Trasa Vancouver - Edmonton, 3 maja 1984
Miałam rację co do remika. Skończyło się na obrażaniu. Zapewne dlatego, że te dwie partie były dość szybkie. Aż za szybkie. Jedną wygrał Tico, a drugą ja. David uznał, że pewnie oszukujemy (chociaż nie wiem, jak można oszukiwać w remiku) i wyszedł z hukiem z pokoju. Jak dobrze, że teraz śpi (albo bardzo dobrze to udaje), bo przynajmniej nie musimy słuchać jego narzekania. Chociaż jego reakcja była niespodziewana. Może on też jest przed okresem? Na samą myśl o takim czymś nie mogę się nie uśmiechnąć.
Oczywiście po skończonej rozgrywce w karty byliśmy zmuszeni pośpiesznie się pakować, a potem jeszcze szybciej załadować się do autobusu. Decyzja kierowcy dalej nie została nam wyjaśniona. Dość prawdopodobny scenariusz to jest po prostu chęć dłuższego odpoczynku między jednym przejazdem, a drugim. W końcu jechanie zazwyczaj ponad siedem (a dzisiaj dwanaście) godzin bez przerwy jest zwyczajnie wyczerpujące. W końcu zaśnięcie za kółkiem nie za bardzo wchodzi w grę. No chyba że mamy ochotę na sen wieczny.
My jednak nie mamy tego problemu i możemy drzemać do woli. Tak też robią wszyscy. Niestety poza mną. Po prostu nie potrafię zasnąć. Zapaliłam więc światło i czytam książkę, a konkretnie Boską Komedię Dantego. Czytam ją chyba trzeci raz, a dalej nie potrafię wyjść z podziwu, jakie to dzieło, które jest pełne przepięknych porównań i metafor. A wszystko jest pisane wierszem. Także nie tylko autor jest wybitny, ale również tłumacz, który wręcz mistrzowsko przełożył to cudo literatury na mój ojczysty język. Oczywiście, mimo przeczytania tej książki parokrotnie, w dalszym ciągu muszę momentami zatrzymać się i przetrawić kilka wersów jeszcze raz. Czasem przez piękno, innym razem przez niezrozumienie, ale na pewno wydłuża to mój czas czytania.
Jestem właśnie na pieśni trzeciej Piekła, kiedy słyszę, jak ktoś gwałtowniej porusza się na fotelu i zaczyna coś mruczeć o tym, że jakiś pojeb włączył to światło. Rozpoznaje w tym wszystkim Aleca. Dzięki stary. Podnoszę wzrok znad książki. Mój kumpel przeciąga się, a potem spogląda na mnie.
- Co czytasz? - pyta, a ja pokazuję mu okładkę - Zapomniałaś leków nasennych i sięgasz po inne metody?
- Wyborny żart - mamroczę na tyle głośno, żeby mnie usłyszał - Dante jest świetny. Zwłaszcza jak nikt cię nie zmusza. Czysta przyjemność - dodaję, ale chyba nie przekonałam mojego rozmówcy.
- Załóżmy, że masz rację. Chociaż nie wiem, czym się tak zachwycasz - odpowiada, a ja cicho wzdycham.
- Ile razy przeczytałeś? - unoszę brew, spodziewając się jednej odpowiedzi.
- Pokazałbym na palcach, ale mam ich za dużo - żartuje. Wiedziałam, że odpowie Zero. W takiej, czy innej formie.
- No właśnie, a niektóre fragmenty są po prostu piękne, czasem refleksyjne albo przerażające, jak na przykład ten - akurat zatrzymałam się na momencie, gdzie Alter ego Dantego wchodzi do piekła i zaczynam czytać ten fragment - Wstąpiłem w progi tajemniczej bramy
Słysząc jęk ludzki, od razu zapłakałem.
Okropne mowy, zmieszane języki
Bólu i gniewu, klask dłoń w dłonie dziki,
Głosy na przemian ostre, to chrypiące
Tworzyły hałas starciem się wzajemnym,
Który złamany na wrzasków tysiące
Wił się w powietrzu nieśmiertelnie ciemnym,
Jak tuman piasku, gdy nim wicher dysze - kończę i spoglądam na Aleca.
CZYTASZ
Lifeline | Jon Bon Jovi
Fanfic[OSTRZEŻENIE 1] Pisany przede wszystkim dla rozrywki dość długi tasiemiec, którego akcja (xd) prawdopodobnie nie zmieści się w 100 rozdziałach. [OSTRZEŻENIE 2] Przed sięgnięciem po to coś, co chyba muszę nazwać fanfikiem, nie polecam sugerować się...