Londyn

1K 76 30
                                    

Kilka słów na poczatek:

Ogólnie to pomysł nie mój, a LisNaSkoczni ale naprawdę wpadłam w niego jak śliwka w kompot, a co do tytułu ávalt to po staronordycku zawsze, a
ἀγάπη (czyt. agape) to z greckiego miłość 🤷‍♀

A teraz miłego czytania 😊

No i jeszcze rozdziały będą dość nieregularne, jak w AOTS, żeby nie było...






Louis po prostu szedł spokojnie do pracy z papierowym kubkiem kawy w ręce, kiedy to się wydarzyło. Tak, pracował, bo co innego miał robić? Życie wśród ludzi było o wiele ciekawsze niż siedzenie tyłkiem na Olimpie i wieczne spijanie ambrozji, a do tego wysłuchiwanie tych ciągłych kłótni o byle bzdurę i marudzenie, że ludzie już ich nie wielbią. On naprawdę wolał śmiertelników. Ale gwoli ścisłości, Louis był bogiem, greckim bogiem i naprawdę miał na imię Notos, a przynajmniej tak nazywali go jeszcze jakieś dwa tysiące lat temu, potem zamieszkał tutaj, na Ziemi, i aktualnie w jego papierach widniało nazwisko Louis Tomlinson. Miał wcale nie taką nudną pracę architekta we własnej firmie i cztery małe rybki w akwarium, żeby miał to kogo gębę otworzyć. Rzadko bywał na Olimpie, ostatni raz jakieś pięćdziesiąt lat temu, a znajomych tutaj też nie miał zbyt wielu. Najczęściej wpadał do niego Eros, Kupidyn, Amor czy zwał jak zwał, w każdym razie męczący blondyn o ziemskim imieniu Niall i Liam, półbóg, będący synem Morfeusza, a poza nimi... No nie był towarzyski...

Ale wracając...

Po prostu szedł sobie, kiedy nagle, gdzieś obok niego rozległ się okropny hałas, jakby wybuch, który sprawił, że Louis aż skulił się przestraszony, a zaraz po nim coś zaczęło się walić. Rozejrzał się dookoła i faktycznie w budynku niedaleko, na piątym piętrze, ziała ogromna dziura w ścianie, a gruz leżał na chodniku spowity tumanem kurzu. Odruchowo ruszył w tamtą stronę, bo przecież był nieśmiertelny, więc w razie czego mógł uratować kilku ludzi, przepchnął się przez już zbierający się wokół tłum gapiów i wszedł do środka. Nie było windy, to był stary budynek, więc jak najszybciej wbiegł po schodach i odnalazł mieszkanie. Właściwie nie było czego szukać, bo rumowisko jakie tu zastał, dosłownie krzyczało „to tutaj". Wszedł do środka, nie martwiąc się nawet otwieraniem drzwi, bo te były gdzieś na drugim końcu korytarza i machając ręką, żeby pozbyć się wszechobecnej chmury kurzu, rozejrzał się.

– Jest tu kto? – zapytał, ale nie usłyszał żadnej odpowiedzi. 

Przeszedł przez kupę gruzu i sprawdził kuchnię, a przynajmniej jej pozostałości, po czym skierował swoje kroki do innych pomieszczeń. Nie było nikogo, więc mógł spokojnie wracać do swoich zajęć, chociaż... Czy to był jęk?

– Halo? – odezwał się jeszcze raz, ale i tym razem nikt mu nie odpowiedział.

Nie wiedział, czy mu się przesłyszało, jednak wrócił do kuchni, żeby to sprawdzić. Z daleka już było słuchać strażackie syreny, ale wtedy usłyszał to ponownie, kolejny cichy jęk. Rozejrzał się i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że nadal trzymał w ręku swoją kawę, więc odstawił ją na podłogę, kucając obok kupki gruzu, która go wydała mu się podejrzana. Odgarnął delikatnie kawałki cegieł, powodując kolejny jęk, co tylko sprawiło, że zaczął odrzucać je jeszcze szybciej, dokopując się po chwili do jakiegoś nieprzytomnego chłopaka. Jego twarz była cała brudna i zakrwawiona, a długie loki zwęglone w kilku miejscach, zanim jednak Louis wyciągnął go stamtąd, ten otworzył oczy i przez chwilę patrzył na szatyna.

– Hej – odezwał się i po tym chyba odleciał całkowicie.

– Nie poddawaj się, wyciągnę cię stąd – powiedział szatyn, biorąc chłopaka pod pachy i wyciągając z kupki gruzu, po czym wziął go na ręce i ruszył na dół, musiał go ratować.

Dobrze, że był bogiem, inaczej nie byłby w stanie biec z nim schodami, bo chłopak wcale nie był taki lekki.

– Ojciec mnie zabije – odezwał się ponownie, kiedy Louis był z nim w okolicy drugiego piętra, przez co szatyn zatrzymał się na moment zaskoczony, ale tamten najprawdopodobniej znowu zemdlał.

Zszedł z nim na dół, gdzie już podjeżdżały pierwsze wozy strażackie i zaczepił jednego z wyskakujących z nich mężczyzn, oddając mu nieprzytomnego chłopaka, którego położył na chodniku. Wokół było pełno gapiów i ogólnie panowało niezłe zamieszanie, ale Louis jak najszybciej chciał się stąd ulotnić. Nie chciał zbędnych pytań, tym bardziej nie miał ochoty na zostanie bohaterem i gwiazdą telewizji, więc tylko wytłumaczył strażakowi, że znalazł tam tego chłopaka i ten chwilę temu odzyskał świadomość, po czym znowu zemdlał, a następnie zniknął stamtąd, wymawiając się pracą. Teraz ten chłopak był pod dobrą opieką i nie musiał się o niego martwić. Przepchnął się przez tłum, starając się jak najbardziej zasłonić twarz. Cholerna era telefonów. Wiedział, że pewnie zaraz znajdzie się na jakimś filmie w internecie, ale miał nadzieję, że jednak jakimś cudem uda mu się tego uniknąć. 

Przeszedł szybko kilka ulic i kilka minut później wszedł do swojej małej firmy, która zajmowała kilka pomieszczeń w niewielkim biurowcu bliżej centrum Londynu. Przywitał się ze współpracownikami, ale nikt nie zwrócił na niego większej uwagi. Wszyscy wpatrywał się w telewizor wiszący w małej poczekalni, gdzie właśnie na żywo nadawano informacje z miejsca, w którym był kilka minut temu. 

– Widziałeś to? – zapytał Ed. – To nie tamtędy chodzisz do pracy? 

Odwrócił się do Louisa z pytającą miną, po czym zmierzył go od stóp do głów. 

– Jesteś cały brudny. 

– Nic takiego – odpowiedział szatyn, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że pewnie był cały z kurzu. – Bierzcie się do pracy, mamy dzisiaj sporo do zrobienia – nakazał jeszcze i zniknął w swoim gabinecie. 

Zdmuchnął z siebie cały kurz, kiedy tylko zniknął za drzwiami, po czym usiadł przy biurku. Nie miał kawy, co zupełnie mu się nie podobało, zwłaszcza że wcale nie miał zamiaru pracować, a przeszukiwać internet w poszukiwaniu filmów ze sobą w roli głównej. Do dupy było bycie bogiem, kiedy nie miał takiej mocy, żeby je wszystkie usunąć. Był wiatrem, ciepłym, letnim wiatrem południowym i miał piękne, wielkie skrzydła, ale nic z tego nie pomagało mu w znikaniu z internetu, gdzie już na pewno był tajemniczym bohaterem. 

Ávalt ἀγάπηOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz