Rozdział 27

274 32 11
                                    

Już chciałam odejść, ale czyjaś ręka zatrzymała się przed moja klatką piersiową popychając mnie lekko do tyłu, przez co prawie z wycieńczenia nie byłam w stanie złapać równowagi, ale koniec końców złapałam się za poręcz przy drzwiach ambulansu, i utrzymałam się na nogach.

— Powiedz co to miało być — jako pierwszy odezwał się Kunikida — Czemu tam poszłaś — zrezygnowana usiadłam ponownie na skraju pojazdu i nie mając gdzie podziać wzroku patrzyłam na swoje dotąd nowe białe buty. Normalnie gdybym pierwszy raz je widziała, pomyślałabym, że one są tak naturalnie szare, ale niestety - już ich chyba nie dopiorę — Mogłaś tam zginąć. Czy ty rozumiesz co ci się mogło stać?!? — milczałam — Strażacy do tej pory nie mogą dogasić pożaru, nie wspominając już o zaczadzeniu jakie tam jest — jego głos z słowa na słowo był coraz głośniejszy. Nastała chwila ciszy której nikt, a tym bardziej ja, nie chciałam przerywać

— Uhh — westchnął Ranpo — I co my mamy teraz z tobą zrobić — przetarł szybki swoich okularów w bawełnianym brązowym nakryciu — Przez to twoje głupie zachowanie mogłaś zginąć, ale nie będę wypowiadał się na ten temat, bo Kunikida zrobi to lepiej za mnie — spojrzałam na bruneta błagając wzrokiem aby tego nie robił, ale niestety moje błagania nie zostały wysłuchane. Jedyne co zrobił to odszedł na trzy metry, i wyciągnął lizaka

Minę blondyna można aktualnie porównywać z dojrzałym pomidorem. Jego oznaki wkurzenia można było rozpoznać również po tupiącej nodze, czy tez tiku nerwowym prawej ręki.

— Przez twoją samozwańczą ochotę zostania bohaterem, musiałem zrezygnować z idealnie zaplanowanego, CO DO SEKUNDY, planu na wieczór — ostatnią cześć zdania zaakcentował jak najbardziej potrafił — Masz pojęcie jak to się mogli dla ciebie skończyć?? Albo dla Ranpo!! Jest twoim opiekunem! Czy pomyślałaś o swoich rodzicach, znajomych?! — przerwał widząc, że coś mokrego uderzyło o nagrzany po całym dniu asfalt

— Dobrze, przepraszam — podniosłam zdenerwowana łamiący się głos — To chciałeś usłyszeć?? — z moich oczu wypłynęło pare łez. Nie mam pojęcia czemu płacze, nie czuje się smutna ani nic podobnego - Uważam, że dobrze postąpiłam wchodząc do tego mieszkania. Gdyby nie moja reakcja, prawdopodobnie strażacy nie zdążyliby ich uratować

Kunikida stał zdziwiony, moim nagłym wyznaniem. Chyba nie wiedział co zrobić, widać, że chciał abym przestała płakać, ale nie potrafił tego zrobić.

Woda ciagle ciekła z moich oczu. I faktycznie nie mam pojęcia czemu, przecież jestem z siebie po części dumna. Czuje dużo emocji, ale na pewno nie smutek czy żal. Otarłam brudnym rękawem oczy, aby zetrzeć niepotrzebne, słone łzy.

Przez tłum gapiów, przedzierał się jakiś wysoki mężczyzna. Krzycząc, że tu mieszka. Eh, pewnie kolejny mieszkaniec niewiedzący co się dzieje. Zignorowałem go, i ponownie popatrzyłam w stronę Kunikidy, a potem na Ranpo, który zdążył zjeść już dwa lizaki.

— Masz — odezwał się blondyn podając mi nawilżane chusteczki — roztarłaś sobie rękawem brud po całej twarzy — powiedział, a ja patrząc na niego podejrzliwie, przetarłam podaną przez niego chusteczką buzię

Nieznacznie pokiwałam głową, na znak że mu dziękuje. I spojrzałam na zielonookiego chłopaka, który widząc, że sytuacja się uspakaja, zdążył do nas podejść.

— Znasz protokoły wypadków, prawda — spytał się Ranpo, robiąc przy tym minę, jakbym nie miała prawa ich nie znać

— Po części — odpowiedziałam kiwając powoli głową w górę i dół — A co — lekko przechyliłam mają buzie w grymasie niezrozumienia

— Jesteś jednym ze świadków — zaczął mówić — Policja będzie chciała cię przesłuchać — mówiąc to spojrzał za karetkę (tam gdzie aktualnie mam plecy) uparcie się czegoś doszukując

Nie wiedziałam na co patrzy, więc wstałam i również wyjrzałam za pojazd.

— Już idą — dodał cicho Kunikida

W naszą stronę szło trzech policjantów.
A co było w tym najśmieszniejsze? Ustawili się w od najmniejszego, do największego. Oraz szli w tym samym tempie, stawiając takie same kroki tą samą nogą. Gdyby sytuacja nie była poważna, podejrzewam, że wybuchnęła bym śmiechem, ale niestety tak nie było.

Gdy podeszli na tyle blisko aby dokładnie nas widzieć, oraz na spokojnie bez krzyków z nami porozmawiać, jeden z nich (ten najmniejszy) wyciągnął notes, aby coś w nim zanotować.

— Czy to pani Moriymiri — jako pierwszy odezwał się ten średniego wzrostu. Na potwierdzenie mruknęłam ciche „mhm" — Chcielibyśmy panią przesłuchać w sprawie tego pożaru. Czy mogła by się pani udać z nami na najbliższy komisariat — spytał się patrząc jakby nie oczekiwał innej odpowiedzi niż tak. Najwyższy policjant tylko przybrał postawę „jeżeli coś zrobisz, i tak cię dopadnę i zaciągnę tam siłą". Więc trochę przestraszona zgodziłam się na jego propozycje — To doskonale, proszę za mną do radiowozu, podwiozę panią — jego mimika twarzy zmieniła się diametralnie, ze złego gliny, na zadowolonego jakby co najmniej miał dostać awans — Pan, panie Ranpo również może jechać, akurat się pan przyda — powiedział na odchodne

Razem z moimi towarzyszami - ponieważ Kunikida uznał, że musi mnie pilnować - wsiedliśmy do radiowozu. W środku czekał już na nas ten sam policjant.

— Ohhh, nie zdążyłem się przedstawić — powiedział jakby zdziwiony, że zapomniał o tak banalnej, ale jakże podstawowej rzeczy — Starszy Aspirant Gernishib Fernab — przez szybę oddzielającą pasażera od kierowcy, pokazał swoją odznakę służbową

Uśmiechnęłam się do niego mile, po czym zakrywając buzie łokciem ziewnęłam. Nie ukrywam, jestem już trochę zmęczona. W końcu jest już po 20...

Auto ruszyło, a ja siedząc po środku pojazdu miałam trochę niewygodną pozycje. Przez chwile się wierciłem, raz z lewej nogi na prawą, aż Ranpo nie wytrzymał, i nakierował moją głowę, na swoje kolana. Lekko zarumieniłam się na ten gest, ale nie powiem, było wygodnie. Jego nogi były takie cieplutkie, i mięciutkie, że aż prawie zasnęłam.

Po 20 minutach ciągłej drogi, dojechaliśmy na komisariat. Był to duży niebieski budynek, z szarymi pasami obok okien. Wyszliśmy z auta, a policjant od razu podprowadził nas pod główne wejście.

Starszy Aspirant otworzył drzwi, wpuszczając mnie pierwszą do środka budynku. Jedyne co zdążyłam zobaczyć, zanim upadłam na cztery litery, była to średniej wielkości, włochata, złota, kulka, biegnąca prosto w moja stronę.

Zaczęła, albo zaczął - bo nie wiem jakiej jest płci - lizać mnie po twarzy. W pierwszej chwili próbowałam odepchnąć od siebie tego psa, ale widząc, że nie przynosi to efektu, poddałam się, i pogłaskałam psa.

— Co on tu robi — zapytał szeptem chyba Ranpo — Mieliście trzymać go w jakimś pokoju — po tonie jego głosu, wywnioskowałam, że jest zdenerwowany

— Aleks — krzyknął Starszy Aspirant gdzieś w głąb pomieszczenia

A ja dalej głaskałam młodego pieska. Ewidentnie chciał się bawić, ciagle na mnie skakał, lizał i radośnie merdał ogonem.

— Ładny jesteś — powiedziałam do psa — Golden retriwer — tym razem szepnęłam jakby do siebie, chcąc się upewnić, że jest to ta rasa

Gdy piesek trochę się uspokoił, zauważyłam, że biegł w naszą stronę zdyszany policjant, który w prawym ręku trzymał czarną smycz.

— Bardzo przepraszam — gdy przybiegł do nas, od razu przypiął smycz, do obroży psa, po czym zwrócił się do detektywa, co mnie bardzo zdziwiło — Bardzo przepraszam, że nie dopilnowałem pańskiego psa, ale on jest na prawdę bardzo ruchliwy, i- — nie zdążył dokończyć ponieważ zielonooki mu przeszkodził

— Nie musisz przepraszać, sam nie dawałem sobie z nim rady — westchnął zrezygnowany

Spojrzałam na tego przesłodkiego psa. Czy on mógłby być niegrzeczny?? Na pewno nie, wyglada na bardzo grzecznego.

————

Zapomniałam napisać we wcześniejszym rozdziale, abyście nigdy, ale to NIGDY, nie powtarzali na własną rękę takiego zachowania. Nawet gdy wiecie ze ktoś może cierpieć, nie narażajcie swojego zdrowia. Zadzwońcie po specjalistów!!

Młoda Detektyw i Ranpo [ZAKOŃCZONE, TRWA KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz