Jersey, 12 kwietnia 1984
Budzi mnie dzwonek do drzwi. Podejrzane, bo jestem pewna, że nikogo z mojej rodziny nie ma w domu. Więc są dwie opcje. Albo ktoś (stawiam na brata) wyszedł z domu, wrócił, ale zapomniał kluczy, albo ktoś dobija się właśnie do mnie. W obu przypadkach muszę otworzyć drzwi. Niezbyt chętnie wstaję, spinam włosy i narzucam na siebie cokolwiek, byleby wyglądać choć trochę jak człowiek i sprawiać jakiekolwiek pozory. Podchodzę do drzwi wejściowych i zaglądam przez wizjer. Przed wejściem widzę lwią grzywę i szczęśliwe, błękitne oczy. bez wahania przekręcam zamek i naciskam na klamkę, uśmiechając się szeroko. Blondyn podchodzi do mnie, po czym dźwiga mnie i przewiesza przez ramię, wybuchając śmiechem.
- Jon! Co ty tu robisz? - pytam, piszcząc.
- Zdobywam klucze - odpowiada wyraźnie rozbawiony i zanosi mnie do mojego pokoju, po czym rzuca mnie na łóżko. Sama wybucham niekontrolowanym śmiechem - Gdzie są? Bo gówniarzeria nie raczy brać swoich kluczy i muszę zostawać w domu, żeby im łaskawie otworzyć.
- No dobra, dam ci je - mówię, szczerząc się - ale nie ma nic za darmo.
- A co byś chciała w zamian? - Na jego twarzy pojawia się seksowny uśmiech, a ja delikatnie się rumienię.
- Wszystko, co mi da...- Jon nie daje mi dokończyć, bo ujmuje moją twarz i całuje. Ręką ściąga gumkę z moich włosów i bawi się moimi kosmykami. Ja odwzajemniam pocałunek i robię to samo z jego grzywą. Znowu leżę na łóżku, a Jon nade mną zawisa. Po chwili jednak odrywa się ode.
- To gdzie masz te klucze? - pyta, wstając.
- A co? Zapłaciłeś, weźmiesz je i wyjdziesz? - odpowiadam lekko sarkastycznie, unosząc brew.
- Nie, po prostu potem zapomnę, bo będą lepsze rzeczy do roboty - stwierdza, a ja podchodzę do szuflady biurka i otwieram ją. Znajduje jego własność i podaje mu smycz. Wrzuca ją do wewnętrznej kieszeni, po czym bierze mnie w objęcia i wtula się w moją szyję - A może do podziękowań dorzucę ciastko w cukierni? - dodaje, a ja kiwam twierdząco głową, po czym przytulam się do niego mocniej.
- W takim razie daj mi się ogarnąć. A w poniedziałek ukradnę cię na cały dzień, co ty na to?
- Pewnie i tak nie powiesz, po co, więc nie mogę się nie zgodzić - odpowiada i całuje mnie w policzek. On zna mnie aż za dobrze.
Nowy Jork, 16 Kwietnia 1984
- Pati, gdzie ty mnie ciągniesz?
- Dowiesz się w swoim czasie - odpowiadam, z szatańskim uśmiechem.
Idę z Jonem ulicami Nowego Jorku, a konkretnie przez Manhattan. Nie podałam mojemu chłopakowi powodu, dlaczego idziemy właśnie Central Parkiem i dokąd zmierzamy.
- Jesteś pewna, że wiesz gdzie idziesz? Bo bolą mnie już nogi - blondyn nadal narzeka.
- Wątpisz we mnie? Oczywiście, że wiem - mówię, przewracając oczami.
Chłopak nic nie odpowiada, tylko mruczy coś pod nosem. Słyszę tylko, że mówi coś o metrze. Faktycznie. Moglibyśmy pojechać tam metrem, a ja o tym zapomniałam, ale udaję, że chciałam zrobić dłuższy spacer.
- Jon, coś ty taki smętny? - próbuję luzować atmosferę i łapię go za rękę, posyłając uśmiech. On niechętnie to odwzajemnia.
- Wiesz, cudownie jest z tobą spędzać czas. Ale chodzenie tyle drogi, zamiast metra jest męczące. No i dalej nie wiem, gdzie mnie prowadzisz.
- Bo to ma być niespodzianka, zapomniałeś? - w dalszym ciągu jestem w cudownym nastroju i uśmiecham się szeroko - Zresztą, zaraz będziemy - dodaję, kiedy widzę wyjście z parku. Jon wzdycha z ulgą. Zdecydowanie ma mnie dość jako nawigatora, bo nie oszukujmy się, jestem kiepska w te klocki.
CZYTASZ
Lifeline | Jon Bon Jovi
Fanfic[OSTRZEŻENIE 1] Pisany przede wszystkim dla rozrywki dość długi tasiemiec, którego akcja (xd) prawdopodobnie nie zmieści się w 100 rozdziałach. [OSTRZEŻENIE 2] Przed sięgnięciem po to coś, co chyba muszę nazwać fanfikiem, nie polecam sugerować się...