Wakacje na wyspie dobiegły końca. Willow i Carlisle musieli wrócić do Forks, do swoich codziennych obowiązków. Właściwie to blondyn musiał wrócić, bo biznes Willie i Rose wciąż był dość odległy. Dziewczyna pocieszała się tym, że przynajmniej będzie miała co robić. Czekało ją mnóstwo obliczeń, załatwiania papierologi, czyli dokładnie to, co lubiła robić.
Uśmiechnęła się szeroko, gdy wyszła z samochodu i ujrzała znajomy dom. Zanim zdążyła się rozejrzeć, już znalazła się w objęciach Jacoba.
Owszem, tęskniła za nim, ale nie sądziła, że będzie aż tak wylewny. Tymczasem chłopak nie chciał wypuścić jej z objęć.
— Dobra, Jake... bo mnie udusisz... — mruknęła, a czarnowłosy w końcu odstawił ją na ziemię. — Powiedz lepiej, co tu się zmieniło.
— Czy ty masz spódniczkę? — zapytał, zupełnie ignorując pytania siostry.
Brunetka wywróciła oczami.
— Tak. Następnym razem napiszę ci SMS-a, żebyś nie rozdziawiał tak paszczy — powiedziała, poklepując go po ramieniu. Faktycznie miał głupkowatą minę.
— Rosalie spójrz! — Z domu wyszła Alice, jak zwykle uśmiechnięta. Zerknęła w stronę blondynki, która pojawiła się na balkonie z szerokim uśmiechem na ustach. — W końcu wygląda, jak człowiek!
Willow roześmiała się szeroko, podbiegając do Alice. Uściskała wampirzycę, tuż potem wpadła w ramiona Rosalie, która także zeszła na podwórko.
— Mówiłam, że ją nauczę! — powiedziała, przytulając Carlisle'a. — Jak wam minął ten czas? Opowiadajcie!
— Szybko — odparł Cullen.
— Za szybko.
ღ
Równie szybko mijały kolejne dni. Z dni tworzyły się tygodnie, z tygodni miesiące. Czas pędził nieubłaganie. Carlisle i Willow cieszyli się sobą i swoim spokojnym życiem w Forks, ale wiedzieli, że dzień przemiany zbliża się nieubłaganie.
Minął termin, który ustanowił Aro, jednak Cullenowie nie chcieli się nim przejmować. Nie wychylali się z Forks, więc żyli w nadziei, że Volturi nagle sobie o nich nie przypomną.
Carlisle kontynuował swoją pracę w szpitalu, a Willie zajmowała się hotelem. Właściwie budową, która powoli zbliżała się do końca. Alice w końcu znalazła czas, by oddać się temu, co od dawna odrzucała — gwiazdom. Ostatnimi czasy zamiast ciuchów, kupowała książki, a w ogrodzie stanął teleskop.
Billy Black przyzwyczaił się do myśli, że jego zięć jest starszy od niego. I o ile on już potrafił normalnie rozmawiać z Cullenem, członkowie Rady nie. Oficjalnie wyrazili swój sprzeciw co do decyzji Willow. Dziewczyna się tym zupełnie nie przejęła. Już nie utożsamiała się z dzielnym plemieniem Quileute. Próbowała jedynie delikatnie napomknąć, że wilkołak wpoił się w hybrydę, ale oczywiście uznano to za wyjątkowy przypadek. Jacob wpoił się w Renesmee i nie miał nad tym władzy, nie można więc go winić. Willow miała wybór.
Oczywiście w tej sytuacji rodzeństwo zgodziło się ze sobą, że zasady są popaprane, ale wciąż nie obchodziły ich opinie okolicznej ludności.
ღ
Willow postawiła ciasto bezowe na stole. Powąchała jeszcze czerwone róże, które dwa dni wcześniej dostała od Carlisle'a. Wciąż wyglądały i pachniały wspaniale.
Tego dnia Rebecca i Solomon przyjeżdżali do Forks i zobowiązali się odwiedzić Willie. Dziewczyna zaprosiła więc na uroczystą kolację również ojca i brata, aby w spokoju spędzić rodzinny dzień.
CZYTASZ
Promień słońca || Carlisle Cullen
FanfictionPo stu siedemdziesięciu latach Carlisle Cullen powraca do Forks. Wraz z rodziną osiedla się niedaleko miejsca, w którym półtorej wieku wcześniej zawarł pakt z plemieniem Quileute'ów. Nie pozostało już nic z tamtych czasów, a doktor postanawia żyć t...