1. I Was Standing, You Were There

348 15 156
                                    

Włochy, 20 Sierpnia 1983

Siedzę na piasku, na rozłożonym kocu z ołówkiem w ręku, wpatrując się w przestrzeń. Od kilku dni regularnie przychodzę tutaj w nocy, żeby szkicować krajobraz opustoszałej plaży. Ktoś może powiedzieć, że to bez sensu. Przecież tworzę najbardziej nietrwałą rzecz, jaką mogłam. No i codziennie przychodzę o innej godzinie. Oczywiście, każdego dnia plaża wygląda inaczej. Nic nigdy nie wygląda identycznie, ale potrzebuję jakiejś rozrywki w ciągu nocy.

Nie mam ochoty spać w godzinach nocnych. Brzmi to irracjonalnie, w końcu jestem tutaj na wyjeździe wraz z moimi rodzicami. Ale, szczerze mówiąc, momentami mam ich serdecznie dość. Nie zrozumcie mnie źle, kocham ich, ale są takie dni, kiedy po prostu nie mam ochoty na kontakt z kimkolwiek i jedyne, co chcę zrobić, to zaszyć się gdzieś ze szkicownikiem w ręku. Ewentualnie siedzieć w pokoju z moimi winylami i muzyką z gramofonu.

Dlatego też dzisiaj siedzę tutaj, o pierwszej nad ranem i zakładam, że każda próba jakiejkolwiek interakcji ze mną nie skończy się dobrze dla mojego rozmówcy. Reagowanie ironią w takich momentach jest dla mnie w stu procentach normalne. Dlatego moi rodziciele często się zastanawiają, jak wychowali takiego gówniarza jak ja.

No cóż, nie moja wina...

Odpływam myślami, stawiając kolejne linie na kartce. W głowie lecą mi coraz to kolejne piosenki. Głównie Rock lat siedemdziesiątych. Nie oszukując się, jeden z moich ulubionych gatunków. Mimo że uwielbiam też współczesne kawałki synthpopowe, czy też nurt New Romantic, takie zespoły jak Queen, Deep Purple, czy Genesis są mi znane od zawsze i kocham je całym sercem. Idealnie obrazuje to mój plecak, na którym jest pełno naszywek i przypinek związanych między innymi z tymi zespołami, ale i wieloma innymi.

Podnosząc wzrok znad rysunku widzę, że ktoś idzie w moją stronę. Modlę się w duchu, żeby to nie był jakiś cieć pokroju ratownika, który zadzwoni na straż miejską, że jestem tu wbrew zasadom. Mimo, że trudno jest się wyślizgnąć niepostrzeżenie na rodzinnym wyjeździe, mi się to udaje dość często, więc jeśli, na przykład, moja matka by się o tym dowiedziała i byłaby zmuszona płacić mandat, miałabym przesrane. A przy okazji, jak wcześniej wspomniałam, jestem tutaj dla ograniczenia przebywania w jednym miejscu ze zwierzętami mojego gatunku.

Mimo ryzyka postanawiam zignorować człowieka, idącego wyraźnie w moją stronę. Niewzruszona dalej siedzę z nosem w szkicu. Może zechce mnie ominąć?

Marzenie ściętej głowy. Ta osoba tylko przyspiesza kroku i idzie w moim kierunku. Czyli bez rozmowy się tutaj nie obejdzie. Bosko. W końcu widzę jego nogi przed sobą, ale postanawiam nie podnosić wzroku, żeby dać do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana jakąkolwiek interakcją.

Spodziewałam się usłyszeć coś stylu Cosa stai facendo qui?, a przy okazji jeszcze parę innych zdań po włosku. Co w sumie nie stanowi większego problemu, bo znam ten język nie najgorzej. Jednak słyszę coś, co wprawia mój mózg w osłupienie.

- Co tu robisz? - słyszę męski głos, z wyraźnie amerykańskim akcentem. Unoszę tylko brwi ze zdziwienia, udając, że nie rozumiem i tylko na chwilę podnoszę wzrok na człowieka, z którym mam przyjemność (bądź też nieprzyjemność). Dosłownie dwie sekundy wystarczają mi na dowiedzenie się wielu rzeczy o tym człowieku.

Na oko jest w moim wieku, czyli może mieć jakieś dziewiętnaście lat. Może trochę więcej. Po angielsku mówi z wrodzonym akcentem, więc na pewno urodził się lub mieszka w Stanach. Jednak urodę ma typowo europejską. Ciemne blond włosy i błękitne oczy wskazują na centrum starego kontynentu. Być może Czechosłowacja, bądź jakikolwiek inny kraj, gdzie dominuje słowiańska uroda. Jednocześnie ma też południowe rysy, co wskazywałoby na to, że ma również włoskie pochodzenie. To by mogło wyjaśnić, co robi w tym kraju.

Lifeline | Jon Bon JoviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz