Rozdział 26

259 33 14
                                    

Po jakże fascynującej walce na najlepsze potrawy. Obydwóch kucharzy, poszło zająć się swoimi sprawami. Czyli: jeden usiadł tam gdzie siedział, a drugi wrócił do kuchni przygotowywać nowe ciasta na jutro.

Reszta czasu spędzonego w kawiarni, również minęła bardzo przyjemnie. Razem z dziewczynami rozmawiałam na przeróżne tematy, od tego jaki jest nasz ulubiony kolor, aż po ulubioną markę ciuchów. Oczywiście wymienialiśmy się również swoimi osobistymi poglądami, które niestety się od siebie troszkę różniły. No dobra, trochę więcej niż troszkę. A nawet bardziej niż trochę. I właśnie z tego powodu zakończyliśmy swój miły pobyt w tym miejscu.

— Słuchajcie dziewczyny — zaczęła Akirig — Jest już po 17. Musze wracać do domu — spojrzała na zegarek w telefonie, marszcząc brwi — Mama będzie zła

— Masz rację, jest już późno — przytaknęłam na słowa różowo-włosej dziewczyny — Spotkamy się jutro rano w szkole — wstałam z miejsca, zakładając na siebie płaszcz, w którym tu przyszłam

Inne osoby, z którymi siedziałam, również wstały ze swojego miejsca, i udały się do wpędzała, na którym powiesili swoje nakrycia. Pomachałam wszystkim na pożegnanie, a chwile później pokazały mi ten sam gest.

Otwierając drzwi poczułam na skórze chłodny powiew wiatru. No cóż, we wrześniu nie jest jeszcze w cale tak ciepło... Ale nie czekając ma nikogo zrobiłam kolejny krok, i opuściłam progi kawiarenki. Przy zamykaniu drzwi, usłyszałam charakterystyczny dźwięk dzwoneczka, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi.

Ponieważ zdążyłam zapamiętać drogę powrotną do szkoły, a ze szkoły do domu, wiedziałam gdzie iść. Nie widząc żadnego nadjeżdżającego auta, przeszłam przez ulice. Dobrze, że Ranpo tego nie widzi, bo zrobił by mi kazanie, jakie to było skrajnie niebezpieczne...

Po 15 minutach drogi na pieszo, wreszcie dotarłam pod mój dom. Wyciągając klucze z kieszeni spojrzałam na okno, na znajdujące się na najwyższym pietrze, czyli piętro wyżej niż mieszkałam. Zasłony się szybko poruszyły, ukazując ledwo widoczne ręce, które w popłochu chciały otworzyć okno. A gdy się to udało, pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to czarny jak smoła dym. Starsza pani - która otworzyła okno - zaczęła kasłać, a za jej plecami buchnął duży ogień, który również znalazł sobie ujście przez okno.

Byłam przestraszona - tak, to na pewno - ale nie na tyle, aby nie wiedzieć co robić. W pierwszej kolejności zadzwoniłam na 112

— Numer alarmowy, w czym pomóc — zapytał głęboki męski głos

— Morimiri Taeko lat 15, numer telefonu XXX-XXX-XXX. Na ulicy XXXXX płonie póki co chyba tylko jedno mieszkanie. W środku może  mieszkać rodzina, nie mam pojęcia. Niedawno się tu przeprowadziłam, ale w oknie widziałam jakąś panią, ona ledwo co żyje. Proszę jak najszybciej przysłać pomoc — poinstruowałam osobę siedząca po drugiej stronę słuchawki

— Dobrze, pomoc przyjedzie za jakieś 20 minut. Aktualnie nie ma żadnej wolnej karetki, czy tez straży

— 20 MINUT!? — krzyknęłam do słuchawki — PRZECIEŻ ONI MOGĄ ZA CHWILE UMRZEĆ!!

— Proszę pani, proszę się uspokoić, jak już mówiłem, aktualnie nie ma żadnych wolnych pojazdów — ratownik próbował mnie przez telefon uspokoić

— Dobra, WAL SIĘ — powiedziałam na zakończenie rozmowy, i się rozłączyłam

Nie myśląc za dużo upuściłam telefon, ściągnęłam płaszcz, i zrywając kawałek materiału z koszulki, zawiązała go do około głowy.

Szybko otworzyłam kluczami drzwi, i wbiegłam na odpowiednie piętro. Z całej siły jaką miałam, uderzyłam w drzwi barkiem. I na szczęście ta siła wystarczyła, aby wyrwać je z zawiasów.
W mieszkaniu wszędzie był szary dym, a po bokach rozchodziły się ogień. W pomieszczeniu było bardzo gorąco.

Odrazu w oczy rzuciły mi się leżące na kanapie nieprzytomne osoby. Była to dwójka dzieci, które przed pożarem oglądały jakąś bajkę w telewizji.
Najszybciej jak umiałam podbiegłam do nich, i szybko wyciągnęłam ich z mieszkania, na korytarz. Oczywiście tak jak się dało wstrzymując oddech.

Gdy dzieci były już w miarę bezpieczne ponownie wbiegłam do mieszkania, przechodząc do otwartego pomieszczenia, gdzie mam nadzieje znajduje się ta kobieta. Pod oknem, siedziała ta sama osoba która otworzyła okno. Z boku kobiety znajdował się kran, z którego wylewała się woda na podłogę. Była jeszcze przytomna, ale bardzo słabo wyglądała. Miała mokre, ale przypalone ciuchy. Najdelikatniej jak umiałam podniosłam ją z podłogi. No nie ukrywam, była trochę ciężka, ale jakoś dałam radę wynieść ją z kuchni. Gdy znajdowałam się już na korytarzu, po kładce schodowej wbiegli strażacy. Którzy widząc w jakim stanie znajduje się rodzina, bezzwłocznie zabrała się za znoszenie jej na dół. Oczywiście jeden strażak rozdzielił się, aby sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie został jeszcze w płonącym mieszkaniu.

Cała spocona, i przesiąknięta zapachem dymu powoli zeszłam na dół.

Dopiero teraz zwróciłam uwagę na panujący chaos. Alarmy karetek, wizie strażackich, oraz pojazdu policyjnego. Znaleźli się tu również wszyscy mieszkańcy bloku, oraz.......  Kunikida wraz z Ranpo.

Nie zdążyłam się im przyjrzeć, ponieważ podbiegł do mnie ratownik medyczny, i kazał pójść za nim do karetki. A ja nie chcąc się kłócić, zrobiłam to o co poprosił, ponieważ nie dość ze gdybym go nie posłuchała, miała bym z nim problemy, to tez na dodanego wszystko widział mój wychowawca, który już na pewno nie odpuścił by opieki medycznej.

Weszłam do wskazanej przez niego karetki, i usiadłam na brzegu białego metalu. Narzucił na mnie specjalny koc ratowniczy, i kazał podwinać koszulkę. Wszystko wykonałam bez żadnych sprzeciwień. Przyłożył mi do klatki piersiowej stetoskop, i chwile nasłuchiwał. Po chwili ponowił swoje działanie, ale tym razem na plecach.

Obejrzał moja twarz, ręce nogi, szyje.... można powiedzieć, że obejrzał mi wszystko (prawie ~~ bez żadnych skojarzeń mi tu). Przyczepił do mojej prawej ręki jakiś rzep, który po wciśnięciu guzika zaczął nabierać do środka powietrze. W międzyczasie podeszli pod ambulans Idealista wraz z Detektywem... normalnie cudo połączenie.... szkoda, że akurat nie na moja korzyść.  Obydwoje patrzyli na mnie karcącym wzrokiem, na co tylko odwróciłam głowę w stronę ratownika, który sciągał mi tego rzepa.

Popatrzył na mnie smętnie, potem na nowych przybyszy, i znowu na mnie, po czym zaczął mówić.

— Wszystkie poparzenia jakie masz są I stopnia, czyli leciutkie. Wystarczy, że będziesz je jak najczęściej smarowała tym kremem — podał mi średniej wielkości, niebieskie pudełeczko. Wow, nawet nie poczułam, że się gdzieś poparzyłam — Co do twoich płuc, jest z nimi trochę gorzej, ale nie na tyle abyś musiała leżeć w szpitalu. Raz dziennie rozpuść sobie tą tabletkę w szklance wody, i ja wypij — ratownik podał mi kolejne leki — Za 2 tygodnie wstaw się na kontrole, trzeba będzie zrobić nowe badania — to powiedziawszy odszedł, aby zająć się innymi poszkodowanymi

Spojrzałam najpierw na Ranpo, potem na Kunikide. Ich wzrok mógł aktualnie zabić każdego. Chcąc uniknąć wzajemnej rozmowy (czyt. Kłótni) wstałam z miejsca i powiedziałam:

— Ale śmierdzę, idę się umyć — i aby moje słowa miały jakiś sens podniosłam pachę i ja powąchałam, krzywiąc przy tym głowę - faktycznie śmierdzi

Już chciałam odejść, ale czyjaś ręka mi na to nie pozwoliła.

—————

Hej hej. Wiem, że mnie zabijecie, że tal dawno nie było rozdziału, ale jakoś się nie mogłam za niego zabrać. I mogę wam obiecać, że od mniej więcej tego rozdziału rozkręca się akcja, i już nie będzie tak nudno.

Pod ostatnim rozdziałem zostawiliście 17 gwiazdek - HA czyli jednak możecie. Jeżeli chcecie kolejny rozdział, to pod tym  ma być ich tyle samo, albo i więcej!!

Młoda Detektyw i Ranpo [ZAKOŃCZONE, TRWA KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz