3. We're the Kids in America

155 13 78
                                    

Jersey, 4 września 1983

Siedzę wraz z Jonem w moim pokoju. Zebrałam się całkiem niedawno na odwagę, żeby zadzwonić do niego i zaprosić go do siebie. Żeby tego było mało, trafiłam na tak wspaniały czas, kiedy nikogo nie ma w domu. Oznaczało to wspólne delektowanie się wspaniałą muzyką, włączoną najgłośniej, jak tylko się da, a przy okazji genialną pizzą, którą zamówiliśmy i oboje ją kochamy. Akurat leci album Machine Head  Deep Purple, kiedy ten pyta:

- Nie chciałabyś poznać chłopaków z mojego zespołu? Na pewno byście się polubili.

Słysząc to, momentalnie krztuszę się kawałkiem pizzy, który właśnie jem. Jon, przyzwyczajony już do takich sytuacji w moim wykonaniu, podaję mi moją szklankę coli. Upijam trochę i mogę kontynuować rozmowę.

- Jesteś pewien? Wiesz, w końcu to twoi przyjaciele, nie chcę być tam zbę...- odpowiadam, ale chłopak mi przerywa

- Nie gadaj głupot - mówi śmiertelnie poważnie - Nigdy nie będziesz zbędna w takiej sytuacji, sam Ci to zaproponowałem, a oni będą o tym wiedzieć. Nie ma opcji, żeby był jakiś problem. - stwierdza i spogląda na mnie błagalnym wzrokiem, robiąc przy tym oczy kociaka, żebym się zgodziła. Lekko się rumienię.

- No dobra, niech Ci będzie - wzdycham - Ale jak coś, to potem wszystko idzie na Ciebie - dodaje chichocząc i daję mu kuksańca i coraz bardziej zaczynam się przekonywać do pomysłu spotkania z jego przyjaciółmi. Pewnie nietrudno będzie mi z nimi znaleźć wspólny język. Zresztą, mam jeszcze czas do tego spotkania. Po co martwić się na zapas?

- Jasne, jasne - śmieje się, a muzyka cichnie - zmieniany album? - pyta.

- Tak - odpowiadam - Teraz ty wybierasz.

Chłopak leniwie wstaje i zaczyna przeglądać moją, dość pokaźną kolekcję winyli. W końcu wyciąga pierwszy album Van Halena. Spogląda na mnie porozumiewawczo i daje winyl pod igłę, po czym robi coś kompletne niespodziewanego. Bierze do ręki moją gitarę i zaczyna grać najbardziej zbliżone dźwięki (co nie jest zbyt proste) do gitarowych riffów Eddiego van Halena. Wybucham niekontrolowanym śmiechem, bo wygląda to co najmniej komicznie, kiedy próbuje grać solówkę z Runnin' with the Devil na gitarze akustycznej, bez wystarczających umiejętności. Ostatecznie odkłada gitarę i rzuca się na łóżko obok mnie i zaczyna zwijać się ze śmiechu. Wygląda przy tym cholernie uroczo. Robię coś, czego bym się po sobie nie spodziewała, bo zaczynam czochrać jego grzywę, a on tylko śmieje się jeszcze bardziej. Wyprzedzając wszelkie pytania - jesteśmy trzeźwi i tak, średnia naszego wieku to dwadzieścia lat. Tak wygląda zabawa w doborowym towarzystwie.

Przez cały czas, kiedy z nim siedzę, czuję lepiej, niż przy kimkolwiek innym. Znamy się niecały miesiąc, ale już stworzyliśmy więź, porównywalną do długiej przyjaźni. Nawet bardzo długiej. Spotkanie go na moim wyjeździe było jednym z najlepszych przypadków w moim życiu. Przynajmniej już zdążyło minąć tyle czasu, że nie czerwienię się na każde jego spojrzenie w moją stronę. Oczywiście w dalszym ciągu podoba mi się jak cholera, ale w dalszym ciągu też nie potrafię mu tego powiedzieć. Po prostu nie chcę, żeby to wpłynęło na naszą relację. Zwyczajnie się tego boję. Brzmi to, jakbym czekała na zbawienie, być może tak jest, ale lepiej trzymajmy się wersji, że czekam na odpowiedni moment. Nawiasem mówiąc, nienawidzę rozmów, które nie mają pewnych konsekwencji - takich, które mogą obrócić się w każdą możliwą stronę.

Jednakże teraz staram się o tym nie myśleć, a po prostu rozkoszować się każdą chwilą z nim spędzoną.

* * *

Jon postanowił się zebrać do domu około godziny dwudziestej pierwszej, a ja zaproponowałam, że go odprowadzę. Przy okazji dowiem się, gdzie dokładnie mieszka. Czy to zahacza o stalking? Na początku chciał zaprotestować, zważywszy na bardzo późną godzinę, ale ostatecznie ugina się pod moją prośbą, ale tylko do dworca, z którego ma już pojechać do domu. Szczerze mówiąc, jak powiedział, że to jest trasa, która może trwać w porywach do dwóch godzin, momentalnie odechciało mi się jechać pod samo jego miejsce zamieszkania. Szanujmy się, aż takiej motywacji nie mam.

I właśnie w ten sposób Jon pokazuje mi mniej więcej drogę do przebycia komunikacją miejską między Jersey, a Perth Amboy, podczas siedzenia w autobusie, który zmierzał prosto do dworca kolejowego w Jersey. Udawałam, że rozumiem wszystko, co mówił. Mimo wszystko takie trasy trzeba przeżyć, a nie dostawać instrukcje. Przynajmniej tak jest w moim wypadku. W końcu mówię mu uznajmy, że wszystko rozumiem, a ten się uśmiecha i pyta:

- To jak? Masz czas w przyszłym tygodniu, w sobotę?

- Ale że co? - mówię jak wyciągnięta z transu - o co chodzi?

- No spotkanie z chłopakami. Już zapomniałaś? - chichra się jak dziecko

- Nie, po prostu... - próbuje wywinąć kota ogonem, ale mi nie wychodzi - Tak, zapomniałam. Ale raczej mam czas, jak coś to zadzwonię - mówię w końcu.

On tylko chichra się jeszcze bardziej i zwraca uwagę wszystkich współpasażerów.

- Jasne, oczywiście - mówi, z trudem powstrzymując śmiech i nagle dostaje olśnienia, kiedy drzwi od autobusu się otwierają - o cholera, mój przystanek - stwierdza pospiesznie - to ja będę szedł, trzymaj się - dodaje, szybko mnie przytula i niemalże wyskakuje z autobusu, pozostawiając mnie w samotności na pół kursu.

7 września 1983

- Hannah, trzymaj mnie, nasze dziecko dorasta!

- Widzę właśnie!

- A możecie się tak nie drzeć? - mówię wreszcie.

- Nie! - odkrzykuje jedna z nich.

Moje dwie najwspanialsze przyjaciółki, z którymi znam się jak Łyse konie właśnie się dowiedziały, że mam obiekt westchnień, ba, dowiedziały się, że to mój przyjaciel, którego poznałam na wyjeździe.

Zapewne dziwi was taka reakcja, którą określenie nadmiernie ekspresyjną byłoby porządnym eufemizmem.

Wszystko przez moje tragikomiczne próby znalezienia miłości w liceum. Wtedy stwierdziłam, że najprędzej się zakocham po trzydziestce. Życie pisze nam różne scenariusze, nie zawsze jest tak, jak my chcemy, chociaż ten prolog i obecne wydarzenia uważam za ciekawy obrót spraw. Szczerze nie chcę wracać do tego, co było, bo był to jeden z najgorszych okresów w moim życiu i gdyby nie moje przyjaciółki, byłabym w znacznie gorszym stanie psychicznym. Dzięki nim zrozumiałam, że jednak nie ma potrzeby odczuwania romantycznej miłości, żeby być szczęśliwym człowiekiem Dlatego nie wracam do tego wszystkiego, co było.

Teraz ważne jest tu i teraz - siedzę z moimi kochanymi dziewczynami w kawiarni, w centrum miasta i dzielimy się historiami z naszych wakacji. Właśnie doszłam do momentu, który miał miejsce kilka dni temu, czyli mojego spotkania z Jonem oraz moich planów na weekend. Przyjaciółki spoglądają na mnie smutnym, ale wyrozumiałym wzrokiem - czyli chciały coś zaplanować.

- No i w ten sposób wykreślamy nockę z kalendarza - śmieje się Hannah, szatynka o ciemniejszej karnacji i brązowych oczach, która jest mniej więcej mojego wzrostu.

- Mogłyście wcześniej powiedzieć - mówię - wtedy powiedziałabym, że nie dam rady przy...- nie kończę, bo przerywa mi Emi, a właściwie Emily, czyli blada blondynka o błękitnych oczach, nieco wyższa ode mnie:

- Przecież żartujemy, głupia cipo. Idziesz z nimi, spędzasz z nimi zajebiście czas i nie dyskutujesz. Przecież świat się nie skończy.

- Jesteście pewne?

- Bardziej się nie da - stwierdza Hannah i upija swoje latté. Idę w jej ślady i biorę łyk swojej gorącej czekolady - umówimy się na następny raz. A teraz słuchajcie, bo mój chłopak odwala teraz takie akcje, że to hit.

- Znów zachowuje się jak baba? - pytam i w chwilę zapominam o poprzednim temacie rozmów

I w ten Hannah sposób jeszcze bardziej luzuje atmosferę i siedzimy, żartując ze wszystkiego, a przede wszystkim z jej niewolnika (znaczy, z jej chłopaka) do późnego wieczora. 

Lifeline | Jon Bon JoviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz