Perth Amboy, 31 grudnia 1983
Nie wiem, jak Jon tego dokonał, ale wypieprzył całą swoją rodzinę z domu, więc został pozostawiony dla nas na wyłączność. Mój przyjaciel kazał mi Przynieść moje ulubione winyle i nic poza tym, a on zajmie się resztą. Posłuchałam się go, bo znam go na dość długo i wiem, że wyperswadowałby mi to, a przy okazji wspominałby o tym przy każdej, możliwej okazji. Jednocześnie nie chciałam przychodzić z pustymi rękami, toteż wysłałam mojego brata po butelkę szampana. Nie zadawał w tej kwestii zbędnych pytań i bardzo dobrze. I tak wisi mi dość sporą sumę, więc (powoli, ale jednak) spłaca swój dług. Przy okazji to mój mały środek szantażu w jego kierunku.
W każdym razie, stoję teraz pod domem Jona z flaszką w dłoni i winylami w torbie, opatulając się jeansową kurtką. Mam na sobie dość przewiewną koszulę, a na dworze jest chłodno. Chociaż czego innego można się spodziewać po godzinie dwudziestej pierwszej. Ale to forma poświęcenia dla ubrania kolorowej koszuli, którą uwielbiam i nawet ktoś może ją uznać za elegancką. Nie oszukując się, odsetek rzeczy w mojej szafie, które spełniają te dwa kryteria, jest bliski zeru.
Dzwonię do drzwi, a w progu niemal natychmiast pojawia się Jon - ubrany w koszulę, granatową marynarkę i spodnie w zbliżonym kolorze. Oblewam się delikatnym rumieńcem, jest cholernie przystojny, ale dziś przeszedł samego siebie. Myśląc o tym wszystkim karcę się w duchu. To tylko mój przyjaciel. On nic do mnie nie czuje poza przyjaźnią. Jestem tego pewna.
Chłopak patrzy na mnie, po czym na butelkę z winem musującym i obrzuca mnie wymownym spojrzeniem, a ja uśmiecham się nieśmiało i uprzedzam jego stwierdzenie:
- Tak, miałam nic nie przynosić, ale nie chciałam przychodzi z pust... - chcę dokończyć, ale Jon mi przerywa.
- Spodziewałem się tego - stwierdza i przytula się do mnie - Co nie zmienia faktu, że cieszę się, że jesteś - dodaje - Wchodzisz?
- Jak mi pozwolisz - odpowiadam żartem i luzuję uścisk - A, i mam winyle - dorzucam i wskazuję na torbę, kiedy znów stoimy naprzeciwko siebie.
- Nawet bez tego bym cię wpuścił - uśmiecha się szerzej i gestem ręki zaprasza mnie do środka. Posłusznie wychodzę, słysząc za sobą Rozgość się. Na chwilę zatrzymuję się w przedsionku, a Jon bierze ode mnie rzeczy - torbę zanosi do salonu, a butelkę do kuchni. Idę za nim i opieram się o blat. Byłam tu parę razy i uwielbiam to robić. W sumie, to trudno powiedzieć dlaczego, bo powiedzenie, że blat jest wygodny byłoby tylko trochę dziwne.
- Chcesz herbaty? – pyta, trzymając w ręku czajnik. Kiwam twierdząco głową. Nalewa więc wodę do czajnika i daje go na gaz, po czym wyciąga mój ulubiony kubek. Tak, mam ulubiony kubek w jego domu, ale nie, nie mieszkam tu.
Kiedy woda się gotuje, rozmawiamy o prostych rzeczach. Zresztą komu w takich dniach chce się gadać o dogłębnej analizie ludzkości albo innym trudnym temacie. Jest Sylwester – ostatni dzień roku. Po co komplikować takie momenty? Trzeba się cieszyć chwilą. Faktem, że to pierwsze pożegnanie roku spędzone z Jonem, który, nawiasem mówiąc, sam zaproponował spędzenie go tylko we dwoje. Bez reszty Bon Joviego albo moich przyjaciółek, tudzież kogokolwiek innego. Zdziwiło mnie to, w końcu on czuje się w większych grupach jak ryba w wodzie. Może po tylu imprezach przedświątecznych ma już dość? Szczerze w to wątpię, ale to jedyna rzecz, która przychodzi mi do głowy.
A zadzwonił do mnie niecały tydzień przed i spytał czy nie chciałabym do niego przyjść właśnie trzydziestego pierwszego grudnia. Stwierdził, że nie ma ochoty na libacje alkoholowe, tylko spokojnie spędzony sylwester z, uwaga, Jedną z najwspanialszych osób, jaką zna. Chyba nie muszę mówić, że przez następne kilka minut nie potrafiłam złożyć sensownego zdania i byłam czerwona jak nigdy.
CZYTASZ
Lifeline | Jon Bon Jovi
Fanfiction[OSTRZEŻENIE 1] Pisany przede wszystkim dla rozrywki dość długi tasiemiec, którego akcja (xd) prawdopodobnie nie zmieści się w 100 rozdziałach. [OSTRZEŻENIE 2] Przed sięgnięciem po to coś, co chyba muszę nazwać fanfikiem, nie polecam sugerować się...