Nowy Jork, 20 sierpnia 1984
- Dla kogo teraz będziecie supportem? - pytam i rozwalam się na kanapie studia, podczas gdy chłopcy stroją swoje instrumenty. Dopiero teraz udało mi się spotkać z całą piątką, a oni już robią pierwsze próby przed kolejnym wylotem. Co prawda do niego został jeszcze miesiąc, ale chłopcy już muszą zacząć próby, dopóki studio nie jest całkiem oblegane. Zresztą, to wszystko minie bardzo szybko. Za szybko.
- KISS - odrzuca Richie - Kiedy Ace Frehley odszedł z zespołu, to byłem na ich przesłuchaniu - dodaje - Ale się nie dostałem. Jak widać zresztą - uśmiecha się.
- Ale chyba nie narzekasz, co? - odwzajemniam jego uśmiech.
- Klepie biedę, ale nie narzeka - odpowiada za niego David, a ja mam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem.
- I tak bym tam nie pasował - wzrusza ramionami.
- Trudno pasować do zespołu seniorów, kiedy sam jesteś gówniarzem - do rozmowy włącza się Jon.
- Nie chcę nic mówić, ale dwójka seniorów gra też z wami - Alec udaje urażenie, po czym zaciąga się papierosem - Gówniarze.
To słowo teoretycznie dyskusję. Tylko teoretycznie, bo po tym cała nasza szóstka zaczyna się śmiać, a po chwili chłopaki rozmawiają między sobą o trasie. Oczywiście ja nie jestem w stanie na nią pojechać, bo zbiega się to z moim rozpoczęciem studiów. Zresztą, moi rodzice dostaliby chyba palpitacji, gdyby się dowiedzieli, że chciałabym polecieć z zespołem do Europy. Ledwo udało się ich przekonać na trasę po Stanach.
Akurat kiedy śmiechy cichną, do pomieszczenia wchodzi dość niski mężczyzna, który ma na sobie białą koszulę i spodnie od garnituru. Jego twarz jest wyraźnie zmęczona życiem, co dobitnie przypomina mi o jednym.
To manager chłopaków, widziałam go kilka razy, kiedy byłam z nimi na trasie.
- Chłopaki - zaczyna - Sprężajcie się, macie pół godziny.
- Przecież przed chwilą mieliśmy godzinę - oburza się Jon - Nie ma opcji, że wyjdziemy wcześniej.
- Przykro mi, musicie ustąpić - widać, że facet nie jest tu, żeby dyskutować - Przyszedłem was tylko poinformować, miłego dnia - dodaje i tak szybko jak się tu zjawił, tak szybko stąd wychodzi.
- Co za typ - zaczyna Alec, kiedy upewnia się, że na pewno mężczyzna go nie usłyszy. Przy okazji wszyscy przechodzimy do pomieszczenia, gdzie są wszystkie instrumenty oraz Tico za perkusją.
- Jak się nazywa? - pytam. Mimo że widziałam tego człowieka już któryś raz na swojej drodze, to nadal nie posiadam najbardziej trywialnej informacji na jego temat.
- Doc McGhee - basista lekko krzywi się, mówiąc to nazwisko - Zachowuje się, jakby był dinozaurem w tej branży. A jest tylko rok starszy ode mnie!
- No cóż, delikatnie mówiąc, wygląda jak taki dinozaur - żartuję. Jeżeli facet ledwo po trzydziestce ma już zakola na pół głowy i dość widoczne zmarszczki, to naprawdę coś musi być w moim rozumowaniu.
- Jeszcze do tego ma wybujałe ego. Po prostu combo - dorzuca się David.
- To dlatego tak dobrze się z tobą dogaduje - rzucam wzrokiem na mojego chłopaka, a wszyscy znowu zaczynają się śmiać.
- Mhm, bardzo śmieszne. Możemy zacząć próbę? - Jon ucina ten temat i obrzuca mnie swoim wymownym spojrzeniem. Ja z kolei wystawiam mu język, co zmusza go do słabego uśmiechu.
- Trzeba by było - odzywa się Tico - Skoro mamy pół godziny - dodaje, a wszyscy kiwają głowami - Dobra, gotowi?
- Jak zawsze - Rich chwyta za swoją gitarę, a Tico zaczyna wybijać dobrze mi znany rytm Breakout.
CZYTASZ
Lifeline | Jon Bon Jovi
Fanfiction[OSTRZEŻENIE 1] Pisany przede wszystkim dla rozrywki dość długi tasiemiec, którego akcja (xd) prawdopodobnie nie zmieści się w 100 rozdziałach. [OSTRZEŻENIE 2] Przed sięgnięciem po to coś, co chyba muszę nazwać fanfikiem, nie polecam sugerować się...