61. A Kind of Magic

91 4 111
                                    

Później dorzucę dedykację, bo na telefonie się nie da, ale:
Dla pewnej osoby, która miała urodziny, a ja wtedy z wrażenia wstawiłam tę książkę
Dzięki za wszystko ❤️

Nowy Jork, 2 czerwca 1985

W przeciągu nieco ponad tygodnia, moja druga wizyta na tym samym lotnisku. Żeby było śmieszniej, ja nigdzie się nie wybieram. Tym razem chociaż nie robię za nawigatora szofera, jakim była moja przyjaciółka, a odbieram wraz z moim chłopakiem naszego wspólnego przyjaciela z hali przylotów. Jestem podekscytowana tak samo bardzo jak wtedy, kiedy jechałam po pozostałą czwórkę. Zauważa to Jon, chociaż prawdę powiedziawszy, trudno jest tego nie zauważyć, skoro dreptam niespokojnie w miejscu, niekontrolowanie się uśmiecham i co chwilę poprawiam włosy.

- Czy mi się wydaje, czy ty bardziej cieszysz się na przyjazd mojego przyjaciela, niż mnie? - żartuje, kiedy stoimy przed wejściem do hali przylotów, a ja spoglądam na niego pytającym wzrokiem, udając, że nie mam pojęcia, jakim cudem przyszło mu to do głowy.

- Nie, wyrażam tak swoją ciekawość - odpowiadam z udawanym spokojem, na co Jon daje mi pstryczka w nos.

Tak naprawdę, odpowiedź jest nieco inna, a wewnątrz mnie jest tona emocji. Od ekscytacji powrotem Richiego, poprzez stres tym, kto przyjedzie z nim.

Nie tak dawno temu dowiedziałam się, że mój niebiologiczny brat przyleci do domu ze swoją dziewczyną. Dodaje to chyba kolejne punkty do powagi jego związku, a poza tym, wreszcie uda mi się ją poznać. Jestem podekscytowana tym faktem, ale, prawdę mówiąc, trochę stresuję się spotkaniem, bo doskonale pamiętam, co było ostatnio.

Jednak teraz podobno to wszystko jest zupełnie inne. Poważniejsze, może dojrzalsze. Chociaż to drugie jest trochę mniej prawdopodobne - w końcu mowa o Richu.

- Jesteś pewna? - mój chłopak dalej próbuje się ze mną droczyć, na co lekko się uśmiecham.

- A nie wierzysz mi? - spoglądam na niego, a on znowu daje mi pstryczka w nos - O co chodzi?

- Nic, nic - śmieje się. Widzę, że on stoi kompletnie niewzruszony i jego głowy zdecydowanie nie zaprzątają te same myśli, co moją. Nie oszukujmy się, kontakty z nowymi ludźmi nie wywołują w Jonie większych emocji, nawet jeśli mówimy o osobach, z którymi spędzi więcej czasu w przyszłości. Może to kwestia pewnego rodzaju przyzwyczajenia i obojętności na te sytuacje? No chyba że taki stan osiąga się, kiedy lubi się ludzi.

Wątpię, żeby którakolwiek z tych rzeczy miała miejsce w moim przypadku.

Po chwili stania i prowadzenia niezbyt ambitnej konwersacji, mój facet wskazuje na automatyczne drzwi, które się otwierają, a przechodzi przez nie Richie. Oczywiście nie idzie sam; towarzyszy mu blondynka, która jest mniej więcej wzrostu Jona. Jest ubrana w czarną, skórzaną kurtkę, pod którą ma koszulkę z logiem Harleya-Davidsona. Do tego ma Jeansy i czarne Conversy.

Jestem dość mocno zdziwiona, zresztą podobnie jak i mój facet, jednak on potrafi to jakkolwiek ukryć. W końcu nie do takich typów dziewczyn przyzwyczaił nas Rich. Raczej spodziewałabym się stylu trochę bardziej odległego od mojego, mówiąc eufemistycznie. Chociaż podświadomość mi podpowiada, że w tym wypadku jest to plus. Dziewczyna wygląda na osobę, która pasuje do naszej ekipy. Lekko się uśmiecha, przez co widać, że nie czuje się jakoś bardzo niekomfortowo w naszym towarzystwie. Do tego wydaje się być naprawdę sympatyczną osobą i raczej znajdziemy wspólny język.

Mimo wszystko na razie skupiam się bardziej na moim przyjacielu. Mój chłopak podchodzi do Richiego i przybijają sobie piątkę, a do tego się przytulają. Chłopaki kończą się witać, a ja niemal podbiegam do Richa, żeby mocno i szczelnie go objąć.

Lifeline | Jon Bon JoviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz