Prolog ღ ...kiedy los decyduje za nas...

3.9K 164 95
                                    

Carlisle uśmiechnął się lekko, widząc Rosalie i Alice, grające w kamień, papier, nożyce. Cullenowie rozważali nowe miejsce zamieszkania. Padło kilka propozycji, jednak zostały natychmiast zdziesiątkowane przez siostry. 

Pozostały tylko dwie, oczywiście za jedną stała Alice, za drugą Rose. Blondynka dość miała deszczu i planowała zaszyć się w górach. Brunetka natomiast nie przepadała za górzystymi krajobrazami, dlatego znalazła najbardziej deszczowe miasteczko Stanów Zjednoczonych. Przez kilka tygodni Cullenówne nie mogły dojść do porozumienia, więc Carlisle zaproponował, że rodzina wybierze się w oba miejsca, by podjąć decyzję.

Emmett stał murem za Rose, Jasper za Alice. Edwardowi, jak zwykle było wszystko jedno, a Carlisle chcąc uniknąć odpowiedzialności i nieuniknionego naburmuszenia jednej z córek, zaproponował, by rozwiązały to między sobą.

— Przecież one do jutra nie dojdą do porozumienia — mruknął Edward, podchodząc do doktora.

— Uniknęlibyśmy tego, gdybyś opowiedział się, za którąś ze stron... — odparł Cullen, na co Edward prychnął cicho. Nie miał zamiaru wdawać się w dziecinne dyskusje. Było mu zupełnie obojętne, gdzie tym razem się zaszyją. Wszędzie realizowali ten sam scenariusz, którym był naprawdę znudzony.

— Przejdę się po okolicy, a ty dopilnuj, żeby się nie pozabijali...

Miedzianowłosy machnął jedynie ręką, przysiadając pod pierwszym z brzegu drzewem. Nie pisał się na rolę niańki, a już na pewno nie na Szwajcarię pomiędzy małżeństwami, kłócącymi się, gdzie najpierw zamieszkać — w Krainie Deszczowców, czy może Krainie Lodu? Czasami czuł się jak jedyny dorosły z rodzeństwa.

Carlisle natomiast, aby nie kusić losu, zdecydował się na spacer po koronach drzew. Mógł w spokoju rozejrzeć się po terenie, nie zwracając na siebie uwagi. Zapadł już zmierzch, więc ryzyko spotkania kogokolwiek spadało do minimum.

Ogromny las chwycił doktora za serce. Miejsce, które znalazła Alice było świetne. Z dala od cywilizacji, otoczone hektarami lasu, niezaprzeczalnie posiadające swój urok. Cullen uśmiechnął się lekko, tym razem opadając na wilgotną ściółkę. Usłyszał niewyraźne głosy, świadczące o czyjeś obecności. Schował się za potężnym dębem, by nieco bardziej się skupić.  Był tutaj kilkadziesiąt lat temu i zawarł pakt z tutejszym plemieniem. Głosy świadczył, że niedaleko była osada ludzka, a Carlisle zastanawiał się, czy potomkowie Quileute'ów nadal zamieszkiwali te ziemie.

Przeklinając w duchu swoją ciekawość, zdecydował się zawędrować bliżej. Z dość dużej, jak dla człowieka odległości, przyglądał się kolorowym chatkom. W małej osadzie, mimo późnej pory tętniło życie. Wokół ogromnego ogniska zebrali się ludzie. Śpiewali, tańczyli, rozmawiali... Cullen uśmiechnął się lekko, ciesząc oczy tym widokiem. Jemu samemu nigdy nie dane było przeżyć czegoś podobnego. Całe życie musiał uważać, pilnować siebie i swoją rodzinę. Oczywiście kochał niesforną piątkę, był wdzięczny, że mimo przypadłości, którą posiadał, wiódł dobre życie. Jednak czasami brakowało mu zwykłej przeciętności.

Kiedy już miał wracać, rozczulony niecodziennym widokiem nie zauważył, gdy za nim ktoś się pojawił. Zdziwiony spoglądał na małą, kilkuletnią dziewczynkę. Nie dałby jej więcej niż pięć lat. Uśmiechnął się lekko, kucając. Wyciągnął dłoń, by przywitać się z maleństwem, jednak w tamtej chwili rozbrzmiało zaniepokojone wołanie. Carlisle dostrzegł biegnącą w jego stronę młodą kobietę. 

Wampir domyślił się, że byłą to matka niesfornej kilkulatki.

— Przyprawisz mamę o zawał... — uśmiechnął się, podchodząc bliżej nieznajomej. 

Sądził, że dziewczynka nadal będzie nieco wstydliwa, jednak w końcu odważyła się chwycić jego lodowatą dłoń, a raczej dwa palce, które zdołała objąć swoją malutką, pulchniutką rączką. 

Carlisle wyszedł naprzeciw kobiecie, której wzrok spoczął na małej brunetce. Odetchnęła z wyraźną ulgą i szybko wzięła dziewczynkę na ręce.

— Kochanie, czemu uciekłaś siostrom? — szepnęła, całując maleństwo w policzek. 

Ciemnooka jedynie uśmiechnęła się, ukazując braki w uzębieniu. Carlisle nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, gdy widział rozgrywającą się przed nim scenę. 

— Poznałam pana... — powiedziała dziewczynka, wskazując Cullena. 

Kobieta spojrzała w jego jasne oczy, nienaturalnie wręcz złote. Zamarła na chwilę, jakby analizując jakiś ruch. 

Doktor wyczuł zaniepokojenie i przyspieszone tętno kobiety. Nie chciał jej jednak w żaden sposób nastraszyć, czy zniechęcić do siebie. Byłoby to nie na miejscu zwłaszcza, jeśli Alice wygrała rozgrywkę. 

— Jestem Carlisle Cullen... — przedstawił się, wyciągając dłoń. 

Kobieta po dłuższej chwili ciszy uścisnęła dłoń mężczyzny, wzdrygając się lekko na kontakt z lodowatą dłonią. 

W pierwszej chwili obawiała się mężczyzny, który wyszedł z lasu, trzymając jej córkę za rączkę. Z drugiej jednak strony mała ufała nielicznym osobom, mało kogo odważyła się dotknąć, więc Carlisle musiał czymś ją do siebie przekonać. 

Sarah pierwszy raz w życiu widziała osobę tak dostojną, piękną, przyciągającą wzrok. Nigdy nie była uprzedzona do ludzi, lubiła nawiązywać nowe kontakty,  jednak jakaś cząstka krzyczała wręcz, by jak najszybciej wróciła do domu. Ona jednak nie mogła.

— Sarah Black.

— A ta mała uciekinierka? — zapytał, ponownie zerkając na dziewczynkę.

— Powiesz panu jak masz na imię? — brunetka zwróciła się do córki.

Maleńka uśmiechnęła się ponownie, po czym zawstydzona wtuliła się w szyję matki. 

Carlisle pokiwał powoli głową, chcąc zakończyć spotkanie. Jeśli Alice przegrała i mieli przybyć do Forks za kilka lat, doktor nie powinien był pozwolić, by ktokolwiek go zobaczył. 

— Pójdę już... Miło było was poznać... — odchrząknął, cofając się. 

Sarah odpowiedziała szczerym uśmiechem i również podążyła w swoją stronę. 

Carlisle stał jeszcze przez chwilę w miejscu i wpatrywał się w ciemne oczy dziewczynki, którą kobieta niosła w ramionach. Po chwili usłyszał cichutki szept małej, który spowodował, że znów się uśmiechnął.

— Jestem Willow... 


Carlisle wrócił do rodziny, mając szczerą nadzieję, że spór został zażegnany. Faktycznie, kiedy dotarł na polanę, Rose wesoło szczebiotała do Emmetta, Alice natomiast siedziała na ziemi i wyrywała trawę, uspokajana przez Jaspera.

— Kazałem ci pilnować rodzeństwa... — westchnął blondyn, stając nad miedzianowłosym. 

Edward jedynie wzruszył ramionami.

— Wszyscy są cali, stosy nie płoną, stan się zgadza.

— Wiesz, że teraz Alice nie będzie się do nas odzywać przez tydzień? — zapytał doktor, siadając obok syna. 

Ciemnowłosy uśmiechnął się. Widać informacja o obrazie siostry nie wpłynęła na niego źle. 

— Szczerze, od czterdziestu lat marzę, że Alice wytrzyma w ciszy dłużej niż siedem dni. Nie mogę się doczekać, aż pobije rekord...

— Zamknij się, co? — zaproponował Jasper, odwracając się do brata. Reszta rodziny nie cierpiała zbytnio, gdy Alice postanawiała ich ukarać poprzez nieodzywanie się. On natomiast w czasie cichych dni żony przechodził drugą wojnę secesyjną.

— Oboje się zamknijcie — poprosiła Alice, powoli godząc się ze swoją porażką.

Forks musiało jeszcze chwilę na nią poczekać.


Promień słońca || Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz