— Przypomnijcie mi jeszcze raz, czemu siedzimy pod parasolami zamiast w pełnym słońcu? — jęknęła Meghan, wachlując się kartą menu. Dziewczyna chciała skorzystać w pełni ze swojego ostatniego dnia w Waszyngtonie. Cały dzień był pochmurny, więc tym bardziej ucieszyła się, gdy kilka minut temu wyszło słońce. Tymczasem Carlisle i Willow zupełnie ostudzili jej zapał, deklarując chęć skrycia się przez promieniami.
— Jestem... — zaczął powoli doktor, nie będąc pewnym, co powiedzieć.
— Meghan nie marudź — wtrąciła Willie, patrząc z dezaprobatą na koleżankę. — W Miami masz dość słońca.
— Z jednej strony nie mogę się doczekać wakacji na plaży — rozmarzyła się blondynka, opierając podbródek na dłoni. — Z drugiej będę za tobą tęsknić, Will.
— Urocze — skwitowała Black, opierając się wygodniej na krześle. — Co? — zmarszczyła brwi, gdy złączyła spojrzenia z wampirem, który śmiał się pod nosem.
— Nic. — Wzruszył ramionami.
— Spokojnie. — Meghan machnęła ręką, zwracając się do Cullena. — Przyzwyczaiłam się do jej wredoty... Ale ty? Jak właściwie się poznaliście? I jak wytrzymujesz z naszym Mrocznym Kosiarzem?
— Mrocznym Kosiarzem? — powtórzył Carlisle, na zmianę wpatrując się w Black i w jej przyjaciółkę.
Willow zaplotła ręce na piersiach, posyłając blondynce znaczące spojrzenie. Nie chciała, aby przezwisko ciągnęło się za nią przez lata, choć faktycznie bywały dni, że wybitnie do niej pasowało.
— To długa his...
— Will została naszym Kosiarzem oficjalnie około pół roku temu. Jej chłopak ją tak nazwał i tak pozostało... — odpowiedziała Meghan, zupełnie nie przejmując się miną Black. Zrozumiała jednak, że palnęła gafę, gdy Carlisle odchrząknął nieco. — Znaczy... Były chłopak... Bo przecież nie ty, bo... To jak się poznaliście?
Willow potarła czoło. Meghan zawsze miała talent do odzywania się w najmniej sprzyjających momentach, już nie mówiąc o tym, że gdy się odzywała ludzie albo śmiali się z jej żartów, albo umierali z zażenowania. Dokładnie tak, jak Willie w tamtej chwili.
— My... — zaczął powoli Carlisle, chcąc w jakiś sposób zażegnać dziwną atmosferę. — To właściwie dzięki bratu Willie, Jacobowi...
— Ach tak! Kto by pomyślał, że ta Roszpunka...
— Meghan!
— Oj, przepraszam... — westchnęła blondynka. — Will wścieka się zawsze, gdy używamy ksywek, które wymyślił Tony... — wyjaśniła, kładąc rękę na dłoni Cullena, spoczywającej na stoliku.
Nie spodziewała się, że temperaturą przypomina lodówkę, więc zaskoczona, zabrała swoją dłoń. Carlisle speszył się nieco i zabrał rękę ze stołu. Willow natomiast wbiła paznokcie w krzesło. Thompson stąpała po cienkiej granicy wytrzymałości Black.
— Zimno ci?
— Zawsze ma zimne dłonie — syknęła Willow, wbijając ciemne spojrzenie w Meghan. Miała dość. Byli w tej restauracji może piętnaście minut, a Black już zdążyła sobie z dziesięć razy przypomnieć dlaczego tak często kłóciła się z Meg. Blondynka potrafiła w trzy sekundy zmienić się z milusiej, słodkiej, na wredną małpę, wbijającą komuś szpile w plecy. Willow nie miała wątpliwości, że robiła to specjalnie. Najwidoczniej Carlisle wpadł jej w oko.
Black odchrząknęła, po czym oparła łokcie na stoliku i pochyliła się w stronę Meg.
— Skarbie, tusz ci się rozmazał.
CZYTASZ
Promień słońca || Carlisle Cullen
FanfictionPo stu siedemdziesięciu latach Carlisle Cullen powraca do Forks. Wraz z rodziną osiedla się niedaleko miejsca, w którym półtorej wieku wcześniej zawarł pakt z plemieniem Quileute'ów. Nie pozostało już nic z tamtych czasów, a doktor postanawia żyć t...