Willow stała na tarasie domu Cullenów i nie do końca wierzyła w to, co się działo. Męska część rodziny właśnie kończyła stawiać ogromny namiot, zajmujący zdecydowaną większość ogrodu. Alice z notesem w dłoni i długopisem za uchem dyrygowała wszystkim.
Rosalie czyniła ostatnie poprawki przy bukietach, leżących na stole, które tylko czekały, by znaleźć się na okrągłych stołach.
Część oczywiście musiała trafić do kościoła. Tym z kolei obiecała zająć się Rachel.
W tle leciała spokojna melodia puszczona ze sprzętu, który tego dnia rano rozstawił DJ. Wszystko wydawało się zmierzać w dobrym kierunku, ale Willie wciąż miała wrażenie, że za chwilę otworzy oczy i czar pryśnie.
Nie wierzyła, że znalazła się w pięknej bajce. Znalazła człowieka, którego kocha ponad życie i który pokochał ją. Otaczali ją wspaniali ludzie, jej kontakt z ojcem był zdecydowanie lepszy i w końcu nie bała się wspominać o matce. Jej koszmary zupełnie zniknęły.
Już jutro miała stanąć w kościele i przyrzec Carlisle'owi, że będzie z nim na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie. Oczywiście biorąc pod uwagę wampiryzm, nie bała się, że choćby choroba ich rozdzieli.
W domu czekała na nią suknia. Piękna, śnieżnobiała. Podczas pierwszej wizyty w salonie, brunetka zamierzała postawić na coś skromnego w podobnym tonie, co Rachel. Nawet nie chciała myśleć o przymierzaniu księżniczek, czy innych tego typu sukienek. Uległa jednak namowom Alice i przymierzyła jedną, jedyną suknie na kole.
Okazała się strzałem w dziesiątkę. Nawet Willow musiała przyznać, że wyglądała wspaniale.
Do sukni dobrały odpowiedni welon. Miał być krótki, ale... ale nie pasował. Długi, ciągnący się delikatnie po ziemi był idealnym dopełnieniem kreacji.
Piętro wyżej, w pokoju Carlisle'a, prócz czarnego garnituru, czekało coś jeszcze. Dwie, złote obrączki, przywiązane do niewielkiej, granatowej poduszeczki. Były prawie identyczne. Różniły się jedynie wielkością i grawerem. Mniejsza, z treścią: Carlisle 04.06.2012r. i nieco większa - Willow 04.06.2012r.
— Cześć! Jest tu kto?! — w domu rozbrzmiał krzyk Rachel.
Willow odwróciła się w stronę wejścia i zobaczyła siostrę, rozglądającą się po salonie. Pomachała w jej stronę.
— Gdzie wszysc... — Rachel nie dokończyła, bo gdy wyszła na taras zobaczyła, że praca idzie zgodnie z planem, a nawet lepiej. — O cholibka... — odchrząknęła, przyglądając się Willow.
Wyglądała dość nieciekawie, jak na przyszłą pannę młodą. Miała na sobie wyciągnięty sweter i jakieś stare, przetarte jeansy. Włosy oczywiście przypominały szopę. Jedynie buty, które miała na nogach podpowiadały, że to faktycznie ona może jutro wyjść za mąż.
Obcasy, konkretnie. Oczywiście na słupku, bo szpilka groziła upadkiem.
— Pamiętasz film "Uciekająca panna młoda"?
Willow zmarszczyła brwi.
— Robisz wszystko, żeby znalazł odzwierciedlenie w twoim życiu, tylko w tym wypadku to Carlisle będzie panną młodą.
Willow wciąż wpatrywała się w siostrę, usiłując zrozumieć sens jej słów.
— WILLOW JAK TY WYGLĄDASZ! — krzyknęła w końcu, wymachując rękami. — Ten sweter chyba ściągnęłaś z menela spod Ratusza, a spodnie to już w ogóle wyprodukowały ci wiewiórki, zżerając przy okazji połowę! Uratowały cię tylko buty!
CZYTASZ
Promień słońca || Carlisle Cullen
FanfictionPo stu siedemdziesięciu latach Carlisle Cullen powraca do Forks. Wraz z rodziną osiedla się niedaleko miejsca, w którym półtorej wieku wcześniej zawarł pakt z plemieniem Quileute'ów. Nie pozostało już nic z tamtych czasów, a doktor postanawia żyć t...