67. I'm so Excited, and I Just Can't Hide It

58 4 85
                                    

Jersey, 21 czerwca 1985

Od kiedy zaczęły się moje wakacje, magicznie wrócił ten cały wolny czas, który miałam jeszcze w zeszłym roku. Nagle znowu leżę w domu i się nudzę, bo powoli kończą mi się rzeczy, które miałam nadrobić w wolnym czasie. W dalszym ciągu słucham mnóstwo muzyki, a na wszelkiego rodzaju nośniki wydaję ostatnio część moich oszczędności, dzięki czemu coraz bardziej mam z czego wybierać, jeśli chodzi o podkład muzyczny do patrzenia się w sufit.

Co prawda cały czas muszę mieć z tyłu głowy fakt, że muszę zostawić sobie kilka stów na Londyn, do którego podróż zbliża się coraz większymi krokami, ale nie tak dawno odkryłam, że samokontrola, jeśli chodzi o wydatki, wcale nie jest tak demonicznie trudną rzeczą, jak mi się wydawało dotychczas. Szczególnie kiedy w grę wchodzi wydanie tych pieniędzy w dużo lepszy sposób za niespełna miesiąc.

Prawdę mówiąc, naprawdę chciałabym pominąć te tygodnie czekania i już trafić na lotnisko w Nowym Jorku. Zwłaszcza kiedy dowiedziałam się, że wszystkie najważniejsze rzeczy, czyli lot, hotel i same bilety na koncert są praktycznie załatwione. Mogę nie trawić managera chłopaków, ale jednak jest cholernym cudotwórcą jeśli chodzi o wszystko, co jest związane z branżą muzyczną. I jak się okazuje, również turystyczną.

Szczególnie chciałabym już być na pokładzie samolotu, bo wszystkie ostatnie dni powoli zaczynają zlewać mi się w jedno. Nie spotykam się ostatnio z Jonem bo doszłam do wniosku, że powinien też mieć czas dla swoich innych znajomych, których tak samo jak mnie nie widział przeszło miesiąc, przez trasę. Z tą różnicą że mnie zobaczył jakieś pół godziny po wylądowaniu w Nowym Jorku, a niektórych osób dalej nie miał okazji nawet gdziekolwiek minąć.

Dlatego teraz kończę ostatnią książkę o przygodach Bonda, która mi pozostała, a w tle przygrywa mi Duran Duran dla zachowania brytyjskiego klimatu. Odnoszę wrażenie, że ostatnio słucham ich ciut za dużo, ale chyba staram się w ten sposób odrobić fakt, że nie zobaczę ich na Live Aid. No chyba że w telewizji, w hotelu, w zupełnie innej strefie czasowej.

Staram się jednocześnie skupić na grającej muzyce, a zarazem na akcji, która dzieje się w powieści Fleminga. Niby jest to literatura niezbyt wysokich lotów, ale przez ostatnie miesiące jedyne książki, które miałam czas kartkować, to były moje podręczniki, więc teraz tym bardziej mam ochotę się odmóżdżyć.

Niestety teraz muszę przerwać ten proces, bo akurat słyszę dzwonek do drzwi. Jest środek dnia w tygodniu, więc cała reszta domowników jest w pracy, także jako jedyny darmozjad w tym domu jestem zmuszona wstać i zobaczyć, kto się dobija do mieszkania.

Podchodzę do wejścia do domu i spoglądam przez wizjer. Trochę średnio chce mi się wierzyć, że widzę przez niego Emily wraz z jej chłopakiem, ale jestem relatywnie wyspana i z pewnością trzeźwa, więc raczej moja wyobraźnia nie ma podstaw do płatania mi figli. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Dlatego też, bez większego namysłu, przekręcam zamek i otwieram drzwi.

- Cześć - staram się zabrzmieć w miarę neutralnie, chociaż jestem mocno zdziwiona - Co was tu przywiało?

- Wiesz - zaczyna moja przyjaciółka - Bo ty trochę znasz się na filmach i tak dalej - ciągnie - Może grają przypadkiem coś ciekawego? - rzuca pytaniem.

- No cóż - próbuję coś wymyślić. W zasadzie kina nie odwiedzałam od kiedy byłam na Zabójczym Widoku z Jonem i od tamtej pory nie stałam nawet blisko tego miejsca. Przez to nie mam też zielonego pojęcia, co ciekawego grają - Nie miał wyjść przypadkiem nowy Mad Max?

- Jeszcze nie - odzywa się Nate, który najwidoczniej przejrzał gdzieś repertuar, bo ja byłam święcie przekonana, że ten film jest już na ekranach od jakiegoś czasu - A Bond? - wskazuje na książkę, którą trzymam w ręce.

Lifeline | Jon Bon JoviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz