25 ღ ...kiedy przyjdzie odpowiednia pora...

2.3K 134 12
                                    

Mijały kolejne dni, a życie Willow biegło nadzwyczaj spokojnie. Praca w bibliotece przypadła jej do gustu. W okresie wakacji było dość spokojnie, więcej bywalców miało się zjawić dopiero, gdy rozpocznie się szkoła. 

Black miała więc dużo czasu dla siebie, mogła w spokoju zaczytywać się w książkach, jednak nie umywały się one do tych z biblioteczki Carlisle'a. Pachniały nowością, gdzieniegdzie miały przedarte strony, ale Willow nie mogła wyczuć jednego - ich duszy. 

Po raz kolejny rozpoczęła siódmy rozdział powieści, którą dręczyła już trzeci dzień. Jej myśli ostatnio jeszcze bardziej uciekały w stronę mieszkańców pewnego domu, ukrytego w lesie. Nie pomagał także Jacob, który codziennie przynosił rewelacje, związane z małą Renesmee. 

— Przepraszam?

Willie zatrzasnęła książkę i wyjrzała zza lady. Przed nią stał kilkunastoletni chłopiec, z szerokim uśmiechem i dwoma książkami w dłoni. 

Black odwzajemniła gest i zabrała od niego egzemplarze. 

— Nazwisko?

— Toby Winchester.

— Jesteś wnukiem Sama? Czy Deana? — zagadnęła Black, szperając między kartotekami. Uśmiechnęła się na samą myśl o braciach, zarządzających jej ulubioną knajpką. 

— Sama — odparł ciemnowłosy chłopiec. 

— Bar twojego dziadka to smak mojego dzieciństwa... — wyjaśniła, wpisując na kartę biblioteczną chłopca numery książek. Zerknęła jeszcze pobieżnie na tytuły, choć natychmiast tego pożałowała. — Legendy i mity Rumunii i Dracula... Proszę bardzo, Tobias.

— Po prostu Toby — poprawił ciemnowłosą chłopiec, wrzucając książki do plecaka. 

Willie pokiwała głową. 

— Pozdrów dziadka i wujka... — poprosiła, gdy chłopiec zbliżał się do wyjścia. W odpowiedzi pokiwał głową i wybiegł z biblioteki. 

Pół godziny później nastał czas zamknięcia biblioteki. Tego dnia sprzątaczka miała wolne, więc na Willow spoczął obowiązek zakluczenia wszystkich drzwi i okien. Po obejściu całego budynku z radością wyszła na ulicę i odetchnęła świeżym, wieczornym powietrzem. 

Powoli zmierzała w stronę niewielkiego parkingu, na którym zwykła pozostawiać motor. Zdziwiła się, gdy nie dostrzegła nigdzie kasku. Rozejrzała się wokoło, jednak wciąż go nie było. 

Dopiero gdy ponownie zerknęła przed siebie, tuż przed nią, jak z podziemi wyrósł wampir z kaskiem w dłoni. Przerażona cofnęła się kilka kroków, ostatkami sił powstrzymując się, by nie krzyknąć.

— Przestraszyłem cię?

Willow otworzyła jedynie buzię, jednak zabrakło jej słów. Wyrzuciła ręce w górę, nie panując nad sobą.

— No nie wierzę! — zawołała w końcu, wyrywając mężczyźnie kask z dłoni. — Ty chyba sobie kpisz! 

— Al...

— Najpierw zabierasz moją własność bez pytania! Denerwuje się, że ktoś mi ukradł kask! Potem wyskakujesz sobie z... właściwie nie wiadomo skąd i pytasz czy może mnie nie przestraszyłeś! Wiadomość z ostatniej chwili Cullen; nie mam nadzwyczajnych mocy i nie miałam pojęcia, że wylądujesz przede mną zanim zdążę mrugnąć! Chcesz żebym zeszła na zawał?! Miałbyś mnie na sumieniu!

— Nie pozwoliłbym ci umrzeć... — wyjaśnił Carlisle, nieco rozbawiony słowami dziewczyny. Szczerze mówiąc, liczył się z tym, że ją przestraszy. Chciał przez to uniknąć niezręcznej ciszy, która mogła wyniknąć, gdyby pojawił się jak przeciętny człowiek.

— Och, uroczo... — prychnęła Willow, zakładając kask. Bez słowa wsiadła na motor, po czym znów spojrzała na doktora. Była na niego wściekła, że tak ją przeraził, jednocześnie cieszyła się, że w końcu miała okazję go zobaczyć. 

Prezentował się jak zwykle nienagannie. W białej koszuli, zaczesanych do tyłu włosach i, o ironio, kurtce, którą Willow zwróciła mu kilka dni temu. 

— Pragnienie pozwala ci stać tak blisko? — zagadnęła. 

Carlisle wyraźnie się zmieszał. Mimo ich ostatniej wymiany zdań w szpitalu, gdzie Willow starała się zatrzymać go w Forks, dziewczyna wciąż pamiętała kłótnię, która wybuchła w dzień jej odejścia. Może nie tyle kłótnie, co... 

Cullen właściwie nie wiedział, jak to nazwać. Wiedział, że zranił Willie, choć tego nie planował. Chciał po prostu jej bezpieczeństwa. Ale... dopiero Alice uświadomiła mu później, że pragnął także jej szczęścia. Jeśli to właśnie on mógł dać Black szczęście... chyba mógł spróbować? O ile jeszcze nie było za późno. 

— Przepraszam... — powiedział cicho, stając tak blisko, jak tylko pozwalał mu na to motor. — Pomyślałem, że... Właściwie przypomniałem sobie nasz zakład...

— Jaki zakład? — wydukała brunetka, starając się nie zemdleć, czując taką bliskość wampira.

— Twoja maszyna, kontra ja...

Willow uśmiechnęła się na samo wspomnienie. Wtedy jej największym problemem były mokre, lepiące się do ciała ubrania i rumieńce na twarzy.

— I naprawdę chcesz spędzić ze mną czas? Czy po wyścigu znów uciekniesz i...

— Przepraszam za tamto, Willie. O niczym bardziej nie marzę, niż o spędzeniu z tobą tego wieczoru...

Dziewczyna uniosła wyżej podbródek, uśmiechając się wyzywająco. Starała się nie pokazywać, że jej serce wywinęło koziołka ze szczęścia. Była na niego zła za ostatnie zachowanie, jednak miał w sobie coś takiego, że nie potrafiła mu odmówić. W końcu, po długich dniach wegetacji mogła odetchnąć pełną piersią i roześmiać się szczerze. 

— Stąd do granicy Forks. Do znaku. Dasz radę? Ścigamy się ulicą. Nie ma skrótów. 

— Jestem gotowy — przytaknął Carlisle. 

I faktycznie był gotowy. Gdy ustawili się na umownym starcie i ruszyli, podczas gdy Willow rozpędziła swoją maszynę do granic możliwości, wampir wciąż jej dorównywał. Ani razu nie wysunął się na prowadzenie, ani nie pozostał w tyle. Black kilka razy chciała go rozproszyć, krzycząc coś, jednak silny wiatr i hałas utrudniały jej to. Gdy dostrzegła metę - znak, informujący o wyjeździe z miasteczka, dziewczyna desperacko chciała przyspieszyć, jednak nie mogła. Zerknęła na wampira. Wciąż biegł obok. 

W chwili, gdy oboje przekroczyli metę, w tym samym momencie, Black już pogodziła się z porażką. 

Jednak gdy tylko wyhamowała, z Carlisle znów znalazł się obok, nie mogła się nie roześmiać. Ściągnęła kask, by móc się lepiej przyjrzeć wampirowi. 

— Czyżby remis? — zagaił doktor, usiłując ignorować świecące spojrzenie Black. 

— Niewiarygodne. Przebyłeś kilka mil, nawet się nie zmęczyłeś, nie pogniotłeś koszuli, a twoje włosy wyglądają tak perfekcyjnie jak zwykle! — zawołała, zeskakując z maszyny. 

Cullen nie zwrócił większej uwagi na komentarz o jego włosach, jednak Willow mogła być pewna, że na długo zapadnie w jego pamięci. 

— I nie przegrałem.

— Ja też nie — wyszczerzyła się Black, choć w głębi duszy miała wrażenie, że Carlisle świadomie dopuścił do tego remisu. Jakby nie chciał sprawić jej przykrości... — To co teraz?

— Mogę odprowadzić cię do domu?

— Mam motor.

— Mogę go wziąć na plecy... — zaproponował Cullen.

— Nie trzeba — roześmiała się Willie. — Chodźmy.

Powoli podążyli w stronę rezerwatu, oboje mając świadomość, że spacerowym tempem zajmie im to około dwóch godzin. Jednak żadne z nich jakoś się nie spieszyło. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. O pogodzie, o zwierzętach, o ulubionych kolorach, muzyce. O tym co lubią, czego nie. O rodzinie, o dawnym życiu Carlisle'a. Nie podjęli tylko tych poważnych tematów, na które nie byli jeszcze gotowi. Ale i na to przyjdzie czas.


Promień słońca || Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz