Jersey, 5 października 1984
Piątek. Tak wspaniały dzień tygodnia. Idealny, żeby rzucić plecakiem i się zrelaksować. Niezależnie od tego, jak bardzo spodobał mi się kierunek, na który poszłam, to wciąż sprowadza on się do nauki. A nie jestem do niej w ogóle przyzwyczajona. Mój mózg na ostatnich lekcjach skupia uwagę na wszystkim, tylko nie na tym, co trzeba. A czasami nie skupia jej na niczym.
Teraz wreszcie mogę w spokoju położyć się na łóżku i sporadycznie popijać ciepłą herbatę, a do tego rzucić się w wir akcji przygód Jamesa Bonda. Kolejnych. Nie mam pojęcia, ile jeszcze książek o agencie 007 mi zostało, ale jedno jest pewne. Skończenie ich wszystkich, pozostawi gigantyczną pustkę.
Przewracam kolejną stronę, która jest wręcz przesiąknięta akcją. Niemalże trafiam w wir akcji książki Iana Fleminga, kiedy w tle leci Waiting Ultravox. Niezbyt mądry wybór, zważywszy na to, że jest to singiel i będę musiała zaraz wstać, bo piosenka skończy się dosłownie za chwilę.
Z tego też powodu, niezbyt chętnie wstaję, żeby wymienić wyciszającą się już piosenkę, na jakiś album. Nie mam kompletnie pomysłu na jaki, więc po prostu przeglądam moje winyle z nadzieją, że coś przykuje moją uwagę.
Moje dylematy trwają już dłuższą chwilę, a w międzyczasie zaczyna dzwonić telefon. Oczywiście każdy w tym domu to ignoruje, bo tylko mnie irytuje ten cholerny dźwięk dzwoniącego urządzenia.
Przez to też, przerywam poszukiwania i wychodzę z pokoju, żeby powoli podnieść słuchawkę.
- Halo? - mówię to, tradycyjnie, z niepewnym głosem. Nie wiem, kto to może być, więc te dosłownie dwie sekundy stresują mnie bardziej, niż cały dzisiejszy dzień.
- Cześć - słyszę jego szczęśliwy głos w słuchawce i całe przerażenie rozmową znika jak za dotknięciem różdżki.
-A nie ma u was teraz dwudziestej drugiej? - pytam mojego faceta - Nie chciałeś siedzieć w barze i się zrelaksować?
- No tak, jest dziesiąta, chłopaki poszli się zabawić. I chyba im tam dobrze - chichocze - Ale ja chciałem się zrelaksować inaczej - dodaje, a moje serce znowu bije szybciej. Jego romantyczne teksty zawsze tak na mnie działają, a on o tym bardzo dobrze wie i z premedytacją wykorzystuje ten fakt.
- A jak dzisiaj z występem? - próbuję zacząć jakoś nowy temat. Rozglądam się wokół siebie, żeby sprawdzić, czy cała moja rodzina jest jak najdalej ode mnie. Pewnie nie będziemy z Jonem rozmawiać o nie wiadomo czym, ale i tak nie cierpię, kiedy ktoś mniej lub bardziej umyślnie słucha moich rozmów.
- Jest super. KISS chyba nigdy nie miał tak zajebistego Supportu - słyszę jego jakże skromną wypowiedź i parskam śmiechem - Szkoda, że cię tu nie ma - słyszę lekki smutek w jego głosie.
- Też bym chciała być tobą - udziela mi się jego nastrój - W ogóle, tęsknię za wami.
- Hej, został jeszcze niecały miesiąc i znowu będziemy razem. I to na dłużej - próbuje mnie pocieszyć.
- Wiem. I nie mogę się doczekać - w moim głosie chyba słychać ekscytację aż za bardzo.
- Widzisz? Już lepiej brzmisz - chichocze.
- To ty tak na mnie działasz - schlebiam mu, jednak dosłownie chwilę później zaczynam się zastanawiać, czy to była dobra decyzja.
- Zawsze tak jest - dodaje od siebie. Gdybym mogła, to dałabym mu kuksańca przez telefon.
- A jak tam u chłopaków? - pytam jeszcze, żeby zmienić wątek o ego mojego faceta na coś innego.
- No cóż, w zasadzie po staremu - stwierdza - Poza tym, że Alec chyba polubił brytyjskie piwa aż za bardzo, Rich chyba gustuje w Brytyjkach bardziej, niż w Amerykankach, a Tico jeszcze bardziej potrzebuje papierosów. A ja i Lemma tęsknimy za naszymi pięknymi kobietami - kończy, a ja przez niego się rumienię i przy okazji lekko się uśmiecham.
CZYTASZ
Lifeline | Jon Bon Jovi
Fanfic[OSTRZEŻENIE 1] Pisany przede wszystkim dla rozrywki dość długi tasiemiec, którego akcja (xd) prawdopodobnie nie zmieści się w 100 rozdziałach. [OSTRZEŻENIE 2] Przed sięgnięciem po to coś, co chyba muszę nazwać fanfikiem, nie polecam sugerować się...