Perth Amboy, 31 grudnia 1984
Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Muszę wreszcie przeżyć jakąś imprezę sylwestrową. Tak jak udało mi się tego uniknąć w zeszłym roku, to w tym już niekoniecznie. Jednak o dziwo nie czuję się zbyt przytłoczona ilością ludzi. Głównie dlatego że otaczam się samymi moimi znajomymi - Hann, Emi (wraz z jej chłopakiem), a w tle majaczy gdzieś całe Bon Jovi, z moim chłopakiem na czele. W końcu jesteśmy u Lemmy - on zna wszystkich, przez co jest tutaj takie zatrzęsienie ludzi, że aż trudno to sobie wyobrazić. Mam tylko nadzieję, że jego rodzice nie zejdą na zawał, kiedy dowiedzą się, ile osób, dzięki pomocy ich syna, przeszło przez ten dom. Nie wspominając o stanie, w jakim mogą zastać swój dobytek. Dzisiaj może zdarzyć się wszystko.
Wracając. Do Amboy oczywiście trafiłam dzięki uprzejmości moich przyjaciółek, z którymi aktualnie stoję i gadam o jakichś głupotach. Towarzyszy nam też Nate, który raczej biernie bierze udział w rozmowie. Jednakże ukazuje jakieś zainteresowanie tematami, które poruszamy, a Emily jest lekko wtulona w niego. W skrócie, jest wyjątkowo dobrze, patrząc na to, ile osób jest na tej imprezie. Właściwie odnoszę wrażenie, że jest tutaj połowa miasta. Dzięki Bogu, nie muszę rozmawiać w zasadzie z kimkolwiek, poza osobami z mojej strefy komfortu.
Przez taki nawał zwierząt mojego gatunku, wciąż nie miałam możliwości spiknięcia się z Jonem, czy resztą zespołu, poza Davidem, który otwierał nam drzwi. Abstrahując od tego, że taka ilość ludzi wywołuje jeden wielki hałas i szum, który niemalże przygłusza muzykę.
Jednak zupełnie ignoruję te wszystkie bodźce (a przynajmniej staram się to robić) i prowadzę rozmowę między naszą małą grupką. Jak zawsze gadamy o kompletnych głupotach i błahych sprawach, przy okazji obgadując ludzi z liceum, z którymi dziewczyny mają jeszcze jakikolwiek kontakt. Zawsze zabawnie jest usłyszeć o tym, że twój stary znajomy trafił do aresztu za picie poniżej dozwolonego wieku, bo za słabo się krył. Ewentualnie o tych wszystkich innych imprezach, które kończyły się dla dawnych kolegów z klasy różnie.
Rozmawiamy tak w najlepsze, dopóki nie czuję na sobie silnych ramion, a do mojego nosa nie dociera charakterystyczny zapach perfum.
- Cześć - odzywa się Jon, kiedy kładzie mi głowę na ramieniu, na co lekko się uśmiecham - Dobrze się bawisz? - pyta, a przy okazji całuje mnie w policzek.
- Jak widzisz, nawet dobrze - odpowiadam - A ty? Już uciekłeś od pijanych chłopaków? - dorzucam żartem.
- Właściwie, to poszedłem po kolejne piwa, ale akurat zauważyłem ciebie - mówi, a ja unoszę lekko brew w stronę moich przyjaciółek.
Po tej mało ambitnej wymianie zdań, mój facet chyba zdał sobie sprawę, że poza Hannah, Emily i mną, stoi tu jeszcze chłopak. Jon chyba domyśla się, że to jest ten człowiek, o którym słyszał tyle opowieści, jednak ani razu nie widział go na oczy.
- A, właśnie - odzywam się i spoglądam na Nathaniela - Nate, to jest Jon, mój chłopak
Chłopaki patrzą po sobie, po czym podają sobie ręce i wymieniają się innymi uprzejmościami, a ja dopiero wtedy zauważam, jak różni są od siebie. Mogę wręcz powiedzieć, że śmiesznie wygląda, kiedy mój facet, ze swoją grzywą i ciuchami, którymi nie pogardziłby niektóre laski, rozmawia z osobą, która mogłaby pod radarem przejść jako skinhead. Oczywiście tylko z wyglądu. I naprawdę pod radarem.
Mój chłopak próbuje znaleźć jakiś prosty temat, na który może się wypowiedzieć, jednak wszystko kończy się po krótkiej wymianie zdań, głównie między mną a nim.
- A gdzie twój chłopak? - wreszcie Jon zagaja Hann, która przez chwilę się nie odzywała oraz jako jedyna z nas nie ma przy sobie swojego partnera.
CZYTASZ
Lifeline | Jon Bon Jovi
Fanfiction[OSTRZEŻENIE 1] Pisany przede wszystkim dla rozrywki dość długi tasiemiec, którego akcja (xd) prawdopodobnie nie zmieści się w 100 rozdziałach. [OSTRZEŻENIE 2] Przed sięgnięciem po to coś, co chyba muszę nazwać fanfikiem, nie polecam sugerować się...