Rozdział 24

700 47 10
                                    

Ciągle myśląc o tym, co było, stracisz z oczu to, co może być

*Marinette*

Przebrałam się w normalne ciuchy i usiadłam zmęczona na łóżku. Chwilę później do pokoju wszedł Adrien. Był z czegoś zadowolony. To było czuć na kilometr. Popatrzyłam na niego, a on kucnął przy łóżku, złapał mnie za ręce i oznajmił:

-Za dwie godziny lecimy gdzieś. Spakuj się.

-Co? - spytałam. -Jak to? Gdzie? Jest noc... Adrien... co ty wymyśliłeś... - wymamrotałam.

-Zobaczysz, po prostu ogarnij się szybko i spakuj, bo lecimy... na Malediwy! - odpowiedział mi radośnie.

Jakie Malediwy? O czym on mówił? Kto normalny lata samolotem tak wcześnie rano? Przecież jest po trzeciej w nocy...

W połowie świadoma tego, co robię, zaczęłam szukać jakiejś walizki, w którą mogłabym się spakować. Znalazłam wspomnianą rzecz; była czarna, średniej wielkości i dość mocno zakurzona, mimo moich prawie codziennych porządków w mieszkaniu.

-Jesteś popieprzony jednak... - mruknęłam, zabierając, odpowiadające klimatowi Malediwów, ubrania z szafek. -Czemu ja tego wcześniej nie zauważyłam? - powiedziałam cicho do siebie.

Jakimś cudem ogarnęłam się, ubierając szarą, trochę za dużą bluzę i luźne czarne dresy, i dopakowałam się. Nie wspomnę o tym, że przez te ostatnie chwile cały czas powtarzałam, że jest mi zimno, że jestem zmęczona i że to jest głupi, spontaniczny pomysł. Adrien usprawiedliwiał się, że pośpię w drodze, że wszystko było zaplanowane tylko ja nie miałam wiedzieć.

Dopięłam walizkę, siadając na niej i postawiłam na korytarzu. Blondyn oznajmił, że jego rzeczy są już w aucie, którym pojedziemy na prywatne lotnisko. Popatrzyłam na niego, później na swoje odbicie w lustrze i uznałam, że byłam w miarę gotowa do wyjścia.

Chłopak wyniósł moje bagaże na klatkę schodową, a ja sprawdziłam czy aby na pewno wszystko wzięłam. Posprawdzałam wszystkie pomieszczenia, wyłączyłam prąd i zakręciłam wodę, żeby przypadkiem nie doszło do jakiś niechcianych wypadków, zniszczeń. Ogółem, żeby po prostu nic się nie stało, kiedy wrócimy. Zamknęłam drzwi na klucz, a zielonooki podał mi dłoń. Zeszliśmy na parking, na którym było strasznie chłodno. Wtuliłam się w Adriena, bo temperatura tutaj była bardzo niska.

Dwie lub trzy minuty później koło nas pojawiło się czarne auto. Blondyn otworzył mi standardowo drzwi, a ja wsiadłam do środka, a on chwilę po mnie. Oparłam głowę o jego ramię i czułam jak zasypiam.

Kiedy zostałam obudzona byliśmy już na prywatnym lotnisku. Wysiadłam niechętnie z samochodu i szłam, trzymając jedną ręką swojego narzeczonego, a drugą, rączkę od walizki.

****
Weszliśmy na pokład samolotu, a ja myślałam już o tym, żeby pójść spać i obudzić się wtedy, kiedy uznam, że wyspałam się. Adrien usiadł na jednej z znajdujących się tutaj sof. Usiadłam obok niego, kładąc głowę na jego kolanach. Byłam wręcz pewna, że zaraz jakimś magicznym cudem zasnę.

Otworzyłam oczy i lekko przeciągnęłam się. Wzięłam swoją torebkę, leżącą kawałek ode mnie. Wyjęłam z niej telefon, odblokowałam go i posprawdzałam jakieś wiadomości i maile. Wstałam z miejsca i popatrzyłam na śpiącego blondyna. Zrobiłam mu szybko parę zdjęć. Tak na pamiątkę Usadowiłam się ponownie na poprzednim siedzeniu, przeglądając jakieś artykuły. Zauważyłam, że na górze wyświetlacza widniała godzina dziesiąta rano. Czyli sześć godzin za nami... i jeszcze osiem przed nami. 

Po paru minutach usłyszałam, a raczej zauważyłam, że chłopak się budzi. Cicho się zaśmiałam, na co on popatrzył na mnie niezrozumiale. Znalazłam wcześniej zrobioną fotografię, uwieczniającą jego jak spał, i podałam mu swój smartfon. 

Ostatnia szansa |Adrienette Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz