21. You Are Gold

95 8 80
                                    

Okolice Vancouver, 1 maja 1984

- Czyli byłaś kilkanaście razy we Włoszech, ale ani razu w Kanadzie? - Alec unosi brew.

- A po co miałabym jeździć na takie zadupia, gdzie w dodatku jest zimno jak w psiarni? - odpowiadam na pytanie pytaniem.

- Wiesz, o gustach się nie dyskutuje - mówi, a ja się z nim zgadzam - Nawiasem mówiąc, za parę dni wcale cieplej nie będzie.

- Niestety zdaję sobie z tego sprawę - przykrywam się bardziej kocem i wtulam się w mojego chłopaka.

Nie należę do zimnolubnych ludzi. Zresztą, moi rodzice też. Dlatego też często jeździliśmy na południe, gdzie zwyczajnie temperatura jest wyższa. No i na podróże wakacyjne nie bez powodu upodobaliśmy sobie Włochy, chociaż w moim rodzinnym mieście też nie ma siarczystych mrozów. Jersey tak naprawdę należy do takich miast, gdzie można spędzić cały rok. Nigdy nie ma jakoś tragicznie zimno. Po prostu istnieją na tej planecie miejsca, gdzie jest cieplej.

Kanada niestety takim miejscem nie jest. Gdybym się urodziła tutaj istnieje dość spora szansa, że wyprowadziłabym się stąd w trybie natychmiastowym. Szansa na ujemne temperatury jeszcze w kwietniu - to brzmi jak jakiś nieśmieszny żart. Istniały takie lata, kiedy w Jersey, już w marcu, chodziłam w krótkim rękawie.

- Ale przecież w Vancouver nie jest aż tak źle. Czasem w zimę jest nawet cieplej, niż u nas - stwierdza Tico.

- Wiem, ale porównaj sobie to z chociażby Inglewood albo Daly City - Chłopaki mi przytakują. Rozmawiamy, jak podręcznikowy przykład anglików, small talk o pogodzie. Nie wiem, jak do tego doszło, skoro wszyscy zazwyczaj jesteśmy amerykanami z krwi, kości oraz obyczajów. Przynajmniej teoretycznie.

Kulę się jeszcze bardziej, żeby całe ciepło było skumulowane. Jon, widząc to chichocze pod nosem.

- Ty to zamiast się śmiać, powinieneś rozgrzać swoją kobietę - wtrąca się Richie, a blondyn patrzy na niego pytająco - No co? Taka prawda.

- Mhm, prawda - mruczy i obejmuje mnie w pasie. Uśmiecham się pod nosem, kiedy widzę zakłopotanie mojego faceta - Daleko jeszcze?

- Teoretycznie jakieś pół godziny, ale kierowca chce jeszcze zatankować, czyli tak naprawdę...

- Czyli tak naprawdę jakieś czterdzieści pięć minut, w porywach do godziny - kończę za Aleca.

Jak na zawołanie, zjeżdżamy z autostrady i zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Nie wiem, jak bardzo opłacalne jest nalewanie paliwa kilkanaście kilometrów przed centrum miasta, ale coś mi mówi, że niezbyt. Plus jest taki, że chłopaki mogą rozprostować nogi, a Tico i Alec mogą sobie zapalić. Ja się nigdzie nie wybieram, bo przyjemnie jest mi w ciepłym busie, pod kocem. Jakoś mnie nie ciągnie na dwór.

Jestem zmuszona na chwilę puścić Jona wolno. Wstaję i zamiast o niego, opieram się o fotel.

- Tylko otwieraj powoli, bo nam człowiek zamarznie! - słyszę zaspany głos Davida i wybucham śmiechem. Kiedy wszyscy, poza moim chłopakiem, zdążyli wyjść, zwracam się do niego:

- Jon, kupiłbyś mi coś?

- A co byś chciała ze stacji benzynowej? - odwraca się w moją stronę - Diesla, czy gaz?

- A jest opcja gorąca czekolada? - Wydymam swoje usta.

- Być może - uśmiecha się.

- Jesteś najlepszy - mówię i poprawiam się na siedzeniu.

- Wiem - podbiega do mnie, składając szybki pocałunek na moich ustach, po czym wręcz wyskakuje z autobusu. Skromność zdecydowanie nie jest jego cnotą.

Lifeline | Jon Bon JoviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz