
Jej ciemne, duże oczy utkwione były w złotych, wypełnionych poczuciem winy tęczówkach doktora. W głębi duszy Carlisle wiedział, że miała rację. Jednak nie mógł przyznać się do tego, jak bardzo na niego działa. Póki był głodny, miał dobrą wymówkę. Jednak po polowaniu musiał albo powiedzieć jej prawdę, albo skłamać.
Sądził, że gdy się naje zdobędzie większą kontrolę. Na nic jednak jego złudne nadzieje. Mimo trzeźwego umysłu, dziewczyna wciąż go przyciągała. Bardziej niż ktokolwiek inny.
— Byłam w stanie to zrozumieć, gdy byłeś głodny, Carlisle... Ale... na litość boską co takiego ci zrobiłam, że teraz też boisz się choćby stać obok mnie? — zapytała, nie kontrolując łamiącego się głosu.
Nie potrafiła sprawić by był taki, jak zwykle. Solidny. Patrzyła na Carlisle'a, jego postawę, która w tamtej chwili wydawała jej się krucha.
Spuścił wzrok, nie mogąc dłużej wytrzymać jej palącego spojrzenia.
Prychnęła cicho, przeczesując ciemne loki. Dlaczego tak jej zależało, by był blisko? By z nią rozmawiał? Zwracał uwagę? Uśmiechał się? Przetarła twarz, usiłując otrzeźwić umysł. Przeklęty Cullen rzucił na nią jakiś urok. Nie znajdywała żadnego innego wytłumaczenia dla swojego zachowania.
— Carlisle, za kogo ty mnie masz, że mnie tak traktujesz?! — zapytała, a jej głos zabrzmiał tak lodowato, że odbił się echem w głowie Cullena.
Prawda była zbyt druzgocąca, by doktor choćby mógł ją do siebie dopuścić. Nie mógł przyznać się sam przed sobą, co dopiero przed Willow. Tą śliczną, pełną życia i radości dziewczyną. Nie chciał, by się go bała, omijała szerokim łukiem. Pragnął widzieć ją jeszcze kilka razy, odwiedzającą Renesmee wraz z bratem. Tylko tyle wystarczyło mu do dalszej egzystencji.
— Dziękuję, że z nami byłaś... — powiedział cicho Cullen, odwracając się plecami.
Willow patrzyła na niego rozczarowana, oddychając ciężko. Jej warga drżała, serce rozrywano na kawałki. Sam miał rację.
ღ
— Tato? Tato, jestem! — Willow weszła do kuchni z plecakiem niedbale zawieszonym na ramieniu. Rozejrzała się, jednak nigdzie nie dostrzegła ojca. Zajrzała do jego sypialni, jednak tam także go nie było. W końcu ruszyła do swojego pokoju.
Uśmiechnęła się szeroko widząc Billy'ego, przeglądającego stare albumy, które dziewczyna trzymała u siebie na półce z książkami. Odchrząknęła, chcąc zwrócić na siebie uwagę ojca.
Black podniósł wzrok, a jego oczy zamigotały z radości.
— Willie, dziecko! — Wyciągnął ręce, a Willow odrzuciła plecak. Przyklękła, wtulając się w Billy'ego.
Starała się powstrzymać łzy, które napłynęły jej do oczu na samą myśl o rozmowie z Carlisle'em. Kiedyś powierzała ojcu niektóre sekrety, jednak ten należał do gamy tych, które mogłyby przyprawić biednego Billy'ego o zawał serca. Musiała więc stworzyć pozory, jakby nic się nie stało.
— Nawet nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłem, Willow... — Billy odsunął się od córki, obejmując jej twarz dłońmi. Jego serce i duszę wypełniała radość, dlatego zdziwił się, gdy dostrzegł na twarzy Willow łzy. — Co się dzieje?
— Nic... — mruknęła cicho Willie, pozwalając, by otarł jej łzy. — Po prostu cieszę się, że jestem w domu...
Black kiwnął głową, całując córkę w czoło.
Willow ponownie go przytuliła, usiłując odsunąć od siebie posępne myśli. Może i była w domu, jednak nie czuła się tu dobrze. Zupełnie, jakby coś jej zabrano. Coś, czego już nigdy nie miała odzyskać.
ღ
— Nie powinieneś był...
Carlisle przyjrzał się Rosalie. Stała na środku gabinetu. Piękna i wyniosła jak zwykle. Idealna, niczym posąg. Tylko spojrzenie... Spojrzenie miała inne.
— Rose?
— Willow — odpowiedziała cicho blondynka, na co doktor natychmiast pokręcił głową. Dość miał ingerencji dzieci w swoje życie. On nie dyktował im zasad, każdy miał wolną wolę. Tego samego oczekiwał od nich w stosunku do siebie. Uszanowania decyzji.
— Rosalie...
— Jeśli ona faktycznie mogła stać się dla ciebie kimś więcej... Carlisle, z całym szacunkiem, wiesz, że cię kocham, ale... jesteś głupcem — szepnęła, po czym zniknęła, pozostawiając za sobą jedynie podmuch wiatru.
___
Kochani przepraszam, że tak późno. Następny za tydzień <3
CZYTASZ
Promień słońca || Carlisle Cullen
FanficPo stu siedemdziesięciu latach Carlisle Cullen powraca do Forks. Wraz z rodziną osiedla się niedaleko miejsca, w którym półtorej wieku wcześniej zawarł pakt z plemieniem Quileute'ów. Nie pozostało już nic z tamtych czasów, a doktor postanawia żyć t...