Rozdział 42

144 18 6
                                    

Pierwszego dnia wycieczki, tak jak się spodziewałam, dotarliśmy do hotelu pierwsi i to ciutkę przed zamknięciem drzwi. Reszta jak się rozdzieliła, tak dalej jej nie było, dlatego mogłam w spokoju się wykąpać i powiedzieć Ranpo, że to był beznadziejny pomysł. A co gdyby komuś się coś stało? Przecież jest opiekunem i mogą go, z resztą jak i innych wsadzić do więzienia. Wystarczy jeden pozew, a już będą odpowiadać karnie za niedopilnowanie podopiecznych. Na mój wybuch odpowiedział jedynie skinieniem głowy i delikatnym przytulasem. Co swoją drogą mnie zamurowało, ale z drugiej strony nie potrafiłam go odtrącić, dlatego tylko odwzajemniłam przytulasa. Tej samej nocy zarumieniona od razu ukryłam się pod kołdrą, co spotkało się z cichym śmiechem ze strony zielonookiego, oraz krótkim "Dobranoc". Przez chwilę nie mogłam spać. Myślałam nad tą sytuacją i próbowałam sobie to jakoś wytłumaczyć. To na pewno mi się tylko wydawało. To na pewno tylko sen.

Ale niestety okazało się być to prawdą. Z resztą to może dobrze? Tak, to chyba musi być dobrze! W końcu przez wszystkie dni wycieczki widziałam kątem oka jak na mnie spogląda, z resztą z wzajemnością, ale za każdym razem gdy nasze spojrzenia się krzyżowały, czułam stado motyli w brzuchu, a na moje policzki nakładał się kolor purpurowy, od razu odwracałam spojrzenie w inną stronę. Najtrudniejsze były dla mnie wolne chwilę w pokoju, dlatego spędzałam ten czas u dziewczyn, by jak najdłużej unikać zielonookiego opiekuna. Nie wiem, czy byłabym w stanie normalnie spojrzeć mu w oczy. W ogóle podczas tej wycieczki zaprzyjaźniłam się bardziej z całą klasą i teraz nie wyobrażam sobie jak ja mogłam żyć, nie chodząc do szkoły, nie mając swojej klasy. Przecież ominęło mnie tyle przecudownych i przezabawnych chwil.

Drugiego dnia wycieczki w planach był luźniejszy dzień. Taki całkowicie dla nas, dlatego klasowo postanowiliśmy się wybrać na basen, który był dostępny cały czas, tzn. w godzinach otwarcia szkoły, bo ten kompleks właśnie do niej należał. Na szczęście, żadna klasa nie miała tam zajęć. Robiliśmy pomiędzy sobą, różne konkursy, zaczynając od "kto pierwszy przepłynie", kończąc na akrobatycznych skokach do wody. Po około 2 godzinach, wychodząc z wody i kierując się do szatni to był ten pierwszy raz, kiedy go zobaczyłam i nie byłam w stanie szybko oderwać wzroku. Ranpo z ręcznikiem na plecach wyszedł z szatni w samych kompielówkach! Na całe szczęście dziewczyny przepchały mnie od razu do szatni. (MYŚLI AUTORKI: NIEEEEE, CZEMU JA TO NAPISAŁAM!! Ale zostawię dla was). Po tym wydarzeniu totalnie spłonęłam burakiem, dziewczyny się trochę z tego nabijały, ale na szczęście udało mi się to zwalić na chłód, jaki tu panował po wyjściu z ciepłej cieczy. Potem im bardziej chciałam usunąć ten widok z głowy, to tym bardziej on powracał, aż w końcu doszłam do wniosku, że pomimo takiej ilości słodyczy, jaką wcina dziennie, klatę dalej ma lekko wyrobioną. Ewidentnie musi ćwiczyć.

Na trzeci dzień mieliśmy na szczęście zaplanowane praktyki u policji. Moja klasa poszła na "miejsce zbrodni", a druga część naszej wycieczki na praktyki w komisariacie. Oczywiście mieliśmy się zamienić grupami na kolejnych tego typu zajęciach, które miały odbyć się piątego dnia. I w ten oto sposób mijały nam dni, aż do dnia czwartego. To właśnie dzisiaj miała odbyć się luźniejsza wycieczka. Co prawda do pomniejszego miasta Otsu z przewodnikiem. Nigdy nie miałam w swoim życiu okazji do zwiedzania jakiegokolwiek miasta, dlatego właśnie bardzo się z tego cieszyłam.

Przez te parę dni, miałam dużo okazji by ochłonąć i porozmawiać z Ranpo. Oczywiście nie była to zbyt długa rozmowa, ale przynajmniej byłam w stanie spojrzeć mu w oczy bez rumieńców. Okazało się, że wtedy na basenie widział mnie kątem oka.

— Wysiadamy! — zaświergotał na cały autobus wesoły Pan Dazai, podskakując do rytmu piosenki lecącej w radiu.

Autokar właśnie zatrzymał się obok dużego drewnianego płotu, otaczającego las z wysokimi drzewami. Razem z Koriną wyszliśmy na zewnątrz przed autokar. Koła pojazdu stały na ciepłym piasku, a słońce grzało niemiłosiernie. Dzisiaj był zdecydowanie bardzo ciepły dzień.

Gdy cała grupa wyszła, w końcu się bardziej rozejrzałam. Znajdowaliśmy się przed dużą bramą otaczającą las. Dobiegały nas ze środka dziwne krzyki, dlatego jeszcze bardziej zaciekawiłam się tym, co jest w środku. Z resztą nie tylko ja.

— Kolejko do parku linowego, czekaj na mnie!! — krzyknął brązowowłosy Dazai, biegnąc w tym swoim dziwnym stylu. To było dziwne. Coś tak, jakby miał połamane nogi kaczki.

Ale jeszcze dziwniejsza była treść. Park linowy? Co to jest? Wszyscy raczej ucieszyli się na te słowa, a Korina widząc moją zdziwioną minę, tylko pociągnęła mnie za rękaw bluzki.

— T-tt-t-tylk-ko t-trzymajc-ci-cie s-się w gru-pi-i-ę. — Atsushi krzyknął za rozwydrzoną grupą, która zdążyła podążyć śladami jednego z opiekunów. Nie rozumiem tylko jednego, czemu on się tak jąka? Brakuje mu jakiś witamin, czy coś?

--*--

Spędziliśmy tam około dwóch godzin. Na początku nie ukrywając, byłam do tego bardzo sceptycznie nastawiona. A co jeżeli lina pęknie? Albo karabinek nie wytrzyma mojego ciężaru? Przecież wypadki się zdarzają. Ale gdy wciągnęli mnie na pierwszy zjazd praktycznie siłą, poczułam ten wiatr we włosach i nagle, moje zmartwienia przestały mieć sens, bo........ spodobało mi się to.

Niestety kolejne punkty wycieczki były nieco nudniejsze, bo komu by się podobało chodzenie z przewodnikiem po muzeum z nowoczesną sztuką malarską i oglądanie jakiś tandetnych obrazów. No bez przesady. Kolejnym epizodem dzisiaj do zobaczenia był zamek Zeze. Co prawda sama ruina, ale ogrody były ładne. Ogólnie stara japońska architektura była kiedyś wspaniała, ale teraz, to co się po niej w tym miejscu ostało, nie było dobrze wyremontowane ani odrestaurowane. Sam kompleks zamkowy nie był też wielki, dlatego po kolejnej godzinie byliśmy zmęczeni psychicznie jak i na maksa głodni. Dlatego od razu po wyjściu skierowaliśmy się do środka miasta, gdzie znajdował się Mcdoland's. Nigdy nie miałam okazji być w takim miejscu, ale po dzisiejszej wizycie mogłam stwierdzić jedno: uwielbiam ryżowe burgery!

Potem czekała nas najlepsza część wycieczki. A mianowicie zameldowanie w pobliskim hotelu. Pewnie spytał by się ktoś czemu? A otóż kolejnego dnia czekał nas spływ kajakami po rzecze Seta, która prowadzi prawie, że prościutko do Kioto - ostatniego punktu wycieczki. Ostatni dzień ma być totalnie luźny. Żadnych zajęć, tylko łażenie po mieście. I to na dodatek we własnych (minimum 2 osobowych) grupach! Szczerze nie mogłam się tego doczekać, znaczy niby to nic takiego, niby zwyczajne miasto, tak jak Yokohama. Ale jednak są inne warunki. Trzeba zwiedzić całe w jeden dzień, wydać resztę pieniędzy oraz świetnie się przy tym bawić!

Z zakwaterowaniem w hotelu nie było większych przygód, tak jak we wcześniejszym. Razem z Koriną, Akirig oraz Erni przegadaliśmy we wspólnym pokoju całą noc, dlatego nad ranem, do godziny trzynastej wszystko nadsypiałyśmy. Zbiórka na spływ kajakiem była o godzinie czternastej. Dlatego pół godziny wcześniej wparowaliśmy do kuchni po parę kanapek. Bagaże zostawiliśmy w autokarze, a te najpotrzebniejsze rzeczy, miałyśmy pochowane w torbach podręcznych.

-*-

— Wszyscy gotowi? — spytał instruktor od pontonów, na po większość odpowiedziała krótkim "tak" — A więc start! — powiedział, po czym dmuchnął w mały czerwony gwizdek, zawieszony na jego szyi.

Wszyscy z wielką prędkością ruszyli wzdłuż kierunku spływu swoimi pontonami. Na każdym pokładzie musiał znajdować się jeden instruktor. W moim przypadku był to białowłosy mężczyzna, z białym podkoszulkiem. Większość dziewczyn uznałaby, że jest on bardzo przystojny. Ba, nawet więcej nic przystojny! Ale dla mnie był zwykłym człowiekiem z paroma, lekko widocznymi bliznami na plecach. Widocznie nie miał zbyt kolorowego życia. W dzieciństwie pewnie był gnębiony, ale wziął się w garść i zaczął ćwiczyć, stąd też ta jego muskularna postawa i zadarty w górę nos. Na oko miał 20 lat, dlatego też znalazł wspólny język z Panem Dazai'em, który swoją drogą nic nie robił na naszym pontonem, oprócz psychicznego dopingowania.

Po tej całej atrakcji, czekał na nas, obok brzegu nasz autokar z piękną reklamą Yokohamskiej gazety. Pan kierowca - Władek, był bardzo zniecierpliwiony, ponieważ według jego zegarka, spóźniliśmy się o jakąś godzinę. Swoją drogą dziwne imię, podobno pochodził z Polski, nikt nie potrafił go dobrze wymówić. Z jego opowieści dowiedzieliśmy się, że był Polakiem, ale miał japońskie korzenia, dlatego postanowił tu wrócić.

Młoda Detektyw i Ranpo [ZAKOŃCZONE, TRWA KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz