41 ღ ...kiedy wyznasz prawdę...

2K 147 17
                                    

— I co my teraz zrobimy? — zapytał Jacob, unosząc wzrok na Rachel, wychodzącą z pokoju ojca. 

Dziewczyna zamknęła cichutko drzwi i podeszła do stołu, przy którym siedział chłopak. Na pierwszy rzut oka sytuacja była tą sławną, nazywaną bez wyjścia

— Musimy to wszystko dobrze przemyśleć — odpowiedziała blondynka, siadając. 

Jacob uniósł brew. Spodziewał się nieco innej odpowiedzi. Bardziej zbliżonej do jego punktu widzenia. 

— Co ty nagle taka wyrozumiała? — prychnął, krzyżując ręce na klatce piersiowej. 

— Powinieneś czasem spróbować — odparła Rachel. 

Wiedziała, że rozmowa z Jacobem będzie trudna.  Nie znała zbyt dobrze jego historii z Cullenami, ale słyszała najważniejsze wątki o spięciach chłopaka z jednym z rodziny - Edwardem. W tym wszystkim jednak, Jake nie brał pod uwagę jednej rzeczy. Willow nie była nim. Miała prawo do własnych wyborów, nawet do błędów. Przecież każdy musiał takowe popełnić, żeby się czegoś nauczyć. 

— Willie zawsze była inna. — Rachel uśmiechnęła się sama do siebie. — Tylko mama potrafiła ją zrozumieć...

Jacob spiął się na samo wspomnienie matki. Z całego rodzeństwa on pamiętał ją najsłabiej. Nie lubił rozmawiać o czasach, kiedy żyła, o wypadku. To wszystko powodowało, że dawno zakryte rany znów się pojawiały. 

— Myślę, że wszyscy jesteśmy zbyt surowi dla Willow...

— O czym ty mów...

— Widziałeś, jak na nią patrzał? Ten wampir? 

— Jak na zakąskę...

Rachel zgromiła czarnowłosego spojrzeniem.

— Jak na ósmy cud świata. Dawno nie widziałam czegoś takiego... Tylu emocji w jednym spojrzeniu... A Willow? W kuchni byłeś ty, ja... To nas powinna przytulić, my powinniśmy dodać jej otuchy... Tymczasem ona... Praktycznie w niego wbiegła...

— Co to ma do rzeczy? — Jacob dalej nie rozumiał. Załapał tylko tyle, że Rachel próbowała wybielić Cullena.

— Jacob, zacznij myśleć! — szepnęła blondynka, pstrykając palcami przed nosem czarnowłosego. — To on był jedyną osobą, która była w stanie na nią wpłynąć. To jego potrzebowała.

— On jest wampirem — syknął chłopak.

— Jake, dla mnie może być nawet wróżką! Dawno nie widziałam, żeby Willow komuś tak ufała. Nawet mi tak bardzo nie ufa! Zrozum, że Willie coś do niego czuje. Coś naprawdę pięknego... I, co najważniejsze, ma do tego prawo. Niezależnie co myśli ojciec, ty, czy ja...

— Czy ty chcesz mi powiedzieć, że...

— Zamierzam ją wspierać. — Rachel kiwnęła głową, wprawiając tym brata w osłupienie. Wstała, uśmiechając się niepewnie. — Jeśli Carlisle jest jedyną osobą, która ma ją uszczęśliwić, dobrze...

— Czy ty zdajesz obie sprawę... — warknął Jake, wstając. — Że związek z wampirem oznacza przemianę?!

Rachel zacisnęła wargi. Oczywiście, że brała to pod uwagę. Jednak dla niej bycie wampirem nie wydawało się takie straszne. Jeśli Willow miałaby być dzięki temu szczęśliwa, dobrze.

— Jake, skończ myśleć o tym, co według ciebie jest dla niej dobre i zapytaj, czego ona pragnie.

— Willow?

Ciemnooka nie odwróciła się, słysząc głos Cullena. Westchnęła jedynie ciężko z nadzieją, że ich rozmowa nie będzie dotyczyła ojca. Dziewczyna co kilka godzin dostawała SMS-y od Rachel informujące o stanie Williama. Było coraz lepiej, za co dziewczyna była wdzięczna Carlisle'owi. Jednak wciąż silne poczucie winy wypełniało ją całą, przy okazji obarczając nieco Jaspera. Wampir  obiecał, że pozostawi emocje dziewczyny w spokoju i póki co, tego się trzymał.

— Rose mówi, że nic nie zjadłaś...

— Nie chcę jeść.

Willow przymknęła powieki, gdy poczuła chłodne dłonie Carlisle'a na ramionach. W jednej chwili jej oczy zaszły łzami. Odwróciła się i wtuliła w mężczyznę, pozwalając, by słone kropelki pociekły po jej policzkach.

— Willie, proszę... Twój tata wraca do zdrowia... musisz coś...

— Nie rozumiesz, Carlisle... Prawie go straciliśmy, rozumiesz? I to przeze mnie... Najpierw mama...

Carlisle zmarszczył brwi, jednak nic nie powiedział. Pozwolił, by dziewczyna się wypłakała. Wydawało mu się, że tego potrzebowała. Mimo, że prawie straciła ojca, ponownie wspomniała o matce.

Wampir nie miał wątpliwości, że brak rozmowy na temat jej śmierci spowodował, że Willow tak reagowała. Przeraźliwie bała się kolejnej straty, bo ta pierwsza odcisnęła na niej swoje piętno wyjątkowo boleśnie. Willie nie mogła znieść myśli o utracie ojca, bo bała się uczucia jeszcze większej pustki, tęsknoty, braku zrozumienia.

Gdy oddech Willow znów był miarowy, wampir usiadł na sofie, ciągnąc dziewczynę za sobą.  Potarł uspokajająco jej dłoń czekając, aż na niego spojrzy.

— Porozmawiajmy o twojej mamie — poprosił, na co Black natychmiast pokręciła głową.

Ile razy prosiła siostrę, Jacoba, tatę o rozmowy, wszyscy jej odmawiali. Nie czuli potrzeby, aby przepracować żałobę. Woleli odpychać myśl o nieobecności kobiety i żyć codziennością. Willow nie umiała tego zrobić. Mimo, że starała się nie myśleć o śmierci ukochanej osoby, mimo, że zamknęła ją gdzieś daleko, w odmętach umysłu czuła, że nie pogodziła się z jej odejściem.

— Willow, opowiedz mi coś o niej... proszę...

— Dlaczego?

— Willie, musisz przepracować żałobę... Musisz pogodzić się z tym, że twoja mama odeszła... Poczujesz się lepiej, jeśli...

— Dlaczego chcesz, żebym się z tym pogodziła? — zapytała, unosząc wzrok na złote tęczówki doktora.

Nie rozumiała, co nim kierowało. Śmierć matki była dla niej okropnym przeżyciem, o którym z nikim nie rozmawiała, ale nauczyła się żyć z koszmarami. Z dziwnym uczuciem pustki i ze łzami na każde wspomnienie mamy.

Była w stanie tak funkcjonować.

Carlisle pozwolił sobie na nikły uśmiech, gdy jego dłonie znalazły się na policzkach Willie, a kciuki otarły łzy.

— Bo cię kocham i nie mogę patrzeć, jak cierpisz.

W pomieszczeniu zapanowała cisza, przerywana jedynie nierównomiernym oddechem Black. Wpatrywała się w doktora, a słowa, które przed chwilą wypowiedział, jakby do niej nie docierały.

— Powiedz to jeszcze raz...

— Kocham cię, Willow.

Mogła słuchać tych słów na okrągło, bez przerwy. W końcu, gdy po dłuższej chwili do niej dotarły, uśmiechnęła się szeroko, siadając jeszcze bliżej Carlisle'a.

Jego słowa spowodowały, że w jednej chwili Willie zrobiło się ciepło, nie mówiąc już o szybko bijącym sercu i oczach, do których cisnęły się łzy. Trzy słowa, a spowodowały, że na chwilę zapomniała, jak się mówi. Miała ochotę płakać ze szczęścia, jednocześnie skakać pod sufit.

W tamtej chwili była pewna tylko dwóch rzeczy. Carlisle ją kochał, a ona kochała jego.

— To dobrze — szepnęła, zsuwając dłonie zdezorientowanego wampira ze swoich policzków. Podwinęła kolana, siadając a nich. Jej oczy znalazły się dokładnie na poziomie jego.

Zaplotła dłonie na karku blondyna i używając całej swojej siły, przyciągnęła go do siebie w zachłannym pocałunku. Nie liczyło się już nic poza tą dwójką.

W tamtej chwili Willow wyrzuciła z głowy chorego ojca, nadopiekuńczego brata. Wampiry i wilkołaki. Liczyło się tylko to, jak się czuła, a w tamtej chwili czuła się najszczęśliwsza na świecie. W końcu znalazła kogoś, kto kochał ją mimo świrniętych, dziecinnych pomysłów, dziwnych odzywek, chaotycznego stylu bycia. Po prostu kochał ją taką, jaka była.

— Też cię kocham — powiedziała, gdy oderwała się od Cullena.

— To dobrze — odparł Carlisle, znów łącząc ich usta.

Promień słońca || Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz