Jersey, 26 kwietnia 1985
Nie no, tu musi być jakiś żart!
To aktualnie myśl przewodnia w mojej głowie. Z marnym skutkiem próbuję zdążyć na autobus, którym miałabym dojechać bardzo blisko mieszkania Emily. To cholerstwo miało przyjechać jakieś pięć minut później. Zazwyczaj większość transportu publicznego przyjeżdża w miarę punktualnie lub trochę się spóźnia. Ale oczywiście dzisiaj, kiedy potrzebuję tego konkretnego busa, musi przyjechać za wcześnie.
Przy całej mojej chęci do wyzywania każdego segmentu komunikacji miejskiej, tak głośno, że usłyszą mnie w Albany, to wciąż resztki mojego racjonalnego myślenia powtarzają mi, że muszę znaleźć jakąkolwiek inną drogę.
Oczywiście nie mogę nawet w spokoju przestudiować rozkładu jazdy, bo kilka osób go zasłania. Wzdycham zrezygnowana i zaczynam dreptać w miejscu, próbując wymyślić cokolwiek. Pustym wzrokiem patrzę w jezdnię, po której przejeżdża chmara aut. Muszę się jakoś uspokoić.
Z tego wszystkiego zaczynam podrygiwać do Shout at the Devil Mötley Crüe, które gra na cały regulator z jakiegoś auta przede mną. Podnoszę wzrok i zauważam opadniętą szybę, a na miejscu kierowcy długowłosego blondyna.
- Sabo? Co tu robisz? - unoszę brwi - Steph dzisiaj nie było na wykładach.
- A co? Nie mogę już pojeździć po Jersey? - odpowiada pytaniem na pytanie.
- Nie szkoda ci paliwa, jadąc z Amboy? - odbijam.
- O to się nie martw. Wiem, co robię. Czasem trzeba się zrelaksować - mówi to takim tonem, jakbym była przygłupią dziewczynką.
- Ta...
- Czekasz na autobus? - przerywa mi.
- Właśnie mi jeden spieprzył - wzdycham.
- Wsiadaj - rzuca od razu, a ja bez zastanowienia wsiadam do samochodu i zajmuję miejsce pasażera. Rozglądam się po aucie. Myślałam że gruchot mojego brata przypomina śmietnik, ale w takim razie ten od Sabo jest gigantycznym wysypiskiem. Ilość opróżnionych butelek po różnych napojach, czy pustych paczek po papierosach (i samych petów) wręcz przeraża - Gdzie chcesz jechać? - pyta, a ja od razu podaję mu adres mojej przyjaciółki - Doszłabyś tam stąd na pieszo.
- A kto powiedział, że mi się chce, skoro mam busy? - odrzucam chłodno. Z drugiej strony, trochę dziwi mnie fakt, jak dobrze zna się na ulicach w Jersey, nawet tu nie mieszkając.
- Masz okres? - żartuje sobie.
- O dziwo trafiłeś - stwierdzam, słabo się uśmiechając - Dlatego mi się nie chce.
- No dobra - nie brnie dalej w tę rozmowę, tylko podgłaśnia muzykę jeszcze bardziej. Chyba w napędzie ma cały album Shout at the Devil, bo słyszę pierwsze dźwięki Looks That Kill.
W sumie, nigdy nie spędziłam czasu z Davem sam na sam. W zasadzie, poza naszymi partnerami, to zbyt wiele nas nie łączy. A przynajmniej nie na tyle, żeby siedzieć we dwoje w samochodzie. Z drugiej strony, wcale nie różni go tak wiele od mojego faceta, jednak nigdy nie myśleliśmy o jakimkolwiek zacieśnianiu więzów.
Nie zaczynam żadnej nowej rozmowy, obydwoje raczej skupiamy się na muzyce, do której Sabo podryguje jeszcze bardziej niż ja. Na całe szczęście droga pod dom Emily nie jest jakaś bardzo długa. Jak mój znajomy słusznie zauważył: Da się tam dojść pieszo.
Nawet nie odzywa się do mnie, kiedy na jednych światłach wyciąga zapalniczkę i odpala sobie papierosa ustach. Nie oszukujmy się, nie jestem wielką fanką dymu tytoniowego, a dorzucając do tego fakt, że jedynym wylotem powietrza jest okno kierowcy, to zdecydowanie nie poprawia to komfortu całej podróży.
CZYTASZ
Lifeline | Jon Bon Jovi
Fanfiction[OSTRZEŻENIE 1] Pisany przede wszystkim dla rozrywki dość długi tasiemiec, którego akcja (xd) prawdopodobnie nie zmieści się w 100 rozdziałach. [OSTRZEŻENIE 2] Przed sięgnięciem po to coś, co chyba muszę nazwać fanfikiem, nie polecam sugerować się...