32. Not Enough Time

90 3 58
                                    

Indianapolis, 22 czerwca 1984

- Przez ten pieprzony korek nie zdążymy! - słyszę jęki mojego faceta, które przebijają się przez głos Bono, który śpiewa New Year's Day w moich słuchawkach. Postanawiam trochę ściszyć muzykę, żeby usłyszeć, o czym chłopcy rozmawiają.

- Nie dramatyzuj, mamy jeszcze jakieś dwie godziny zapasu - uspokaja go Richie - Jak coś, to przecież poczekają na nas.

- Przez piętnaście minut ruszyliśmy się o jakieś sto metrów - Jon cały czas się stresuje.

- To idź pieszo - Lemma wzrusza ramionami.

- Bardzo śmieszne - blondyn wzdycha, a ja chwytam go za dłoń i przyciągam go do siebie, żeby go objąć. Nie wiem, czy to pomaga, ale czuję się zobowiązana to zrobić.

- Uspokójcie się. Błagam was - mówię w końcu, kiedy zatrzymuję muzykę - Jak nie zdążycie, to świat się nie zawali.

- Zależy komu - mruczy mój maruda. Wkładam wolną rękę w jego włosy z nadzieją, że chociaż to go uspokoi.

- Jon - odzywa się Alec, który siedzi za nami - Trzymaj - podaje mu szklaną butelkę.

- Po co mi piwo? - unosi brew.

-Żebyś nie narzekał - odpowiada za basistę Tico, a ja cicho chichoczę.

- Nie jestem pewna, czy jedno wystarczy - żartuję i całuję mojego chłopaka w policzek - Ale spróbować można.

Jon, mimo początkowej niechęci, otwiera butelkę i zaczyna opróżniać jej zawartość. Ja z powrotem włączam kasetę U2, Alec, Tico i Richie prowadzą rozmowę, nawet nie wiem na jaki temat, do której czasem dorzuca się mój facet (chociaż po jego twarzy widzę, że dalej się zamartwia), a Lemma i April są skupieni na sobie. W skrócie, nic nowego.

Zazwyczaj nasze jazdy wyglądają w bardzo podobny sposób. Chłopaki rozmawiają między sobą, a mój mózg jest w innym wszechświecie za sprawą muzyki. Nie powinnam używać mojego walkmana aż tak często, bo ma on tendencję do psucia kaset (zepsuł mi tak moją ulubioną składankę z lat siedemdziesiątych), ale niestety nie mam za bardzo innej opcji. Niby płyty kompaktowe zaczynają zyskiwać na popularności, ale są cholernie drogie, więc kupowanie kolejnego zestawu nośników zdecydowanie nie jest na mają kieszeń. Zresztą, te wszystkie kasety mają swoją magię, której nie da się podrobić.

Przymykam oczy, wsłuchając się w Like a Song..., bo mam już ochotę być w zupełnie innym miejscu, niż w korku na autostradzie. Wciąż przytulam do siebie mojego faceta, który nagle zaczął prowadzić jakiś monolog. Na chwilę tylko przestaje, żeby sprawdzić, czego słucham, ale potem wraca do produkowania się na jakiś temat.

* * *

- Trzeba było tyle dramatyzować? - spoglądam na Jona, który ubiera się w swoje sceniczne ciuchy, kiedy ja opieram się o ścianę - Tylko kilka minut spóźnienia.

Dzisiaj zespół gra w na tyle dużej hali, że chłopaki mają możliwość przebierania się osobno, mimo że pewnie po występie będą siedzieć razem i popijać piwo. Cały zespół wykorzystuje ten fakt, żeby odpocząć od siebie, chociaż na dziesięć minut. Nawet oni mają czasem siebie dość.

- Jeszcze nie wiemy ile - stwierdza, ubierając buty - Może nawet jeszcze zdążymy.

- Zrobiliście już soundcheck, kończycie się ubierać, a jest jeszcze przed siódmą - dopowiadam, a mój facet podnosi się i staje na przeciwko mnie.

- Czyli jest jeszcze trochę czasu - uśmiecha się seksownie, po czym styka się ze mną nosem, a po chwili muska moje wargi. Przejmuję inicjatywę, dorzucając do tego wszystkiego namiętności. Obejmuję go wokół szyi, a on delikatnie przyciska mnie do ściany. Wkładam rękę do jego włosów, co widocznie go rozluźnia.

Lifeline | Jon Bon JoviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz