Carlisle ponownie zerknął na godzinę. Jeszcze czterdzieści osiem minut do końca jego zmiany. Odkąd pogodził się z Willow i się z nią zaręczył, coraz trudniej znosił przebywanie z dala od Black. Najchętniej zabierałby ją ze sobą do pracy i później nie wypuszczał z domu. Nie był w stanie nacieszyć się jej obecnością.
Uśmiechnął się sam do siebie, ponownie biorąc w dłoń długopis. Powinien dokończyć uzupełniania dokumentów, a nie bujać w obłokach.
Przez trzy minuty udało mu się nie myśleć o Willie i wypisać zalecenia dla chłopca, który jeszcze dziś miał opuścić szpital. Złożył ostatni podpis, postawił pieczątkę i ruszył do wyjścia.
Wszedł do sali i uśmiechnął się szeroko do dziesięcioletniego Toby'ego.
— I jak się czujemy? — zapytał, stając nad chłopcem.
— Dobrze! — zawołał brunet, zeskakując z łóżka. — Dziadek zabierze mnie dziś na lody!
— Byłeś bardzo dzielny — zauważył Carlisle, wskazując na lewe przedramię chłopca, które w całości pokrywał gips. Mały Toby Winchester trafił do szpitala po niefortunnym upadku z deskorolki, jednak nie stwierdzono żadnych poważniejszych urazów prócz pękniętej kości. — Lody jak najbardziej ci się należą. I to podwójne...
— Słyszałeś, dziadku?! — zawołał chłopiec, spoglądając na staruszka, stojącego obok matki Toby'ego.
— Skoro pan doktor każe...
— No nie wiem, czy to dobry pomysł... — wtrąciła mama chłopca, marszcząc nos.
— Zdecydowanie — odparł Carlisle, podając kobiecie kartę wypisu. — Wypisałem zalecenia dla Toby'ego, ale pierwszym i najważniejszym jest wypad na lody z mamą i dziadkiem — wyjaśnił, mrugając porozumiewawczo do chłopca.
Toby zeskoczył z łóżka i uśmiechnął się szeroko do doktora.
— No dobrze... — Pani Winchester zupełnie się poddała. — Dziękujemy jeszcze raz, doktorze... — uśmiechnęła się do Carlisle'a i złapała dłoń Toby'ego. Oboje ruszyli do wyjścia, a chłopak zdążył jeszcze pomachać Cullenowi.
Jedynie dziadek chłopca stał jeszcze przez chwilę i wpatrywał się w blondyna.
— Proszę pozdrowić Willow — poprosił.
Carlisle zmarszczył brwi, nie rozumiejąc. Po chwili jednak, gdy uważniej przyjrzał się mężczyźnie, rozpoznał go. Do tego to nazwisko, przecież brzmiało tak znajomo. Przed Cullenem stał właściciel baru "U Cassa".
— Nie poznałem pana na początku — powiedział Carlisle, wyciągając dłoń, którą Sam natychmiast uścisnął. — I dziękuję, przekażę Willie...
— Jak ona się właściwie miewa? Dawno jej u nas nie było...
— Och... — odchrząknął Carlisle. Opowiadanie obcemu człowiekowi o problemach, które spadły na Black chyba nie było zbyt mądre, więc doktor postanowił nagiąć trochę prawdę. — Wróciliśmy niedawno z wycieczki... Byliśmy w Egipcie i... Willie miała dużo spraw na głowie...
— Cieszę się, że dziewczyna w końcu odżyła! — ucieszył się Samuel. — No, nie będę dłużej przeszkadzał... Dziękuję za pomoc Toby'emu i gratuluję zaręczyn...
Zanim Carlisle zdążył zrozumieć ostatnie słowa, starzec znikał za drzwiami.
Wydawało mu się to skrajnie dziwne. Zaręczył się z Willow trzy dni temu, jedynymi świadkami byli Jacob, Billy i Charlie... Czy to możliwe, by wieść tak szybko się rozeszła?
CZYTASZ
Promień słońca || Carlisle Cullen
FanfictionPo stu siedemdziesięciu latach Carlisle Cullen powraca do Forks. Wraz z rodziną osiedla się niedaleko miejsca, w którym półtorej wieku wcześniej zawarł pakt z plemieniem Quileute'ów. Nie pozostało już nic z tamtych czasów, a doktor postanawia żyć t...