Rozdział 22

377 25 3
                                    

Patrzyłam zdezorientowana za dziewczyną, która dosłownie wkopała naszą dwójkę żebyśmy poszli gdzieś razem. Najgorsze jest to, że dobrze wiem, dlaczego to zrobiła. Zrobiła to w nawiązaniu do naszej wcześniejszej rozmowy o mnie i Peterze i jej irracjonalnych podejrzeniach.

- Um... To, co idziemy? - Zapytał chłopak drapiąc się zestresowany po karku, na co tylko skinęłam głową i razem ruszyliśmy przed siebie.

Wspólnie uzgodniliśmy, że pójdziemy do baru niedaleko domu Petera. To tam między innymi sprzedają bardzo dobre kanapki, na których już parę razy byliśmy całą czwórką.

Problem pojawił się tylko taki, że od razu po tym jak uzgodniliśmy gdzie idziemy żadne z nas tak naprawdę się nie odzywał. Dosłownie zachowanie chłopaka było bardzo podobne do tego jak zachował się w dzień naszego poznania.

- I co zaprosiłeś Liz na bal? - Zapytałam chcąc przerywać tą niezręczną cisze, która irytowała mnie z każdą chwilą coraz bardziej.

Prawda jest taka, że rozmowa o Liz to ostatnie, na co mam tak ochotę i nawet nie wiem, dlaczego o to zapytałam. Nic innego jednak nie przyszło mi do głowy.

- Tak właściwie to ona zaprosiła mnie. - Mruknął drapiąc się po karku.

- O proszę... - Udałam zaskoczoną. - Teraz tylko oczarujesz ją na balu i już będzie twoja. - Zaśmiałam się nerwowo.

- Taaa... - Burknął pod nosem.

- Więcej wiary. - Uderzyłam go przyjacielsko w ramię, po czym ponownie zapadła cisza.

Nie widziałam o co zapytać albo jaki temat powinnam poruszyć. Nie wiem, dlaczego między nami zrobiło się tak dziwnie niezręcznie, ale może nie powinnam się tym aż tak przejmować. W końcu jakby nie patrzeć już za chwilę nie będziemy się wcale widywać, nie będziemy rozmawiać. Tak naprawdę całkowicie urwie nam się kontakt, więc może tak będzie łatwiej.

Tylko pytanie, dlaczego to brzmi tak depresyjne?

W końcu nie powinnam rozpaczać. To od początku miał być tylko krótki przystanek w moim życiu. Przecież to nawet nie było moje życie. Udałam kogoś, kim nie jestem i już pora wracać do normalnego życia.

- A wy kupiłyście te sukienki? - Zapytał po chwili brunet.

- Co się z nami dzieję? - Zaśmiałam się pod nosem, na co ten uniósł jedną brew do góry. - Właśnie zapytałeś mnie o sukienki żeby przerwać niezręczną ciszę. - Wytłumaczyłam z lekkim uśmiechem.

- Wcale, że nie. - Zaprzeczył szybko.

- Czyli naprawdę interesuje cię to jak przebiegły nasze zakupy? - Uniosłam jedną brew do góry.

- Ja... Może... Dobra masz rację. - Westchnął cicho. - Po prostu skoro już zaczęliśmy temat balu... A nie koniecznie chce rozmawiać o Justinie.

- A ja o Liz. - Burknęłam pod nosem... - To znaczy... - Zaczęłam od razu, gdy uświadomiłam sobie, że powiedziałam to faktycznie na głos. - To nie tak, że jej nie lubię. Po prostu...

- Po prostu jej nie lubisz. - Zaśmiał się cicho. - Przecież wiem. - Wzruszył ramionami. - Po prostu zmieńmy już temat. Ty idziesz z osobą, za którą ja nie przepadam, ja idę z osobą, której ty nie cierpisz. Na pewno w piątek będzie świetna zabawa. - Parsknął śmiechem, na co mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem.

W tym samym momencie weszliśmy do środka lokalu. Od razu złożyliśmy zamówienie, po czym usiedliśmy przy jednym ze stolików. Nie musieliśmy długo czekać a nasze zamówienia już po chwili znalazły się przed nami i w końcu mogliśmy zacząć jeść.

I will find you // Peter ParkerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz