65 ღ ...kiedy problemy same się rozwiązują...

1.9K 117 38
                                    

Dni mijały dość szybko. Treningi zabierały Cullenom i ich gościom sporą część dnia, żeby nie powiedzieć, całe dnie. Renesmee rosła, razem z nią mały Mozart. Wampiry uczyły się współpracować z wilkołakami, a Bella odkryła swój talent - tarczę.

Willow natomiast poszukiwała pracy. Oczywiście w Forks nie było zbyt wiele ofert; mogła zatrudnić się w warsztacie samochodowym albo kiosku z gazetami i tytoniem. Poważniejsze propozycje znalazła jedynie w Seattle. Póki co w ogóle ich nie rozważała.

Uśmiechnęła się delikatnie do Rosalie, która akurat weszła do pokoju z kubkiem w ręku.

— Co to? — wskazała przedmiot. — Przerzuciliście się na sztuczne zamienniki zwierzęcej? To już chyba weganizm, nie wegetarianizm.

— Niestety, jeszcze takich nie wynaleziono — odparła, siadając obok brunetki. — Po prostu zrobiliśmy trochę zapasów, żeby nie tracić czasu na polowanie.

Rosalie zerknęła w laptopa, gdzie dostrzegła oferty pracy, a raczej ich niewielką ilość. Wprawdzie Willow wspominała, że nie pracuje już w bibliotece, ale Hale nie sądziła, że brak zajęcia tak bardzo doskwiera Black.

W jej głowie przemknął pomysł, który zrodził się już kilka lat temu. Co prawda zamierzała zrealizować go z Alice, jednak w obecnej sytuacji nie wiedziała, czy może liczyć na siostrę. W końcu odeszła.

Odrzuciła od siebie posępne myśli, związane z bratem i siostrą i uśmiechnęła się czarująco do Willie.

— Nie szukaj pracy, mam dla ciebie inną propozycję — powiedziała, upijając kolejny łyk swojego specyfiku.

Willow zmarszczyła brwi. Posłusznie zamknęła urządzenie i zwróciła całą swoją uwagę na Rose.

— Od zawsze chciałam założyć hotel. Taki, którym będę mogła zarządzać z domu. Zająć się wszystkim od podstaw. Szczególnie wystrojem. Tylko brakowało mi kogoś od spraw... ekonomicznych... — wyjaśniła. — I tutaj wchodzisz ty, Willie. Ogarniesz to, na czym znasz się najlepiej. Sprawy typowo urzędowe, pozwolenia, wycenisz inwestycję...

— Mówisz poważnie?

— Jak najbardziej — odparła Rose. — Proponuję ci spółkę, co ty na to?

Willow miała wrażenie, że to sen, albo że zza rogu wyskoczy Emmett krzycząc PRIMA APRILIS. Jednak nic takiego się nie stało, a blondynka jakby wciąż oczekiwała odpowiedzi. Z początku Black nie wiedziała, co powiedzieć. Z jednej strony obawiała się rozpoczęcia tak poważnego interesu, ale z drugiej... rozpoczęcie go z Rosalie nie wydawało się takie złe.

— Zgadzam się.

— No i świetnie! — roześmiała się blondynka, wstając. — Omówimy szczegóły wieczorem... o i obgadamy też najważniejsze kwestie waszego ślubu...

— Barbie, twoja kolej — Jacob pojawił się w progu pokoju, nie trudząc się pukaniem.

Rosalie spojrzała na niego z niechęcią.

— Skończyłeś gonić za własnym ogonem?

— Coś mnie tam swędziało, tak?! — oburzył się chłopak, krzyżując ręce na piersi. Faktycznie kilka minut szybciej jakiś insekt przyczepił się do jego ogona i chcąc szybko się go pozbyć, zaczął przygryzać, w efekcie kręcąc się w kółko, goniąc własny ogon.

— Próbowałeś mydła i wody? — zasugerowała blondynka śmiertelnie poważnie.

Willow parsknęła śmiechem, zaskarbiając sobie pełne wyrzutu spojrzenie brata.

Promień słońca || Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz